Ile lat był pan prezydentem Sopotu?
25 lat, czyli w sumie sześć kadencji. Do tego trzeba dodać jeszcze część poprzedniej kadencji. Wcześniej, przez dwie kadencje, byłem też wiceprezydentem.
Nie żal było panu zostawiać Sopotu?
Jako prezydent Sopotu czułem się spełniony. Teraz miastem kieruje osoba, która – jestem o tym przekonany – jeszcze lepiej je rozwinie, szczególnie jako uzdrowisko. Z prezydentką Magdą Czarzyńską-Jachim pracowałem 18 lat, z czego cztery lata jako wiceprezydentką. To osoba, która zawsze miała swoje zdanie i – podobnie jak radni – ma duży wkład w to, jak Sopot wygląda teraz. A za pięć–dziesięć lat miasto będzie wyglądało jeszcze lepiej. W radzie miasta doszło do znacznej wymiany pokoleniowej. Są w niej radni zarówno doświadczeni, jak i młodzi. To miasto niezwykle aktywnych mieszkańców, które jest dobrze gospodarzone. To świadczy o tym, że w Sopocie jest silna ekipa samorządowców.
Pytam o pańską karierę samorządową nie bez przyczyny. Jak ocenia pan sytuację JST pod względem wykorzystania funduszy UE? W szczególności chodzi mi o wkład własny, który należy wyłożyć, aby realizować dotowane inwestycje.
Sytuacja finansów samorządów – po ośmiu latach rządów PiS – jest zła, żeby nie powiedzieć tragiczna. Normalnie był taki cykl w wielu samorządach, także w Sopocie, że zadłużały się one w środku okresu aplikacyjnego, kiedy były dostępne największe środki z UE, a potem zmniejszały to zadłużenie.
Teraz mamy właściwie dopiero początek kolejnego okresu aplikacyjnego, bo perspektywa 2021–2027 jest opóźniona. Dopiero niedawno rozpoczęliśmy też realizację Krajowego Planu Odbudowy, bo wskutek niszczenia praworządności przez poprzedni rząd też jest ona bardzo mocno spóźniona. Tymczasem wiele samorządów jest na granicy rozsądnego zadłużenia. Finanse samorządów zniszczył Polski Ład, dotknęła je też pandemia koronawirusa. Swoje zrobiła też wojna w Ukrainie. W tym przypadku poluzowano reguły zadłużenia, co było na krótką metę – w okresie Covid-19 – uzasadnione, ale nie do końca bezpieczne.
Dochody własne samorządów, które pokazują, jak bardzo samorządy mogą się zadłużyć i czy są w stanie spłacać kredyty, są daleko niewystarczające. Spotykam się z wieloma samorządowcami i słyszę, jak utyskują, że nie mają na wkład własny. To jest realne zagrożenie, bo brak środków na wkład własny to brak możliwości otrzymania dofinansowania ze środków europejskich dla realizacji inwestycji ważnych dla mieszkańców. Są podejmowane działania na rzecz odciążenia jednostek samorządu terytorialnego w finansowaniu części wkładu własnego, np. środki zabezpieczone na współfinansowanie wkładu krajowego w projektach realizowanych m.in. przez samorządy w ramach programów regionalnych będą w gestii samorządów wojewódzkich.