Budzi się nowe kino afrykańskie. W tym roku w głównym konkursie canneńskim znalazły się dwa filmy z tego kontynentu. Oba portretują ludzi zaplątanych w tradycję i w trudną historię, kobiety usiłujące wyrwać się ku wolności.
„Cztery córki” Kaouther Ben Hanii są dokumentalnym portretem Tunezyjki Olfy Hamrouni i jej czterech córek. Olfa opowiada o swoim życiu. Ale Ben Hania rejestruje tylko niektóre jej opowieści. Bo są takie, których kobieta nie jest w stanie przed kamerą z siebie wyrzucić. Są zbyt bolesne. Dlatego reżyserka angażuje aktorkę, która ma ją grać. Olfa tylko instruuje ją, jak pewne sytuacje z jej życia wyglądały. Choćby jej noc poślubna, gdy goście weselni czekali na prześcieradło poplamione dziewiczą krwią, by zacząć się bawić, a jej rodzona siostra wpadła do pokoju i instruowała jej męża: „Nie baw się, wciśnij ją w kąt pokoju i załatw sprawę”. Aktorki muszą też zagrać jej dwie starsze córki, które uciekły z Tunezji i przystąpiły do ISIS. Same występują w filmie tylko dwie młodsze dziewczynki.
Czytaj więcej
W codziennych relacjach z canneńskich targów nie brakuje informacji o filmach polskich twórców realizowanych przez zagranicznych producentów
Z tych rozmów, nagrań, sekwencji inscenizowanych i na gorąco łapanych wspomnień i komentarzy powstał film o kobietach Islamu. Olfa sama wychowywała swoje córki, w jedynym rejonie Tunezji, gdzie obowiązywały stroje zachodnie, a noszenie … było zabronione. To zradykalizowało starsze dziewczyny, które jako nastolatki nagle zniknęły. Wyjechały do Syrii, wstąpiły do ISIS, związały się z przywódcami grupy. Jedna z nich ma córkę. Gdy zostaje aresztowana, władze pozwalają jej zabrać dziecko do więzienia. Mała rośnie, ale nigdy nie była na prawdziwym spacerze.
Ben Hania opowiada o tragicznych losach jednej rodziny, przedartej na pół przez politykę. O utracie bliskości, oddalaniu się od siebie i ogromnym bólu, jaki to rozstanie powoduje.