Współczesne ryzyka rynków finansowych

Odpowiedzialny inwestor zawsze trzyma się z daleka od rynków, których nie rozumie. Tej zasadzie hołduje Warren Buffett, jeden z najbardziej skutecznych inwestorów naszych czasów.

Publikacja: 18.06.2017 21:00

W praktyce każda obecność na rynkach finansowych oznacza potencjalne ryzyko dla inwestora. Zwykło się przy tym określać je mianem „bliźniak chciwości", czego doświadczyli niejednokrotnie również drobni polscy inwestorzy upadłych banków czy instytucji parabankowych. Koresponduje to bezpośrednio z faktem, że każdy bank jest swego rodzaju piramidą finansową, choćby z uwagi na fakt, iż nigdy nie ma w praktyce możliwości pełnego dopasowania np. struktury czasowej złożonych w danym banku depozytów z udzielonymi przez niego kredytami, co jest dostrzegalne w sposób dramatyczny zwłaszcza w czasach paniki rynkowej.

Generalnie na rynkach finansowych mamy do czynienia w pierwszej kolejności (poniekąd „od zawsze") z tzw. standardowymi ryzykami, do których należą: ryzyko kredytowe (brak spłaty zobowiązania przez dłużnika), ryzyko rynkowe (np. problemy sfery realnej gospodarki), ryzyko płynnościowe (np. masowe wycofywanie depozytów z banków w czasach paniki rynkowej), ryzyko operacyjne (np. brak odpowiednich kadr i systemów) oraz ryzyko prawne (zbyt słaba ochrona wierzycieli, w tym banków).

Nowe zagrożenia

Dodatkowo, na współczesnych rynkach finansowych istotną (przy tym szybko rosnąca) rolę odgrywają trzy nowe ryzyka. Mimo że występowały one od początku istnienia bankowości, nigdy nie były samoistnymi czynnikami mogącymi np. doprowadzić do upadku banku czy systemu bankowego jako całości (a niekiedy nawet gospodarki danego kraju czy regionu). Po raz pierwszy zjawisko to wystąpiło z siłą tornada podczas kryzysu 2008 r.

Pierwszym z nich jest ryzyko systemowe. Polega ono na niebezpieczeństwie automatycznego przenoszenia się kryzysu finansowego z jednego kraju (niekiedy regionu) do drugiego. Spowodowane jest rosnącą współzależnością rynków finansowych (np. znaczna część banków w danym kraju należy do zagranicznych instytucji finansowych). Ryzyko to jest związane zatem ze swego rodzaju efektem domina. W sektorze finansowym jest ono zwielokrotnione faktem występowania firm z grupy „zbyt duże, aby upaść", których ewentualne problemy (niekoniecznie nawet upadek) przekładają się automatycznie na inne podmioty.

Drugim jest ryzyko wystąpienia kryzysu gospodarczego. Najbardziej widocznym jego przejawem jest fakt, iż żaden z modeli ryzyk nie uwzględniał przed wybuchem kryzysu 2008 r. (a i teraz trudno to ryzyko wyrazić w liczbach) ewentualnego wystąpienia kryzysu jako takiego. Dzieje się to w sytuacji, gdy poziom ryzyka na rynkach finansowych rośnie mimo spadku ryzyka w gospodarce realnej.

Trzecie ryzyko określane jest mianem conduct risk. Mowa tutaj o nieetycznym prowadzeniu działalności przez daną instytucję finansową. Sprowadza się ono do oferowania (często wręcz przymuszania) klientom banku produktów, których oni w ogóle nie potrzebują (np. wieloletnie programy oszczędnościowych dla osób starszych) lub które są dla nich zdecydowanie niekorzystne (np. polisolokaty) albo oznaczają dla tych osób nieproporcjonalnie wysokie koszty (najczęściej w zakresie bancassurance). Ryzyko związane z tym obszarem ma dla konkretnego banku co najmniej dwa (obydwa niekorzystne) aspekty. Pierwszy z nich dotyczy średnio- i długookresowych strat, związanych z utratą zaufania ze strony klientów, które jest przecież warunkiem koniecznym funkcjonowania banków jako instytucji zaufania publicznego.

Drugi aspekt ma zdecydowanie krótkoterminowy efekt, a związany jest z nakładaniem przez władze niekiedy ogromnych kar na banki, stosujące tego typu praktyki. W ostatnich latach w mediach prezentowano wiele tego typu konkretnych decyzji. W tym miejscu ograniczę się zatem jedynie do przykładowego stwierdzenia, iż tylko w samej Wielkiej Brytanii instytucje finansowe, przewidując dalsze działania władz, utworzyły rezerwy na poziomie 24 mld funtów. W skali świata natomiast łączne kary już nałożone na instytucje finansowe od wybuchu kryzysu (jesień 2008 rok) przekroczyły 150 mld USD. Organa nadzoru w USA wręcz głoszą oficjalnie pogląd, iż na każdą instytucję finansową stosującą tego typu praktyki będą nakładane „maksymalnie dopuszczalne przez prawo" kary (i tak się rzeczywiście dzieje).

Niezależnie od wspomnianych kar, oddzielnym tematem stają się roszczenia cywilne (potencjalnie o znacznie wyższych kwotach) poszkodowanych klientów. Czy z kryzysu 2008 roku banki wyciągnęły w obszarze conduck risk właściwe wnioski, pozostaje nadal kwestią otwartą. Istnieje jednak wiele przykładów, że tak nie jest. Przywołać w tym miejscu można chociażby jeden z największych banków USA (funkcjonujący ponad 150 lat), Wells Fargo, który w latach 2009–2016 realizował bardzo agresywny system rozliczania pracowników (łącznie ponad 5 tysięcy osób). Skutkowało to wieloma działaniami przestępczymi, jak np. otwarciem w tym czasie ponad 2 milionów kont bankowych bez zgody ich właścicieli. Ostatecznie na bank została nałożona kara w wysokości 190 mln USD, zaś jego władze skierowały przed kilkoma tygodniami sprawę do sądu przeciwko ówczesnemu prezesowi banku (pierwszy tego typu przypadek w odniesieniu do dużego banku nie tylko w USA). Sądzę przy tym, że pracownicy niejednego banku funkcjonującego w naszym kraju mieliby w tym względzie również przykłady do przywołania.

Praktyczne zasady

Jakie wnioski płyną z tego dla obecnych klientów banków? Otóż z punktu widzenia konkretnego inwestora wymienia się wiele praktycznych zasad, którymi powinien się on kierować, z myślą o minimalizowaniu ryzyka. Najważniejsze z nich Jack D. Schwager – jako wynik przeprowadzonych przez niego wywiadów z najbardziej skutecznymi inwestorami giełdowymi – sformułował w następujących punktach. Po pierwsze, nie ryzykować więcej niż 5 proc. posiadanych środków w jednej transakcji. Po drugie, w każdej transakcji wyznaczać poziom jej zakończenia. Po trzecie, po okresie strat lub zagubienia wycofać się, aby nabrać świeżego spojrzenia. Po czwarte, najważniejszą kwestią jest aktywne zarządzanie ryzykiem. Po piąte, trzymać się zasady, że „jeśli myślisz, że twoja transakcja powinna być jakiejś wielkości, od razu zmniejsz ją o połowę". Po szóste, najbardziej niebezpieczne są transakcje impulsywne. Po siódme, grę na giełdzie należy traktować jako wielką defensywę, nie zaś wielki atak. Po ósme, „nie próbuj być bohaterem; zapomnij o własnym ego". Po dziewiąte, „nie rób nic, dopóki nie będziesz wiedział, co robisz". Po dziesiąte, „jeżeli nie wiesz, co robić, to sprzedawaj". W końcu, po jedenaste, odpowiedzialny inwestor zawsze trzyma się z daleka od rynków, których nie rozumie. Z hołdowania tej ostatniej zasadzie znany jest zwłaszcza Warren Buffett – jeden z najbardziej skutecznych inwestorów naszych czasów. Znany jest on przy tym z wielu sentencji, które w kilku słowach oddają sens głębokich (z doświadczeń płynących) myśli, jak chociażby „to, co człowiek rozsądny robi na początku, głupiec robi na końcu".

Jednym z aspektów omawianego tutaj zagadnienia są działania podejmowane przez rządy oraz banki centralne danego kraju, zmierzające do formalnego (prawnego) zapewnienia bezpieczeństwa dla inwestorów środków ulokowanych w instytucjach finansowych. Na wzór rozwiązań stosowanych w rozwiniętych gospodarkach w Polsce występują zróżnicowane poziomy tych gwarancji, zależne od tego, gdzie środki te zostały ulokowane. 100 proc. zdeponowanej kwoty gwarantowane jest w przypadku lokat bankowych (do maksymalnego poziomu stanowiącego równowartość 100 tys. euro), w tym spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych, oraz obligacji skarbowych. 50 proc. gwarancji występuje w odniesieniu do środków ulokowanych w programach oszczędzania w formie polis (jednak nie więcej niż równowartość 30 tys. euro minus ewentualna opłata likwidacyjna) oraz polis na życie i lokat strukturyzowanych w formie polis (w obydwu przypadkach nie więcej niż równowartość 30 tys. euro). W przypadku innych form inwestowania środków brak jest jakichkolwiek formalnych gwarancji. Dotyczy to w szczególności giełdy, lokat strukturyzowanych w formie obligacji, obligacji przedsiębiorstw oraz funduszy inwestycyjnych (jedynie w przypadku nietrafionego zainwestowania pieniędzy przez fundusz, gdyż on sam nie może zbankrutować).

Autor jest od 1993 r. związany z bankowością. W latach 1999–2004 zorganizował od podstaw Santander Consumer Bank i kierował nim jako prezes. W 2005 r. członek rady nadzorczej tego banku. W latach 2006–2013 dyrektor generalny ds. Europy Środkowo-Wschodniej grupy ubezpieczeniowej Rheinland Versicherungen. Wykładowca Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu.

W praktyce każda obecność na rynkach finansowych oznacza potencjalne ryzyko dla inwestora. Zwykło się przy tym określać je mianem „bliźniak chciwości", czego doświadczyli niejednokrotnie również drobni polscy inwestorzy upadłych banków czy instytucji parabankowych. Koresponduje to bezpośrednio z faktem, że każdy bank jest swego rodzaju piramidą finansową, choćby z uwagi na fakt, iż nigdy nie ma w praktyce możliwości pełnego dopasowania np. struktury czasowej złożonych w danym banku depozytów z udzielonymi przez niego kredytami, co jest dostrzegalne w sposób dramatyczny zwłaszcza w czasach paniki rynkowej.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację