Polska w środę dołączyła do krajów, uruchomiających potężny pakiet działań, które mają uchronić nas przed bankructwem setek tysięcy firm i likwidacją miliona miejsc pracy. Wszystko w odpowiedzi na zagrożenie, jakie walka z koronarirusem niesie dla gospodarki.
A zagrożenie jest ogromne, już obecnie „wyłączona" została większość sektora usługowego, a cała turystyka i transport pogrążyły się w głębokiej zapaści. Tzw. przestojowe ogłaszają już pierwsze fabryki (np. produkujące samochody), a za chwilę paraliż może dotknąć prawie całą gospodarki. Morgan Stanley wyliczył nawet, że w tym roku Polskę czeka ogromna recesja – 3,4 proc. spadku PKB w scenariuszu optymistycznym i 5,6 proc. – w czarnym scenariuszu.
O recesji mówi już cały świat i stąd adekwatne odpowiedź władz. Niemcy zapowiadają pakiet antykryzysowy o wartości 16 proc. swojego PKB, Francja – ok. 12 proc., a USA – ponad 1 bln dolarów. W Polsce ma to być ok. 10 proc. PKB, czyli ok. 212 mld zł.
Ciekawe, że podobnie jak w innych krajach, także w Polsce zdecydowana większość tych środków ma dotyczyć instrumentów wsparcia płynności w przedsiębiorstwach oraz w sektorze finansowym. Bezpośrednie wydatki z budżetu, związane np. z dopłatami państwa do zagrożonych miejsc pracy, będą znacznie mniejsze. Jak wynika z rządowego dokumentu, gotówkowy komponent wyniesie ok. 66 mld, czyli ok. 2,9 proc. PKB (składają się na to wydatki budz?etu pan?stwa, ZUS i funduszy celowych).