Polska na tle krajów „starej Europy" faktycznie jest ewenementem. Kraje zachodniej Europy wykształciły mechanizmy chroniące je przed dominacją obcego kapitału w mediach. Najczęściej przytaczanym przykładem jest spektakularna klęska wydawanego przez angielski koncern tabloidu, który chciał podbić rynek niemiecki. Tymczasem w Polsce media są w przeważającej części w posiadaniu zagranicznego kapitału. Tyle diagnozy. Ale kuracja, którą proponują politycy, przypomina erę realnego socjalizmu. Jeśli ktoś jest bogatszy, należy mu zabrać, a nie myśleć nad tym, jak sprawić, by biedniejsi pomnożyli swój stan posiadania. Jeżeli mamy za dużo mediów w rękach niemieckich i francuskich koncernów, to trzeba je im odebrać. Kto i na jakiej podstawie miałby to zrobić, za czyje pieniądze, kto miałby następnie inwestować w ten trudny sektor – nie wiadomo. Chyba zdają sobie z tego sprawę politycy PiS, bo ostatnio na temat szczegółów ustawy regulującej rynek mediów nic nie słychać.
Jaka jest geneza takiego, a nie innego układu sił na rynku medialnym? Zwolennicy teorii spiskowych będą zawiedzeni. W latach 90. ubiegłego wieku wiele polskich tytułów znajdowało się na skraju bankructwa lub w najlepszym wypadku wegetowało. Polskie firmy były albo zbyt słabe kapitałowo, albo niezainteresowane inwestycjami w tę branżę. Zagraniczne koncerny nie musiały się bić o polską prasę, bo były witane jako upragniony inwestor. Jeżeli ktoś dźwignął z upadku polski rynek prasowy, to byli to właśnie wydawcy z Niemiec, Francji, Skandynawii.
Powoływanie się na przykład Niemiec i Francji, gdzie obcy kapitał w mediach nie ma szans, świadczy w polskich realiach o niezrozumieniu stanu rzeczy. Tam mówimy o utrzymaniu stanu posiadania rodzimych wydawców; w Polsce – o pomysłach na wywłaszczanie zagranicznych firm. Pomysłach raczej niewykonalnych. Regulacje unijne nie pozostawiają wątpliwości, że administracyjne zmuszanie unijnych przedsiębiorców do wycofania się z rynku zostanie zakwestionowane przez wspólnotowe instytucje. Oczywiście, rząd może zachęcić spółki Skarbu Państwa, by próbowały odkupić wydawnictwa po cenie rynkowej. Tylko czy je stać na pakowanie pieniędzy w ryzykowny biznes?
PiS zabiera się do rozwiązywania problemu na opak. Najpierw puszcza w eter pomysły na zmiany, a potem sprawdza, czy da się je wkomponować w obowiązujący system prawny. Tymczasem kolejność powinna być odwrotna. Po diagnozie stanu obecnego jest czas na diagnozę otoczenia prawnego, a potem na dyskusję, jak w ramach prawa – krajowego i unijnego – można umocnić polski kapitał w mediach. Tymczasem nie słychać, aby tajemniczy projekt ustawy wprowadzającej medialną rewolucję powstawał w konsultacjach z wydawcami, dziennikarzami, przedsiębiorcami, think tankami i instytucjami kultury. Obawiam się, że skończy się na szumnych zapowiedziach, a polski kapitał w mediach nic nie zyska. Cała operacja może się okazać kolejną zmarnowaną szansą na ważne zmiany.