„Wagner nikogo nie zostawia na placu boju. Jeśli pojawia się ryzyko, że grupa dostanie się do niewoli, my sami załatwiamy tę grupę, bo nie damy nikogo maltretować w niewoli” – odpisał na pytanie dziennikarzy Jewgienij Prigożyn, właściciel firmy Wagner.
Pod koniec września „kucharz Putina” przestał ukrywać, że prowadzi nie tylko katering, lecz jest też właścicielem firmy werbującej najemników. Od tamtej pory, mimo że taki proceder nadal jest karalny w Rosji, w całym kraju z dumą zaczęto publikować nekrologi poległych w Ukrainie „psów wojny”. Jednocześnie wagnerowcy zaczęli się cieszyć opinią najlepszych żołnierzy na froncie.
Złapani już przez Ukraińców więźniowie opowiadali, że instruktorzy na poligonach strzelali do skazańców za źle wykonane polecenia
Uczestniczą oni głównie w trwających od miesięcy atakach na miejscowość Bachmut i – według słów Prigożyna – „posuwają się o 100-200 metrów dziennie”. Ukraińcy zauważyli jedynie, że na polu walki pojawili się rosyjscy żołnierze, którzy starają się nie pozostawiać ciał swych zabitych towarzyszy – w przeciwieństwie do innych odcinków frontu. Sądzą, że to są właśnie wagnerowcy.
Poza byłymi wojskowymi od lata na masową skalę Prigożyn werbuje więźniów łagrów z całego kraju (na razie głównie z jego europejskiej części). Działacze społeczni w Rosji szacują, że na wojnę może się zgłosić kilkadziesiąt tysięcy skazanych. Wraz z pojawianiem się w Ukrainie „zeków” (jak żargonowo nazywani są więźniowie) zaczęto publikować wstrząsające informacje o tym, jak utrzymywana jest dyscyplina w tych oddziałach. Każdy zwerbowany musi na przykład przekazać dowódcom dane swoich najbliższych, czyniąc z nich zakładników na wypadek swojej dezercji czy dostania się do niewoli.