Słodycz to telewizyjny przekaz – coraz doskonalszy i pozwalający na wybory, o jakich jeszcze niedawno nikomu się nie śniło. Możliwość śledzenia zawodów w wybranym sporcie, a nawet w wybranej konkurencji, co umożliwiła jedna z platform, jest czymś, o czym marzyłem od dawna, patrząc przede wszystkim na lekkoatletykę.
To dowód, że nowe technologie pod naciskiem nowych odbiorców nie wymuszają wyłącznie przekazu pod hasłem „Szybciej, szybciej, szybciej”, lecz są także w stanie zaspokajać potrzeby widzów traktujących igrzyska jak święto, przy którym warto chwilę pomyśleć, oraz dostrzec estetyczne walory sportu, szczególnie podanego w tak pięknym opakowaniu, jakim był Paryż. Z telewizyjnego punktu widzenia to były znakomite igrzyska.
Czytaj więcej
Igrzyska w Paryżu były listem miłosnym do sportu i wyglądały dokładnie tak, jak zaplanowali oraz wymarzyli sobie Francuzi. Kolejne wyprodukuje nam fabryka snów.
Niestety, gdyby ktoś śledził je tylko w polskim internecie, doszedłby do zupełnie innych wniosków. Główne portale sportowe zajęły się – w stopniu o wiele większym niż poważne internetowe media zagraniczne – tym, czym żywią się od lat: poszukiwaniem kontrowersji oraz dostarczaniem paliwa dla wszelkiej maści nienawistników i pospolitych durniów, jak chociażby przy okazji kobiecego turnieju bokserskiego. Bywały takie poranki, szczególnie w pierwszych dniach rywalizacji, gdy przeglądając tytuły w polskim internecie, można było dojść do wniosku, że te igrzyska to dopust Boży w skłóconym kraju oraz w mieście, gdzie lepiej nie wychodzić z domu po zmroku.
Z powodu klikbajtów zmieni się stosunek sportowców do dziennikarzy
I żeby było jasne: dziennikarze odpowiadają za to w niewielkim stopniu. Ich teksty tytułowane są w redakcjach przez anonimowych hunwejbinów klikbajtu w sposób skandaliczny, a zajawki mające zachęcać do czytania często wypaczają intencje autorów. Nawet bardzo dobrzy dziennikarze są wobec tych praktyk bezradni. Rozmawiałem już z kilkoma, którzy sportowców za to przepraszali. Nie mam nadziei, że coś się w tym względzie zmieni, i nawet taki incydent, jak precedensowe przeprosiny redaktora naczelnego „Przeglądu Sportowego” Kamila Wolnickiego za jeden z tytułów w Onecie, nie skłonią do opamiętania.