Prof. Witold Orłowski: Zawsze możemy wystąpić z Unii, ale to się nie opłaca

– Gdybyśmy nie byli w Unii, na pewno mielibyśmy inny model życia – mówi prof. Witold Orłowski z Akademii Finansów i Biznesu Vistula oraz Politechniki Warszawskiej.

Publikacja: 09.04.2024 04:30

Bez funduszy pomocowych wiele inwestycji nie miałoby szans na realizację

Bez funduszy pomocowych wiele inwestycji nie miałoby szans na realizację

Foto: Beata Zawrzel/REPORTER

Co by było, gdybyśmy nie weszli do Unii Europejskiej. Czy nasza gospodarka by się w ogóle nie rozwijała?

Aż tak źle by nie było, rozwijalibyśmy się także poza Unią, ale dużo wolniej. Według naszych szacunków PKB mogłoby rosnąć średnio o około 2 proc. rocznie, czyli w tempie o połowę niższym niż to, które rzeczywiście w ciągu tych 20 lat osiągnęliśmy. I to mimo serii kryzysów w światowej gospodarce.

W jakim punkcie byłaby nasza gospodarka na tle innych krajów?

Polska byłaby jednym z najuboższych krajów Europy. Miałaby dziś dochód na mieszkańca o ponad 10 proc. niższy niż Bułgaria, najbiedniejszy członek Unii, wyprzedzaliby nas też wszyscy sąsiedzi z regionu. Dystans w stosunku do sąsiadów z Zachodu wcale by nie spadał. Dzisiaj nasze płace liczone z uwzględnieniem siły nabywczej stanowią blisko 70 proc. płac niemieckich, a liczone z użyciem rynkowych kursów walut – ponad 40 proc. Gdybyśmy nie weszli do UE, to licząc według bieżącego kursu, pewnie bylibyśmy na poziomie 20–25 proc. Niemiec, czyli tyle samo co 20 lat temu. Cały czas Polacy wyjeżdżaliby na Zachód do pracy jako imigranci zarobkowi. Ale zazwyczaj musieliby pracować na czarno, bo przecież nie obejmowałaby nas unijna swoboda przepływu pracy. Wiz pewnie by nie było, ale na granicach trzeba by było stać w długich kolejkach dla obywateli krajów, które nie należą do UE, i odpowiadać na podejrzliwe pytania strażników granicznych sprawdzających, czy nie jedziemy nielegalnie pracować.

Czytaj więcej

Inwestorzy zagraniczni doceniają atuty Polski. Awans w ważnym rankingu

Na czym polegałyby największe utracone korzyści?

Przede wszystkim na braku dostępu do jednolitego europejskiego rynku. Po naszym wejściu do Unii eksport zaczął rosnąć w niespotykanym wcześniej tempie. Przez ostatnie 20 lat rósł nominalnie w euro o 11 proc. rocznie, a realnie – o około 7–8 proc. rocznie. Przed 2004 r. wartość eksportu towarów i usług wynosiła 59 mld dolarów rocznie, w tej chwili to 433 mld dolarów, z czego trzy czwarte na rynek europejski. Niektórzy spekulują, że bez Unii eksport też by wzrósł, że moglibyśmy znaleźć inne rynki, np. zacieśniając związki z Rosją. Ale to na pewno nie byłby tak niebywały rozwój.

A jak wielkim ubytkiem byłby brak pomocowych funduszy unijnych?

Gdyby ich nie było, nie zostałaby zmodernizowana nasza infrastruktura, drogi byłyby nadal pełne dziur, nie byłoby autostrad, regionalnych lotnisk i wygodnych kolei. To też przyczyniło się do zdynamizowania rozwoju, bo bez poprawy infrastruktury nie napłynęłoby do nas tyle inwestycji zagranicznych. Na pewno nie można lekceważyć wpływu funduszy UE na rozwój naszej gospodarki, zresztą dla ludzi ich efekty są najbardziej zauważalne i namacalne. Ale i tak najważniejszą korzyścią jest wspólny rynek, swoboda przepływu towarów, usług, kapitału i pracy.

Jakich największych sukcesów nie doświadczyliby polscy przedsiębiorcy?

O, naprawdę wielu. Jesteśmy w Europie w tej chwili największym producentem sprzętu AGD, mocno rozwinął się przemysł meblarski. Bardzo silny jest eksport przemysłu motoryzacyjnego. Choć akurat mamy niewiele zakładów produkujących gotowe samochody, to jesteśmy potęgą, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju komponenty i części. To wszystko by się nie wydarzyło, nie powstałoby wiele fabryk i centrów logistycznych, wiele przemysłów nie przeniosłoby się do Polski, gdybyśmy nie weszli do UE. Skorzystały wszystkie branże i sektory polskiej gospodarki, trudno wskazać tę jedną, o największych korzyściach.

A polscy rolnicy?

Nasze rolnictwo odniosło, nieco paradoksalnie, niebywały sukces rynkowy. Eksport żywności do UE podwoił się już w dwa lata po akcesji. Mówię o paradoksie, dlatego że polscy rolnicy byli grupą najbardziej niechętną akcesji, powtarzającą kłamliwe tezy głoszone przez niektórych polityków, że efektem członkostwa będzie upadek polskiej produkcji rolnej, zalew importu i wykupienie polskiej ziemi przez cudzoziemców. Jak wiadomo, stało się dokładnie odwrotnie: ziemi nikt nie wykupił, a polska żywność sprzedaje się dziś w UE za dziesiątki miliardów euro. Ten sektor, który był przekonany, że zostanie zjedzony żywcem, błyskawicznie skorzystał na akcesji.

Patrząc z perspektywy czasu, czy może można było coś zrobić lepiej? Albo stwierdzić, że coś się nie udało?

Na pewno jakieś błędy zostały popełnione, choć nie takie, by mogły mieć poważne konsekwencje ekonomiczne. Możemy sobie na przykład zadawać pytanie, czy dobrze wydawaliśmy wszystkie pieniądze unijne. Polska jest dumna z tego, że skutecznie wykorzystuje fundusze UE. Ale weźmy przykład płatności rolnych – sami stworzyliśmy taki system dopłat, który zamiast kierować pieniądze na modernizację rolnictwa, w gruncie rzeczy spowalnia konieczne zmiany. Takie przykłady można znaleźć również w przypadku funduszy strukturalnych. Może powiem rzecz obrazoburczą, ale uważam, że być może należało mniej inwestować w niesłychanie kosztowne inwestycje infrastrukturalne, które służą głównie poprawie jakości życia, a więcej w poprawę konkurencyjności gospodarki, co na szczęście teraz się dzieje.

Może trzeba było szybko, jak tylko było okazja, przyjąć euro? Dziś mielibyśmy ten ból już za sobą?

Jak dotąd nasze korzyści z członkostwa w Unii nie zależały od tego, czy mamy euro, czy nie. Natomiast na dłuższą metę oczywiście pozostawanie poza strefą euro może nas wiele kosztować, dlatego że to oznacza mniejszą siłę Polski w UE. W końcu w grupie euro wiele rzeczy rozstrzyga się wcześniej, niż zapadają decyzje na forum całej Unii. Z tego punktu widzenia – jeśli pani pyta, czy należało wykorzystać moment, kiedy w Polsce był jeszcze duży entuzjazm, i szybko przyjąć euro – moja odpowiedź oczywiście brzmi „tak”. Jak dotąd brak euro nie przeszkodził nam w rozwoju. Ale na przyszłość wolałbym, żeby Polska w końcu przyjęła wspólną walutę.

Patrząc z nieco innego punktu widzenia, czy z kolei członkostwo w UE nie poszerzyło trochę pola wyborczych zwycięstw przez partie populistyczne, mocno konserwatywne, takie jak PiS?

Mam taką hipotezę, że dopóki Polska była poza Unią, poza NATO, Polacy nie czuli się bezpiecznie. Wówczas powszechna była zgoda, że po prostu nie ma alternatywy, że musimy kierować się na Zachód. A jak już tam się znaleźliśmy, to część polityków stwierdziła, że właściwie nie ma się już czego bać, że można śmiało kręcić nosem na to wszystko. Nikt nas z Unii nie wyrzuci, możemy teraz ją krytykować i żądać, „żeby się nie wtrącała”. Polska wzbogaciła się w ciągu ostatnich dwóch dekad, przeciętny dochód wzrósł ponaddwukrotnie i to też powoduje, że pojawiły się głosy, iż stać nas na to, żeby nie być w Unii. A młodym ludziom nawet nie mieści się w głowie, że kiedyś do podróży były potrzebne wizy, więc wcale nie wiążą tego z członkostwem.

To trochę jak z problemem ciepłej wody w kranie. Dopóki jej nie ma, to się o niej marzy, a jak już jest, to staje się normalnością i nie zwracamy na to uwagi. Co więcej, dziś aktywizuje się konserwatywna część społeczeństwa, która jest w ogóle niechętna zmianom liberalizującym życie społeczne. To nie jest efekt członkostwa w UE, ale to się na siebie nakłada w czasie. Model życia zmieniłby się tak czy owak, nawet gdybyśmy nie byli w Unii.

A może nie byłoby dzisiejszych protestów rolników, bo nie byłoby też konieczności wdrażania Zielonego Ładu?

Jeśli chodzi o rolników, to około połowy dochodu przeciętny polski rolnik ma z unijnych płatności bezpośrednich, a nie z prowadzonej produkcji. Dziś rolnicy uznają to za normalność. Ale gdybyśmy nie byli w Unii, to mielibyśmy na okrągło na drogach blokady rolników protestujących przeciwko niskim dochodom i żądających dopłat z polskiego budżetu.

Natomiast obiektywnie trzeba przyznać, że pojawiają się też pewne problemy związane z członkostwem w UE, choćby takie jak kwestie klimatyczne. Prawdą jest, że im zamożniejsze społeczeństwo, tym mniejsze znaczenie przywiązuje do kosztów zielonej transformacji, np. cen benzyny, a tym większe znaczenie do jej efektów – np. czystego powietrza. I w momencie, kiedy unijna polityka klimatyczna jest w znacznej mierze kształtowana przez zamożniejsze społeczeństwa zachodnioeuropejskie, z naszego punktu widzenia rzeczywiście jest ona być może przesadnie ostra, w każdym razie ostrzejsza od tej, którą prowadzilibyśmy sami.

Ale protesty przeciwko Zielonemu Ładowi przelewają się przez całą UE.

Oczywiście i pewnie pod wpływem rolniczych protestów Zielony Ład zostanie przynajmniej w pewnej części zmodyfikowany. Nie zmienia to faktu, że gdyby Polska sama miała decydować o polityce klimatycznej, to zapewne wybralibyśmy ścieżkę wolniejszą niż ta, którą dziś iść musimy. Choć może za kolejne dwie dekady żałowalibyśmy takiej decyzji.

Czy w ogóle Unia Europejska, do której wchodziliśmy w 2004 r., była inna? Lepsza?

Unia oczywiście się zmienia, bo zmienia się cały świat, ale opowieści o „innej Unii, do której wchodziliśmy”, to bzdury. Eurokracja, nadmierne regulacje, mityczne próby regulacji krzywizny banana? To wszystko są mocno naciągane historie. Mistrzem takiej retoryki, która miała niewiele wspólnego z rzeczywistością, był Boris Johnson. Kiedy udało mu się przekonać do tego sporą cześć Brytyjczyków, skończyło się to brexitem. Komisja Europejska może rzeczywiście jest trochę zbyt zbiurokratyzowana, ale trzeba mieć belkę w oczach, żeby nie dostrzegać, że stukrotnie bardziej nieefektywna była, zwłaszcza dawniej, biurokracja polska.

Ale pojawiają się zarzuty, że Unia zmierza w kierunku superpaństwa, wkraczającego coraz mocniej w kompetencje dotychczas narodowe.

Od początków swego istnienia Wspólnota Europejska, a od 30 lat Unia, walczy o to, by udowodnić, że nie jest tylko zwykłym blokiem gospodarczym, ale czymś więcej, wspólnotą opartą na wartościach. Stąd na przykład wziął się spór o praworządność. Może niektórzy mają z tym problem, ale ja uważam, że w interesie samej Polski jest to, by była praworządna. Oczywiście nikt nam niczego nie nakazuje, przecież w każdej chwili możemy wystąpić z Unii, jeśli uznamy, że nas zbyt krępuje. Ale rachunek korzyści jest tak zdecydowanie na plus, że moim zdaniem Unia ma prawo od swoich członków oczekiwać, że będą przestrzegać podstawowych zasad. Unia nie jest i nie będzie superpaństwem, ale to jest wspólnota. Chociaż niektórzy u nas twierdzili, że wydumana, ale to jest prawdziwa wspólnota, która daje swoim członkom bardzo dużo, a narzuca niewiele.

Co by było, gdybyśmy nie weszli do Unii Europejskiej. Czy nasza gospodarka by się w ogóle nie rozwijała?

Aż tak źle by nie było, rozwijalibyśmy się także poza Unią, ale dużo wolniej. Według naszych szacunków PKB mogłoby rosnąć średnio o około 2 proc. rocznie, czyli w tempie o połowę niższym niż to, które rzeczywiście w ciągu tych 20 lat osiągnęliśmy. I to mimo serii kryzysów w światowej gospodarce.

Pozostało 95% artykułu
20 lat Polski w UE
Jędrzej Bielecki: Dzięki USA i Niemcom wróciliśmy do Europy
20 lat Polski w UE
Leszek Miller: Znów jest zainteresowanie Polską
20 lat Polski w UE
Ursula von der Leyen: Nie ma już starych i nowych Europejczyków
Materiał partnera
Ceny polis samochodowych będą rosnąć
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Materiał partnera
Przed nami kolejne lata wspólnych sukcesów w UE