„Miejsca schronienia dla mieszkańców na wypadek sytuacji nadzwyczajnych”. Na stronie internetowej kijowskiego ratusza szukam miejsc w pobliżu mojego pensjonatu. W zasięgu parominutowego spaceru są trzy. Teoretycznie.
Dwóch nie udało się namierzyć. Numery telefonów podane na stronie ratusza są bowiem odłączone. W kamienicy z lat 30. ubiegłego wieku, w której miał być jeden ze schronów, parter i piwnicę zajmują „Sklep dla dorosłych”, salon urody, kancelaria notariuszy i tłumaczy przysięgłych.
Pod kamienicą przy sąsiedniej ulicy pan Siergiej, skromnie ubrany emeryt wspierający się na lasce, pokazuje mi obite blachą drzwi: – W czasach sowieckich był tutaj schron, ale potem pomieszczenie wykorzystywano w różnych innych celach, nadal jest komin wentylacyjny, może nawet działa? – pokazuje zniszczoną konstrukcję.
Wejście pod gumoleum
Jeden numer telefonu odpowiada. Wzbudziłem zamieszanie, kilka pań zastanawiało się, do kogo mnie odesłać. Trafiłem w końcu do dyrektora klubu sportowego Juka Giennadija Kupina. On wie, gdzie jest schron przeciwbombowy.
– Niecałe dwa tygodnie temu przyszedł pracownik ratusza i sprawdzał: jest schron, czy go nie ma? Poza tym nikt o schron nie pytał. Żadnego mieszkańca to nie interesowało. Pan jest pierwszy – mówi dyrektor Kupin. Ma 72 lata, ale jest w znakomitej formie fizycznej, oderwałem go od ćwiczeń na siłowni. To mistrz sportu ZSRR i dwukrotny mistrz Ukrainy w wioślarstwie. Teraz startuje w zawodach oldboyów.