Na otwierającej festiwal w Cannes konferencji prasowej dyrektor artystyczny, Thierry Fremaux, wystąpił z żółto-niebieską zawieszką w klapie marynarki, powiedział też, że nic się od ubiegłego roku nie zmieniło i nadal w programie oficjalnym nie ma filmów, za którymi stoi wsparcie Kremla, nie są też przyjmowane w Cannes oficjalne rosyjskie delegacje.
Jednak wojna, która trwa 2,5 tysiąca kilometrów stąd i wyniszcza naród ukraiński, w opinii Zachodu wyraźnie spowszedniała. I tak jak Komitet Olimpijski otworzył drzwi przed sportowcami rosyjskimi, tak również Rosjanie wrócili na canneńskie targi, choć bocznymi drzwiami. Teoretycznie nie ma tam wielkich firm rosyjskich, w praktyce jednak wygląda to inaczej.
Czytaj więcej
Ciemnoskóre kobiety na skraju załamania nerwowego w filmach „Cztery córki” i „Banel i Adama”
Wiele firm amerykańskich i europejskich w chwili agresji Rosji na Ukrainę miało podpisane kontrakty z Rosją. Na ich mocy w kinach rosyjskich pojawiły się m.in. „John Wick 4” czy zdobywca Oscara „Wszystko wszędzie naraz”. Co więcej: wobec braku poważnej amerykańskiej konkurencji zarobiły fortunę. „John Wick” zgarnął z rosyjskich kin 10 mln dolarów. Jednak i później na ekrany w Rosji zaczęły wchodzić kolejne zachodnie tytuły. „Współpraca z Rosją oznacza wspieranie wojny” – pisali szefowie Ukraińskiej Ligi Kin tłumacząc, że podatki odprowadzane przez kiniarzy służą potem do zakupu broni.