I jedno, i drugie było błędem. Trump przegrał w 2020 r. wybory przede wszystkim dlatego, że nie potrafił skutecznie walczyć z pandemią. Ale jego hasła, takie jak radykalna walka z imigracją, powrót do tożsamościowych korzeni i przekreślenie globalizacji, w której Ameryka nie daje sobie rady w konkurencji z Chinami i Europą, w oczach ogromnej części amerykańskiego społeczeństwa wcale nie straciły na aktualności. Gdy więc covid minął, a Trump zaproponował swój program w jeszcze radykalniejszy sposób (jak deportacja wszystkich nielegalnych migrantów), znalazł ogromny poklask. Biden sądził, że ma przed sobą sporo czasu. Jego polityka subwencji socjalnych i rozwoju infrastruktury byłaby zapewne odczuwalna przez Amerykanów w kolejnej kadencji. Ale na krótką metę tylko podsyciła inflację, którą bardzo mocno odczuli słabiej zarabiający.
Przyłączyło się do niego wielu Amerykanów, którzy go do tej pory odrzucali. Dotyczy to przede wszystkim Latynosów.
Ale nie tylko do Trumpa wrócili jego zwolennicy z 2016 roku. Przyłączyło się do niego wielu Amerykanów, którzy go do tej pory odrzucali. Dotyczy to przede wszystkim Latynosów. To potężna (70 mln osób) mniejszość, która do tej pory niemal w całości popierała demokratów, ale teraz przynajmniej w 1/3 zagłosowała na Trumpa. Ale postawiło na niego także wielu wyborców z zamożnych przedmieść, które były uznawane za bastion demokratów. Spodziewana wielka fala poparcia kobiet dla Kamali Harris również się nie zmaterializowała.
Gorzej: tak jak w 2016 roku, wystawienie przez demokratów kobiety okazało się obciążeniem. Pogłębiło w oczach wielu wyborców poczucie przyspieszenia radykalnej zmiany cywilizacyjnej, której nie chcieli.
Biden przejdzie do historii jako ten, który umożliwił Trumpowi powrót do Białego Domu
Ogromną część odpowiedzialności za porażki ponosi Joe Biden. Po fatalnej dla demokratów debacie telewizyjnej z Trumpem pod koniec czerwca sekretarz stanu Antony Blinken ostrzegł prezydenta, że jeśli natychmiast nie wycofa się z wyścigu o Biały Dom, przejdzie do historii nie jako ten, który położył kres trumpizmowi, ale ten, który otworzył dla niego drzwi Białego Domu. Ta prognoza teraz się spełnia. Biden dopiero pod koniec lipca pod naciskiem donatorów, a także Baracka Obamy i Nancy Pelosi wycofał się z wyborów. Na tym etapie było już za późno na prawybory, które pozwoliłyby nie tylko na lepsze opracowanie strategii wyborczej, ale i wyłonienie skuteczniejszego kandydata. Harris nie zdołała uwolnić się od ciężaru fatalnego bilansu polityki migracyjnej. Nie potrafiła też zaproponować atrakcyjnej wizji rozwoju gospodarki. Być może inny kandydat demokratów mógłby przekonać Amerykanów, że reprezentuje nowe otwarcie.