Groźba Emmanuela Macrona najwyraźniej nie zrobiła w Europie większego wrażenia. Prezydent Francji ostrzegł na szczycie 19 września w Strasburgu: „Kraje, które nie chcą więcej Frontexu i solidarności, opuszczą Schengen. Kraje, które nie chcą więcej Europy, nie będą dłużej otrzymywały funduszy strukturalnych”.
To było odniesienie do przedstawionego tydzień wcześniej przez przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera ambitnego planu zwiększenia uprawnień i środków europejskiej agencji. Do 2020 r. jej skład osobowy miałby skoczyć z 1,5 tys. do 10 tys. osób, a siedmioletni budżet z 1,7 mld do 11 mld euro. Jednocześnie Frontex uzyskałby prawo do samodzielnego zatrzymywania na granicy nielegalnych imigrantów, ustalania ich tożsamości i odsyłania do kraju pochodzenia. Dziś w ramach operacji „Triton” agencja zajmuje się przede wszystkim ratowaniem rozbitków u wybrzeży Włoch. A jeśli pełni jakąś rolę na granicach zewnętrznych Unii, to tylko pomocniczą i na wniosek władz danego kraju.
Przewodzący Unii Austriacy chcą, aby porozumienie wokół planu Junckera zostało uzgodnione do końca tego roku. Do nowej roli szykuje się też sam Frontex: właśnie rozpoczęły się prace przy budowie nowej siedziby agencji przy ul. Racławickiej na warszawskim Mokotowie.
Jednak na tym samym szczycie w Salzburgu, gdzie padły groźby Macrona, kanclerz Austrii Sebastian Kurz przyznał, że plan Junckera odrzucają kraje Unii, które powinny go najbardziej wspierać: Hiszpania, Włochy i Grecja. W tym roku na hiszpańskich wybrzeżach wylądowało wielokrotnie więcej nielegalnych migrantów niż w ub.r. (6,5 tys. tylko we wrześniu), bo wraz z zamknięciem szlaków bałkańskiego i włoskiego przemytnicy szukają nowych dróg dojścia do Europy.
Premier Hiszpanii Pedro Sanchez obawia się jednak, że agenci Frontexu będą dyktowali, jaką strategię przyjąć np. w eksklawach w Ceucie i Melilli wobec imigrantów z Afryki próbujących przedostać do Hiszpanii.