„Aktorem można nazwać jedynie tego, który gra w teatrze, świecie, który nie jest udziałem rzeczywistości" – twierdził Holoubek i był temu stwierdzeniu wierny. Mówił, że krakowska przeszłość (tam się urodził w 1923 roku i wychował) ma dla niego znaczenie pierwotne, więc podstawowe, bo „tu teraźniejszość ocenia się z punktu widzenia przeszłości".
Bufet i stolik
Chodził do tej samej podstawówki co filozof Roman Ingarden, pisarz Karol Bunsch, psychiatra Antoni Kępiński. Potem było znakomite humanistyczne Gimnazjum Nowodworskiego 200 metrów od Wawelu. Notabene – niemal pół wieku po jego ukończeniu jedna z sal lekcyjnych została nazwana imieniem wybitnego wychowanka. Trzyletnią Państwową Wyższą Szkołę Dramatyczną Holoubek ukończył z wyróżnieniem, jej rektora Juliusza Osterwę uważał za „największego człowieka teatru".
Pierwsze sukcesy przyszły w katowickim Teatrze Śląskim, do którego zaangażował się, mając 26 lat. Tam zagrał Króla w „Mazepie" Słowackiego, za którego dostał swoją pierwszą nagrodę państwową. Gruźlica, nabyta w czasie II wojny światowej, skazała aktora na dwuletnie zawodowe pauzowanie, ale nie przeszkodziła w aktorskiej karierze kontynuowanej w Warszawie. Przez kolejne lata kunszt zawodowy Holoubka można było podziwiać na scenach Teatru Polskiego, Dramatycznego, Ateneum. Dwóch ostatnich był dyrektorem. Tworzył w nich porządek hierarchiczny, budując dwa teatralne centra tych światów: bufet i stolik do gry w kości. Do historii – nie tylko teatru, ale i Polski – przeszła jego rola Gustawa-Konrada w „Dziadach" wyreżyserowanych przez Kazimierza Dejmka w 1968 roku.
„Film tworzy zdecydowanie reżyser, a aktor jest czymś w rodzaju rekwizytu" – uważał, a zagrał w ponad 70 filmach. Za swój debiut uważał alkoholika Kubę w „Pętli" Wojciecha Jerzego Hasa, z którym związali się na osiem ważnych filmów. Druga filmowa, ale i życiowa przyjaźń związana jest z Tadeuszem Konwickim i datuje się od „Salta" (1965). W przyjaźniach był wierny. Zofię i Jana Budzyńskich z Bukowiny traktował jak rodzinę przez dziesięciolecia, spędzając u nich święta i wakacje. W Warszawie triumwirat: Dygat, Konwicki, Holoubek i ich regularne spotkania przy stoliku w Czytelniku i u Bliklego obrosły legendą.
Był fanem sportu. „Nie lubił tylko kolarstwa, ale i tak je oglądał" – pamięta syn Jan. Na igrzyska w Rzymie w 1960 roku pojechał z wycieczką ze Sports-Touristu. Nie tylko regularnie zasiadał na trybunach warszawskiej Legii, ale też „lubił brydża i pokera w doborowym towarzystwie" – jak mówi Magdalena Zawadzka – oraz „lubił hazard, grał na wyścigach" – pamięta Ewa Holoubek-Laskowska, córka. „Gdy zaczynał mówić o sporcie, schodził na poziom prostej, potocznej mowy, czasem nawet gwary" – zauważył Grzegorz Królikiewicz.