Guntram Wolff: Czerwone linie brytyjskiej premier

Czy Europa zmierza w stronę Brexitu w wersji hard? – pyta dyrektor think tanku Bruegel, którego zdaniem Londyn może zostać bez jakiegokolwiek porozumienia z UE.

Publikacja: 12.10.2016 19:44

Guntram Wolff: Czerwone linie brytyjskiej premier

Foto: materiały prasowe

Theresa May w końcu się odezwała. W ważnym przemówieniu przedstawiła plany uruchomienia artykułu 50. unijnego traktatu i negocjacji dotyczących Brexitu. Oświadczenie dało jasność, jeśli chodzi o kalendarz: negocjacje zaczną się nie później niż w marcu 2017 roku i potrwają prawdopodobnie dwa lata.

Ale May przekazała również najbardziej konkretne do tej pory informacje i celach brytyjskiego rządu i wyznaczyła kilka głównych „czerwonych linii". Oczywiście takie linie są rysowane na piasku, a nie wykuwane w kamieniu i mogą się zmienić w trakcie negocjacji. Jednak kompromis jest politycznie trudny, więc należy się spodziewać, że Wielka Brytania będzie walczyła o swoje.

Warto więc rozszyfrować te czerwone linie, żeby pokazać, co one znaczą dla przyszłych relacji UE – Wielka Brytania. Nie są dobrym sygnałem dla tych popierających Brexit w wersji soft.

Żegnaj, zintegrowany rynku

Pierwszy i najważniejszy punkt dotyczy suwerenności. Jak wyłożyła to premier May: „Będziemy w pełni niezależnym, suwerennym krajem, który nie będzie już należał do unii politycznej z jej ponadnarodowymi instytucjami zdolnymi uchylać prawo stanowione przez krajowe parlamenty i sądy".

I dalej: „Będziemy mieli swobodę stanowienia własnego prawa. I nie opuszczamy UE po to, żeby wrócić pod jurysdykcję Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości".

To są jasne stwierdzenia i mają jasne implikacje dla natury przyszłych relacji między UE a Wielką Brytanią. Nie ma mowy o czymkolwiek przypominającym głęboką integrację rynku wewnętrznego. Daleko idąca integracja w nim przewidziana wymaga znacznie więcej niż wspólnego zestawu standardów i reguł.

Potrzebne jest również jednolite ich stosowanie zagwarantowane przez ponadnarodowe instytucje, takie jak Europejski Trybunał Sprawiedliwości i Komisja Europejska.

To nie jest tylko teoretyczna ocena, ale wydarzenie o natychmiastowych skutkach gospodarczych. Tzw. paszport (możliwość oferowania usług bankowych ponad granicami) jest do wyobrażenia tylko w sytuacji ponadnarodowej jurysdykcji. I nie chodzi tylko o usługi finansowe.

W wielu innych dziedzinach, jak ochrona zdrowia, to wspólne standardy i ich egzekwowanie jest najważniejsze dla handlu międzynarodowego, a nie cła, bo te są i tak niskie. Równie ważny jest ponadnarodowy nadzór nad konkurencją i pomocą publiczną, bez którego nieuczciwe praktyki i dumping stałyby się realnym zagrożeniem dla przedsiębiorstw i konsumentów.

Silne karty w rękach Unii

Ale ponieważ brytyjska premier wykluczyła jakikolwiek model, który przypominałby rynek wewnętrzny, rodzi się oczywiste pytanie: jakie inne rozwiązania są możliwe?

Jako pierwsze do głowy przychodzi porozumienie o wolnym handlu. Premier May natychmiast jak mantrę powtórzyła slogan o „Globalnej Brytanii". Ale w sytuacji, gdy 48 proc. brytyjskiego eksportu idzie na rynek UE, oczywiste byłoby zabezpieczenie najpierw relacji handlowych z tym rynkiem. Taka umowa wykluczałaby znaczną część usług, w których akurat Brytyjczycy są względnie silni. Ale brytyjska pozycja będzie osłabiona, bo żaden kraj UE nie wysyła do Wielkiej Brytanii więcej niż 14 proc. eksportu. To da UE przewagę w negocjacjach.

Są jednak pułapki po stronie unijnej. Nawet przy założeniu chęci instytucji UE do zaangażowania się w negocjacje i wypracowania wzajemnie korzystnego porozumienia handlowego, skutek nie jest gwarantowany. Przede wszystkim negocjacje mogą zająć wiele czasu. Na przykład negocjacje CETA z Kanadą zaczęły się ponad siedem lat temu.

Poza tym nawet z nastawionymi na współpracę unijnymi instytucjami nie jest pewne, że taka umowa będzie wprowadzona w życie. Bo choć prawo UE formalnie daje Unii wyłączne kompetencje w negocjacjach handlowych, to ta władza jest obecnie kwestionowana. Szczególnie po tym, jak Komisja Europejska zdecydowała się dać państwom członkowskim prawo do wcześniejszego zatwierdzenia CETA.

Kłopot z porozumieniem handlowym

Nie jest w tej chwili jasne, czy UE w ogóle jest w stanie negocjować znaczące porozumienia handlowe. W konsekwencji Wielka Brytania może nie mieć żadnego nowego porozumienia handlowego, ani nawet perspektyw jego zwarcia w najbliższej przyszłości.

Skutki takiego twardego rozwodu mogą być bolesne dla firm i obywateli, ale też niosą pewną nadzieję. Premier ogłosiła, że jej rząd automatycznie wprowadzi całe unijne prawo do prawa brytyjskiego. W momencie wychodzenia z UE będzie ono zatem identyczne. To daje szansę na tymczasowe porozumienie handlowe.

Oznacza to jednak, że Wielka Brytania musiałaby ściśle przestrzegać wytycznych UE, żeby zminimalizować wstrząsy, dopóki nie będzie nowego porozumienia. Ale oczywiście w takim scenariuszu odzyskana suwerenność Wielkiej Brytanii pozostanie iluzją.

Theresa May w końcu się odezwała. W ważnym przemówieniu przedstawiła plany uruchomienia artykułu 50. unijnego traktatu i negocjacji dotyczących Brexitu. Oświadczenie dało jasność, jeśli chodzi o kalendarz: negocjacje zaczną się nie później niż w marcu 2017 roku i potrwają prawdopodobnie dwa lata.

Ale May przekazała również najbardziej konkretne do tej pory informacje i celach brytyjskiego rządu i wyznaczyła kilka głównych „czerwonych linii". Oczywiście takie linie są rysowane na piasku, a nie wykuwane w kamieniu i mogą się zmienić w trakcie negocjacji. Jednak kompromis jest politycznie trudny, więc należy się spodziewać, że Wielka Brytania będzie walczyła o swoje.

Pozostało 85% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację