Pracownicy budżetówki mają się gorzej za rządów PiS

Płace w sferze budżetowej w ostatnich latach rosną wolniej niż inflacja i wolniej niż zarobki w sektorze prywatnym. Podwyżki, nawet o 20 proc., są więc uzasadnione, choć koszty mogą być bardzo duże.

Aktualizacja: 20.09.2023 06:18 Publikacja: 20.09.2023 03:00

Pracownicy budżetówki mają się gorzej za rządów PiS

Foto: Adobe Stock

Pracownicy sfery budżetowej mogą mieć się nieco gorzej za rządów PiS niż za poprzedniego rządu – wynika z naszej przedwyborczej analizy. O ile w latach 2007–2015, czyli ośmiu latach koalicji PO–PSL, płace w tzw. budżetówce były zwykle wyższe niż wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw, o tyle w latach 2016–2022 więcej było okresów z niższymi zarobkami.

Wysyp obietnic

Szczególnie mocno jest to widoczne w ostatnich latach, co stało się też przyczyną wysypu obietnic podwyżek w sferze budżetowej ze strony niemal wszystkich ugrupowań startujących w październikowych wyborach. Koalicja Obywatelska proponuje wzrost płac o 20 proc. dla wszystkich pracowników publicznych (a dla nauczycieli – o 30 proc.), Lewica też daje 20 proc. plus coroczną waloryzację inflacyjną. Trzecia Droga zapewnia, że zniweluje straty wynikające z inflacji dla pracowników oświaty, ochrony zdrowia, pomocy społecznej czy administracji. PiS zaś niczego nie obiecuje, tylko zapisał w ustawie budżetowej na 2024 r. wzrost płac łącznie o 12,3 proc.

Koszty realizacji tych obietnic trudno dokładnie oszacować, m.in. z tego względu, że sfera budżetowa jest dosyć nieostrym, za to bardzo pojemnym pojęciem. W wariancie minimalnym może oznaczać tylko urzędników państwowej administracji, zwykle obejmuje też służby mundurowe (np. policja, wojsko), wymiar sprawiedliwości, wykładowców akademickich itp. W takim ujęciu wzrost wynagrodzeń o 12,3 proc. ma „pochłonąć” 6,6 mld zł w 2024 r.

Ogromne koszty

Do tego można doliczyć grupę nauczycieli, czy zwykle pomijaną grupę administracji samorządowej (w tym urzędników samorządowych, ale też pracowników np. pomocy społecznej czy innych ośrodków szczebla gminnego czy powiatowego). Pytanie też, co z publiczną służbą zdrowia? – Dlatego koszty podwyżek wynagrodzeń w sferze budżetowej, powiedzmy o 20 proc., mogą się wahać od kilku do kilkunastu miliardów złotych rocznie – mówi Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich. – W wariancie maksymalnym mogą sięgać nawet 20 mld zł i więcej – dodaje. – Przy szerokim podejściu do pojęcia sfery budżetowej, wzrost wynagrodzeń według propozycji KO może kosztować 23–36 mld zł – wylicza z kolei Paweł Wojciechowski, ekspert Instytutu Finansów Publicznych.

Gonienie inflacji

Warto przy tym dodać, że państwo ponosi też tzw. koszty pracy po stronie pracodawcy. Każda podwyżka wynagrodzeń brutto pociąga za sobą wzrost i tej kategorii wydatków. Z danych Eurostatu wynika, że łączne nakłady na pracujących w najszerzej pojętym sektorze general government wynosiły w 2022 r. niebagatelne 300 mld zł.

Choć podwyżki w budżetówce zapowiadają się jako jedna z najdroższych obietnic wyborczych, ekonomiści zwykle się z nimi zgadzają.

– W ostatnich latach wynagrodzenia w państwowej sferze budżetowej rosły wolniej niż w sektorze prywatnym i wolniej niż inflacja – zauważa Łukasz Kozłowski. – Co oznacza, że realna siła nabywcza tych wynagrodzeń spadła mocniej niż ogółem w gospodarce – podkreśla.

Kozłowski dodaje, że zapóźnienia w dostosowaniu budżetowych płac do realiów są wieloletnie i siłą rzeczy trzeba je w końcu nadrobić.

By utrzymać jakość

– Tym bardziej że obecnie atrakcyjność zatrudnienia w publicznych służbach jest mocno ograniczona, co skutkuje odejściami najlepiej wykwalifikowanych pracowników. Tymczasem bez wiedzy, doświadczenia i umiejętności tych specjalistów spada jakość usług publicznych. Cierpią na tym i obywatele, i przedsiębiorcy – uzasadnia.

Także Paweł Wojciechowski wytyka, że w czasie kryzysu inflacyjnego najmocniej pokrzywdzeni mogą czuć się właśnie pracownicy budżetówki. – Jednocześnie trzeba pamiętać, że to grupa osób, od których zależy efektowność funkcjonowania państwa. By uniknąć efektu wysysania najlepszych przez sektor prywatny, należy dbać o ich satysfakcję również z wynagrodzeń – podkreśla.

Demotywacja do pracy

Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, zwraca uwagę na jeszcze inny aspekt. – Płace w sferze budżetowej rosną drastycznie wolniej niż wynagrodzenie minimalne. I to pomimo tego, że rząd ma pod kontrolą obie pozycje – zauważa.

I wylicza, że zgodnie z rządową propozycją minimum płacowe od lipca 2024 r. ma wynosić 4,3 tys. zł, czyli będzie o ok. 39 proc. większe niż w 2022 r. Tymczasem średnia płaca w sferze budżetowej (zgodnie z planami budżetowymi) może sięgnąć w przyszłym rok 7,78 tys. zł, czyli o 21 proc. więcej niż w 2021 r.

– W praktyce oznacza to spłaszczenie zarobków. Za chwilę okaże się, że kierownik jakiegoś urzędu będzie zarabiał niewiele więcej niż początkujący stażysta, choć różnica w poziomie umiejętności i odpowiedzialności za wykonywane obowiązki jest wciąż ogromna. To zaś prowadzi do kryzysu motywacji w służbach publicznych – podkreśla Sobolewski.

Pracownicy sfery budżetowej mogą mieć się nieco gorzej za rządów PiS niż za poprzedniego rządu – wynika z naszej przedwyborczej analizy. O ile w latach 2007–2015, czyli ośmiu latach koalicji PO–PSL, płace w tzw. budżetówce były zwykle wyższe niż wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw, o tyle w latach 2016–2022 więcej było okresów z niższymi zarobkami.

Wysyp obietnic

Pozostało 91% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Wynagrodzenia
Budownictwo i finanse w czołówce różnic między płacową średnią i medianą
Wynagrodzenia
Jak wypłacić pieniądze z PPK? I ile się na tym traci?
Wynagrodzenia
Podwyżka płacy minimalnej w 2025 roku: ile brutto, ile netto?
Wynagrodzenia
Jak chcą być wynagradzani polscy pracownicy