Został pan jednym z trzech wiceprezydentów Philip Morris International na Europę, wchodząc do zarządu globalnego. Objął pan swoją pieczą Polskę, kraje bałtyckie, Mołdawię i Ukrainę. Ogromny teren, mnóstwo ludzi. I mnóstwo wyzwań.
Tak. Zacznę od tego, że zdecydowaliśmy w PMI, że nie możemy dłużej utrzymywać w naszym podziale świata Ukrainy z byłymi republikami radzieckimi ze wschodu. Podjęliśmy decyzję o przyłączeniu Ukrainy, a także Mołdawii, do Europy. Wyprzedziliśmy trochę trendy polityczne i gospodarcze, które następują nieco wolniej. Największym wyzwaniem, przed jakim stoimy od przeszło roku, jest wojna za naszą wschodnią granicą i pomaganie naszym pracownikom oraz ich rodzinom z Ukrainy i po prostu Ukraińcom. Nadal płacimy pracownikom z naszej fabryki w Charkowie, która nie pracuje, bo została zbombardowana. To duże wydatki, które przekraczają nasze potencjalne zyski z działalności w Ukrainie w najbliższych latach. Jednak najważniejsza jest teraz pomoc humanitarna. Ta wojskowa i polityczna płynie szerokim strumieniem. Ta ludzka już nie jest tak duża, a potrzeby są ogromne. Staramy się odpowiadać na nie. W ramach ostatniej zeszłorocznej transzy pomocy kupiliśmy m.in. generatory prądu. Bardzo ważna będzie teraz pomoc psychologiczna. Wojna miejmy nadzieję się skończy, ludzie wrócą do domów, będą się mierzyli z trudną codziennością, strasznymi przeżyciami, lękami, traumami. Dlatego staramy się przeszkolić naszych pracowników w zakresie podstawowych umiejętności terapeutyczno-psychologicznych do wykorzystania w kontaktach z bliskimi z Ukrainy.
Pan musi też dbać o interes firmy, o jak najlepszą sprzedaż. Jak sobie z tym radzicie?
Ciągle prowadzimy działalność w Ukrainie. Jesteśmy jednym z największych podatników w tym kraju. Ale oczywiście napotykamy problemy, których gdzie indziej nie ma. Np. produkty elektroniczne, w tym nasze podgrzewacze tytoniu, bywają problematyczne, bo często brak prądu i możliwości ich naładowania. Problemem jest drastyczny spadek dochodów Ukraińców. Ludzie mają mniej pieniędzy, często nie mają pracy, mocno zmniejszyła się ich siła nabywcza. Do tego rząd ma ogromny apetyt na podatki. W tej sytuacji rośnie szara strefa, w ub.r. sięgnęła 35 proc.
W ogóle czy na rynku tytoniowym?