Gdy jakieś pół roku temu stawiałem tezę, że zmiana redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego" może mieć u swoich podstaw naciski nuncjusza, który chciał zmienić ostrożną wobec „rewolucji doktrynalnej" papieża Franciszka linię tygodnika, słyszałem, że to kompletna bzdura. Dlaczego? Bo chociaż metropolita katowicki abp Wiktor Skworc usunął ks. Marka Gancarczyka, to utrzymał przecież w redakcji jako wicenaczelnego ks. Tomasza Jaklewicza, który był głównym autorem tekstów hamującym entuzjazm wobec adhortacji „Amoris laetitia" i niezmiennie wzywał do wierności wobec doktryny poprzednich papieży. To miał być dowód na to, że nic się nie zmieniło. Tyle że okazało się, iż utrzymanie było czasowe, bo kilka miesięcy później również wicenaczelny został odwołany. Główny intelektualny rzecznik hermeneutyki ciągłości z nauczaniem poprzednich papieży, doktor teologii dogmatycznej, został proboszczem w jednej z katowickich parafii.
Arcybiskup Skworc miał, rzecz jasna, prawo to zrobić. Jego świętym prawem jest decydować, gdzie i na jakich warunkach będą pracować jego kapłani, ale świętym prawem publicysty lub dziennikarza jest jednak ocenianie takich decyzji. A trudno znaleźć realne jej pozytywy. Ks. Jaklewicz w mediach pracował od lat, miał i ma świetne pióro, ogromną wiedzę nie tylko o teologii, ale i o mediach i ich funkcjonowaniu, a przede wszystkim o tym, jak robiono i robi się „Gościa Niedzielnego". Pytanie więc, co takiego się stało, że obecnie ma zostać proboszczem. Dlaczego nie wykorzystywać nadal jego ogromnej wiedzy? Dlaczego marnować to, czego się nauczył, i to szczególnie w sytuacji, gdy nowy naczelny „Gościa Niedzielnego" ks. Adam Pawlaszczyk w media i ich specyfikę dopiero wchodzi?
Nie widać rozsądnych powodów do zmiany naczelnego i wicenaczelnego, a arcybiskup nie zamierza wyjaśniać swoich decyzji. W takiej sytuacji mocy nabiera przypuszczenie, że w całej tej sprawie chodziło o linię tygodnika, a nie o cokolwiek innego.
To mocna teza, mam tego świadomość, ale... na ostatnią decyzję arcybiskupa Skworca nakładają się inne wydarzenia z Polski. Kilka dni temu inny, o wiele ostrzejszy, krytyk linii Franciszka w polskim Kościele paulin o. Augustyn Pelanowski został przeniesiony przez władze zakonne z Wrocławia do Łęczyszyc niedaleko Grójca i miał zostać objęty zakazem wypowiedzi publicznych. Władze zakonne zaprzeczyły wprawdzie nakazowi milczenia, ale nieoficjalnie ogromna większość źródeł przyznaje, że coś jest na rzeczy i że zarówno przeniesienie, jak i prośba o milczenie związane są z ostrymi wypowiedziami paulina na temat Franciszka. Czy ktoś nacisnął na zakon? Może nie, ale... jest jeszcze jeden element, który może budzić pytania, a jest nim fakt, że po wielu miesiącach przygotowań Episkopat Polski wydał dokument dotyczący „Amoris laetitia", a prezentujący go biskup Andrzej Czaja podkreślał, że dokument ten jest skutkiem „ewolucji mentalnej", jaką biskupi w Polsce odbyli od momentu opublikowania tej adhortacji. – Na początku byliśmy, można tak powiedzieć, w punkcie „trzymajmy się przede wszystkim „Familiaris consortio". Sytuacja jednak pokazuje nam, że „Amoris laetitia" w żaden sposób nie narusza ani doktryny, ani kodeksu prawa kanonicznego, natomiast wskazuje piękną drogę wyjścia i udrażniania duszpasterstwa małżeństw i rodzin – tłumaczył przewodniczący Komisji Nauki Wiary KEP. I choć, jak wynika z prywatnych rozmów, wielu biskupów nie podziela takiego postrzegania adhortacji, jest to obecnie obowiązująca linia w polskim Kościele.
Na koniec zaś, niezależnie od tego, czy moje rozważania są prawdziwe czy nie, warto zauważyć jeszcze jedno. Szkoda, że Kościół nadal nie ceni własnych mediów, które odnoszą sukcesy, i ich twórców. Usunięcie księży Gancarczyka i Jaklewicza jest tego smutnym dowodem.