Czy koronawirus doprowadzi do rozpadu Belgii i Wielkiej Brytanii?

Wielka Brytania, Hiszpania i Belgia weszły w pandemię jako pacjenci wysokiego ryzyka, z przewlekłą chorobą separatyzmu. Tej zarazy mogą więc nie przetrwać.

Aktualizacja: 19.05.2020 06:32 Publikacja: 18.05.2020 18:13

We wtorek pierwsza minister Szkocji Nicola Sturegon ma ogłosić delikatne poluzowanie. Dozwolona będz

We wtorek pierwsza minister Szkocji Nicola Sturegon ma ogłosić delikatne poluzowanie. Dozwolona będzie m.in. gra w golfa.

Foto: AFP

Boris Johnson nie był ze swojego przemówienia zadowolony. Kilka razy powtarzał nagranie, mówił współpracownikom, że „to wszystko bardzo skomplikowane". Przeczuwał, że z tego nic dobrego nie wyjdzie.

I faktycznie, wystąpienie premiera z 10 maja, w którym zapowiada, że choć blokada będzie zniesiona, to przecież trzeba „pozostać czujnym" („stay alert"), zostało przez społeczeństwo zrozumiane jednoznacznie: jako przyzwolenie do powrotu do dawnego życia. Na drugi dzień wąziutkie perony 157-letniego, londyńskiego metra zapełniły się nieprzebranym tłumem. O utrzymywaniu „bezpiecznego oddalenia" nie było mowy, podobnie zresztą, jak w pubach, parkach czy szkołach, gdzie nikt za bardzo o tym nie myślał.

Reforma Blaira

Tyle że w Walii, Irlandii Północnej i Szkocji Johnsona nie posłuchano. Ulice Cardiff, Belfastu i Edynburga pozostały puste, bo władze tych prowincji nie poszły za wskazaniami szefa rządu. Ku zaskoczeniu wielu Brytyjczyków, a może i samego premiera, okazało się, że na mocy wprowadzonych jeszcze pod koniec lat 90. przepisów o „przekazaniu" („devolution") władzy z Londynu do trzech wspomnianych ośrodków, zdawałoby się niewinne zapisy o kompetencjach w sprawach sanitarnych, nabrały kluczowego znaczenia.

Sprawa dotyczy w szczególności Szkocji. Sir Thomas Devine, czołowy historyk w Edynburgu, tłumaczy „Rzeczpospolitej": w czasach współczesnych szkocki separatyzm zaczął się na serio wraz z upadkiem brytyjskiego imperium, w którym Szkoci odgrywali nieproporcjonalnie dużą rolę. Paliwem okazał się potem dla niego ostry skręt w prawo kraju wraz z Margaret Thatcher, bo szkockie serce bije dla lewej strony. Do dalszej radykalizacji nastrojów doprowadził narzucony Szkotom brexit. I wreszcie odpowiedź Londynu na pandemię, która jest katastrofą. Przewiduję, że do końca obecnej kadencji parlamentu w Westminsterze (w maju 2024 r. – przyp. red.) Szkocja będzie niepodległa.

Johnson zamroził życie społeczne i gospodarcze dopiero 23 marca, gdy raport Imperial College London wskazał, że bez kontroli wirus zabije nawet pół miliona Brytyjczyków. Wynik na dziś: oficjalnie 243 tys. zakażonych i 34,5 tys. zmarłych, choć „Financial Times" uważa, że faktyczna liczba zgonów jest dwa razy większa.

Jednak w Szkocji, nawet biorąc pod uwagę jej skromne zaludnienie (5,5 mln mieszkańców), liczby są inne: 14 tys. zakażonych, 2,1 tys. zmarłych. Stąd zaczynają się tu podnosić radykalne głosy. Roddy McCuish, radny okręgu Oban South: „po wystąpieniu Johnsona sytuacja w Anglii będzie się pogarszać. Dlatego należałoby wprowadzić kontrole na szkocko-angielskiej granicy. Osobiście uważam, że powinna się tym zająć armia".

Narastają też nastroje niepodległościowe. Opublikowany właśnie sondaż instytutu Panelbase wskazuje, że chce jej już 50 proc. Szkotów, wcześniej ankieta dla „The National" mówiła nawet o 52 proc. Przed wyborami do szkockiego parlamentu sondaże dają Szkockiej Partii Narodowej (SNP) Nicoli Sturgeon 54 proc. poparcia wobec 23 proc. dla torysów. W poniedziałek Johnson co prawda odrzucił w projekcie mowy królowej ponowne referendum w Szkocji (ostatnie, przegrane, odbyło się w 2014 r.), ale Sturgeon przygotowała dla Elżbiety II „alternatywną" mowę, w której wpisała nie tylko możliwość przeprowadzenia takiego głosowania, ale i pozbycie się okrętów podwodnych uzbrojonych w pociski atomowe (Trident).

Barcelona bez turystów

Wirus secesji uderza też w Hiszpanię. Oriol Bartomeus, politolog z Uniwersytetu w Barcelonie, przypomina „Rzeczpospolitej", że w trakcie ostatniego kryzysu finansowego poparcie dla niepodległej Katalonii skoczyło z kilkunastu procent do niemal połowy. Ale skutki gospodarcze pandemii mogą być jeszcze gorsze, bo zaraz podcięła model biznesowy oparty w ogromnym stopniu na turystyce.

Prognozy mówią np., że 35 proc. małych sklepów i restauracji padnie. Związany z władzami regionalnymi instytut CEO znów publikuje więc dane, które pokazują, że secesjoniści dostają wiatru w żagle. W wyborach regionalnych wygrałaby lewicowa, nacjonalistyczna ERC, uzyskując 33–35 mandatów w 135-osobowym parlamencie. Wraz pozostałymi dwoma ugrupowaniami secesjonistycznymi, konserwatywnym Junts per Catalunya zbiegłego do Brukseli Carlesa Puigdemonta i radykalnej CUP, przeciwnicy korony bez trudu zbudowaliby większość. Konstytucja kraju zakłada co prawda, że na referendum niepodległościowe musi przystać większość Hiszpanów, ale nawet tu widać ruch: zdaniem CEO 36 proc. poddanych Filipa VI jest za takim głosowaniem, 52 proc. przeciw. Wszystko to zmusza mniejszościowy rząd w Madrycie Pedro Sáncheza, który został powołany dzięki wstrzymaniu się w Kortezach od głosu ERC, do negocjacji z Barceloną nad dalszą decentralizacją kraju.

Skrajna prawica Flandrii

Pandemia okazała się kolejnym sygnałem niewydolności belgijskiego państwa, które, choć ma czterokrotnie mniejszą ludność od Polski, zanotowało dziesięciokrotnie więcej zgonów z powodu wirusa. W północnej prowincji, Flandrii, uważa się, że to sygnał, iż trzeba skończyć z 190-letnim królestwem.

Sondaż Le Soir-RTL daje tu najwięcej głosów (28 proc.) skrajnie prawicowej Vlaams Belang Toma Van Griekena, który nie tylko chce flamandzkiej niepodległości, ale też wyjścia z Unii, strefy euro i Schengen oraz wyrzucenia imigrantów. Drugie ugrupowanie (20,7 proc.), Nowy Sojusz Flamandzki (N-VA), też zdecydowanie opowiada się za niepodległością, a jego lider Theo Francken w wywiadzie dla dziennika „La Libre" proponuje francuskojęzycznym Walonom przekształcenie kraju w konfederację, gdzie części składowe decydują, czy i co chcą przekazać do wspólnego zarządzania.

Utrzymanie status quo jest tym trudniejsze, że w Walonii preferencje wyborcza są dokładnie odwrotne niż na północy. Tu w sondażach króluje umiarkowana Partia Socjalistyczna (25,5 proc.), liberalny Ruch Reformatorski (RM – 20,5 proc.) oraz marksistowska Partia Pracujących Belgii (18,6 proc.). 16 marca, wobec groźby pandemii, król Belgów Filip mianował na czele rządu mniejszościowego Sophie Wilmes. Ale gdy strach minie, utrzymanie wspólnych dla Flamandów i Walonów władz będzie mało prawdopodobne.

Boris Johnson nie był ze swojego przemówienia zadowolony. Kilka razy powtarzał nagranie, mówił współpracownikom, że „to wszystko bardzo skomplikowane". Przeczuwał, że z tego nic dobrego nie wyjdzie.

I faktycznie, wystąpienie premiera z 10 maja, w którym zapowiada, że choć blokada będzie zniesiona, to przecież trzeba „pozostać czujnym" („stay alert"), zostało przez społeczeństwo zrozumiane jednoznacznie: jako przyzwolenie do powrotu do dawnego życia. Na drugi dzień wąziutkie perony 157-letniego, londyńskiego metra zapełniły się nieprzebranym tłumem. O utrzymywaniu „bezpiecznego oddalenia" nie było mowy, podobnie zresztą, jak w pubach, parkach czy szkołach, gdzie nikt za bardzo o tym nie myślał.

Pozostało 88% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1003
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1002
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1001
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1000
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 999