Poszkodowani przez 500+

Zamiast wydawać pieniądze na 500+, rząd PiS lepiej by zrobił, gdyby wprowadził obiecywane podwyższenie kwoty wolnej od podatku z 3091 zł do 8000 złotych.

Aktualizacja: 22.01.2017 20:33 Publikacja: 22.01.2017 20:08

Anna Czepiel

Anna Czepiel

Foto: Materiały prasowe

W artykułach opublikowanych w „Rzeczpospolitej" (27 grudnia 2016 i 2 stycznia 2017 r.) Bogusław ChrabotaBartosz Marczuk spierają się, czy program 500+ jest konserwatywny, czy też lewicowy. W sporze o etykiety umyka im podstawowa kwestia, która powinna budzić wątpliwości: 500 zł na drugie i kolejne dziecko jest projektem, za sprawą którego państwo silnie promuje określony model życia prywatnego. Między dwoma polemistami zdaje się panować zgoda co do adekwatności takiego ukierunkowania wsparcia. Tymczasem nacisk na „przywracanie godności" rodzinie mającej więcej niż jedno dziecko powoduje, że na pastwę losu zostawieni są inni obywatele. Czy rzeczywiście służy to budowie „dobra wspólnego", o którym, jako o efekcie 500+, z pasją pisze Bartosz Marczuk?

Mimo żywej wśród konserwatystów tendencji do utożsamiania „dobra wspólnego" z rodzinnością i zaprzeczeniem indywidualizmu, bardziej adekwatne wydaje mi się takie skojarzenie, w którym wszyscy obywatele kraju czują się w nim jak u siebie; każdy – bez względu na to, czy posiada dzieci, czy nie, ma możliwość w miarę szczęśliwego życia; nie istnieją też nadmierne przywileje, których jedni zazdrościliby drugim.

Tymczasem obecnie w postaci składek i podatków polski bezdzietny pracownik oddaje państwu 34,7 proc. swojego wynagrodzenia brutto, a osoba z dwójką dzieci 28,4 proc. (OECD 2016) – a zatem w obu przypadkach jest to spora część wynagrodzenia (i warto zaznaczyć, że prawdziwy klin podatkowy jest jeszcze wyższy, bo w swoich statystykach OECD nie uwzględnia składek na Narodowy Fundusz Zdrowia). Tym osobom, które mają więcej niż jedno dziecko, państwo odciąża portfele poprzez świadczenie 500 zł – nagrodę za zwiększenie dzietności. Z zazdrością może na to patrzeć młody Polak, który, rozpoczynając pracę po szkole średniej lub wyższej, często nie może sobie pozwolić nawet na samodzielne wynajęcie małego mieszkania. Zarabia 2000 zł brutto, lecz na rękę otrzymuje 1400 zł. Wynajęcie pokoju w dużym mieście zabiera mu połowę wynagrodzenia. Jak w takiej sytuacji para młodych osób ma dotrzeć do stanu, w którym istnieją warunki do posiadania drugiego dziecka? Czy zwolennicy silnej rodziny zapominają, że aby mogło się narodzić drugie dziecko, na którym tak zależy Ministerstwu Pracy, najpierw potrzebne jest mieszkanie i stabilny dochód pozwalający na podjęcie decyzji o pierwszym dziecku?

Na taką szybszą stabilizację pozwoliłby rzecz jasna nie program „500 zł dla młodych bezdzietnych absolwentów", ale – oczywiście zaplanowane bezpiecznie dla finansów publicznych – niższe opodatkowanie pracy, które realizowałoby wiele celów jednocześnie: młodym osobom dawałoby dodatkową gotówkę na usamodzielnienie się, za to rodziny miałyby więcej pieniędzy na wydatki niezbędne w wychowywaniu dzieci. Zamiast wydawać pieniądze na 500+, rząd Beaty Szydło lepiej by zrobił, gdyby wprowadził obiecywane podwyższenie kwoty wolnej od podatku z 3091 zł do 8000 zł, korzystne dla wszystkich pracujących niezależnie od ich decyzji dotyczących życia osobistego. Czyż nie taki wniosek wypływa z wypowiedzi Bartosza Marczuka, który zauważa, że dzięki 500+ „obywatele (...) odnajdują w państwie oparcie, czują namacalnie – w rzeczywistości dość wysokich podatków (...) – że wreszcie mogą liczyć na pomoc"? Czy zamiast wprowadzać programy dla wybranych, nie lepiej po prostu te podatki obniżyć?

Już teraz można mówić o osobach niesłusznie poszkodowanych w wyniku wprowadzenia programu 500+. Jednym ze sposobów na sfinansowanie programu, jak zapowiadała Beata Szydło, było wprowadzenie podatku bankowego. Zapowiadaną przez PiS już latem 2015 r. ustawę Sejm przyjął w styczniu 2016 r. i zaczęła ona obowiązywać w lutym 2016 r. W celu odrobienia strat banki zaczęły zwiększać marże od kredytów hipotecznych. Według danych Związku Banków Polskich w marcu 2016 r. średnia marża wyniosła 2,03 proc. i była o 0,24 pkt proc. wyższa niż w grudniu 2015 r., co zostało określone przez ZBP jako „znaczny" wzrost (we wcześniejszym kwartale marże również wzrosły – o 0,07 pkt proc.). Oznacza to wzrost miesięcznych rat za mieszkanie o ok. 50 zł. Czy program 500+ powinien być zbudowany na wprowadzaniu barier w zyskiwaniu stabilności ekonomicznej przez ogół Polaków: zarówno przez osoby samotne, jak i pary planujące założenie rodziny bądź już posiadające dzieci? Bartosz Marczuk zaprzecza tezie Bogusława Chraboty, jakoby program 500+ reprezentował „lewicowy paternalizm". Program w obecnym wydaniu niewątpliwie prezentuje jednak paternalizm prawicowy: polityka społeczna podporządkowana jest – z uszczerbkiem dla innych – wsparciu, z którego mogą skorzystać tylko i wyłącznie rodziny, zamiast wprowadzania zmian, na których skorzystają wszyscy niezależnie od tego, czy mają dzieci, czy nie. Dopiero ta druga z wymienionych polityk (wbrew słowom Marczuka o „wolnościowym" charakterze 500+) byłaby godna nazywać się „wolnościową", gdyż szanowałaby indywidualne decyzje obywatela o jego życiu osobistym.

Autorka jest analitykiem Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju oraz współpracownikiem Obserwatora Finansowego i Laboratorium kwartalnika „Więź"

W artykułach opublikowanych w „Rzeczpospolitej" (27 grudnia 2016 i 2 stycznia 2017 r.) Bogusław ChrabotaBartosz Marczuk spierają się, czy program 500+ jest konserwatywny, czy też lewicowy. W sporze o etykiety umyka im podstawowa kwestia, która powinna budzić wątpliwości: 500 zł na drugie i kolejne dziecko jest projektem, za sprawą którego państwo silnie promuje określony model życia prywatnego. Między dwoma polemistami zdaje się panować zgoda co do adekwatności takiego ukierunkowania wsparcia. Tymczasem nacisk na „przywracanie godności" rodzinie mającej więcej niż jedno dziecko powoduje, że na pastwę losu zostawieni są inni obywatele. Czy rzeczywiście służy to budowie „dobra wspólnego", o którym, jako o efekcie 500+, z pasją pisze Bartosz Marczuk?

Pozostało 85% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację