Z południa i zachodu powiało ociepleniem. Nie dla nas jednak, lecz dla Rosji, a każdy taki zefirek powinien wzbudzać w Polakach czujność. Dwa z trzech czołowych państw UE (nie licząc opuszczającej Wspólnotę Wielkiej Brytanii), czyli Włochy i Niemcy, nie dzielą już polskich obaw wobec Kremla. Więcej, chcą widzieć w nim normalnego partnera do robienia interesów, a nie bandziora terroryzującego Stary Kontynent.
Polska tymczasem praktycznie nie ma narzędzi, by przeciwdziałać temu trendowi, bo w Unii straciliśmy moc przekonywania do swoich racji. W takiej sytuacji moglibyśmy postawić jednoznacznie na Waszyngton, ale i tam nie mamy już specjalnego posłuchu. W dodatku musiałoby się to odbyć kosztem relacji z naszymi partnerami z UE, bo administracja Donalda Trumpa oraz Unia idą na zwarcie. Pootwieraliśmy zbyt wiele frontów w mało istotnych sprawach i teraz, kiedy potrzeba nam możnych sojuszników, dużo trudniej będzie zjednać sobie ich wsparcie.
Słowo „partner” w stosunku do Rosji wybrzmiało niemal jednocześnie w niemieckich i włoskich ustach. Wypowiedziała je kanclerz Angela Merkel, odwiedzając Putina w Soczi, oraz liderzy włoskich partii Ligii Północnej i Ruchu Pięciu Gwiazd w swojej umowie koalicyjnej. Włosi okazali większą szczerość – chcą wprost zniesienia unijnych sankcji nałożonych na Rosję za okupację Krymu. Niemcy wolą zachować dyplomatyczny dystans i opowiadają się wprawdzie za ich utrzymaniem, ale rozpoczęli właśnie budowę swojej części gazociągu Nord Stream 2, nie oglądając się na bałtyckie, polskie, ukraińskie i amerykańskie protesty.
Takie nastawienie do kwestii rosyjskiej nie jest bynajmniej jakąś aberracją rządzących (Merkel) lub przymierzających się do rządzenia (dwie włoskie partie), ale wypadkową nastrojów społecznych. Przy okazji wizyty kanclerz w Soczi niemiecka telewizja ZDF opublikowała sondaż, z którego wynika, że aż 36 proc. badanych Niemców uważa Rosję za wiarygodnego partnera, a tylko 14 proc. mówi to samo o Stanach Zjednoczonych. We Włoszech jest jeszcze gorzej. Kiedy dołożymy do tego sprzyjające Rosji nastroje na Węgrzech, Słowacji, w Austrii, Czechach, okazuje się, że – pomijając niezbyt ludną Szwecję i wychodzącą z Unii Brytanię – największym „rusofobem” w UE jest… rządzona przez Macrona Francja.
Obecnie, bez wątpliwości, Stany Zjednoczone pozostają największą siłą Zachodu zachowującą zdrowy stosunek do poczynań Moskwy. Powrót wojsk amerykańskich do Europy, szczególnie rozmieszczenie ich na wschodniej flance NATO, odtworzenie rozformowanej w 2011 r. II Floty, która ma bronić północnego Atlantyku, wreszcie twarda postawa wobec Nord Stream 2, są tego najlepszym dowodem.