Raman Pratasiewicz (występuje też jako Roman Protasiewicz) ma zaledwie 26 lat, ale zdążył doświadczyć już wiele nieprzyjemności ze strony reżimu Aleksandra Łukaszenki. Na celowniku służb znalazł się jeszcze dziesięć lat temu, gdy uczestniczył w tak zwanych milczących akcjach protestu. Polegały na tym, że ludzie wychodzili na ulice, klaskali w dłonie, ale nic nie mówili. Tak okazywali sprzeciw dyktaturze. Przez to często trafiał na komendę i został wyrzucony z liceum.
Ale mimo wszystko udało mu się dostać na wydział dziennikarstwa w głównym Białoruskim Uniwersytecie Państwowym. Przez swoje poglądy został jednak stamtąd szybko wyrzucony. Dziennikarstwa nie porzucił, współpracował z czołowymi niezależnymi mediami. Został nawet laureatem prestiżowego stypendium im. Vaclava Havla, ale z ojczyzny musiał uciekać, podobnie jak wielu przeciwników reżimu Łukaszenki. Wybrał Polskę, do Warszawy przyjechał w styczniu ubiegłego roku. Wtedy rozpoczął swoją przygodę z również uciekającym przed dyktaturą blogerem Nexta (Sciapanem Puciłą). Razem prowadzili najpopularniejsze białoruskie kanały w Telegramie (Nexta i Nexta Live), które stały się głównym medium protestów i wstrząsnęły urzędującym od ponad ćwierćwiecza reżimem.
Więcej niż bloger
Puciła i Pratasiewicz stworzyli medium, którego nie potrafiła zatrzymać dyktatura Łukaszenki. Wykasował już niezależne redakcje w kraju, ale z Telegramem sobie nie poradził, bo musiałby całkowicie odciąć państwo od globalnej sieci. Co więcej, korespondentem Nexty zostać może każdy Białorusin. A odważnych nie brakuje. Kanał stał się wielkim centrum przepływu niezależnej informacji. Lekarze przesyłali tam wiadomości i opowiadali o prawdziwym stanie rzeczy w szpitalach podczas pandemii, a nielojalni reżimowi milicjanci nagrywali, jak ich koledzy kaleczą zatrzymanych uczestników protestów.
Nie brakowało i poważniejszych spraw. Publikowano tam nagrania telefoniczne rozmów wysokiej rangi urzędników, w tym rzeczniczki Łukaszenki Natalii Ejsmont, które świadczą o ich zaangażowaniu w tłumieniu protestów. To m.in. dzięki temu Białorusini dowiedzieli się, że w zabójstwo malarza Ramana Bandarenki mogli być zamieszani przyjaciele dyktatora. Ale najbardziej rozzłościć reżim mogły dane osobowe (łącznie z adresami i numerami telefonów) funkcjonariuszy MSW, odpowiedzialnych za represje. Te informacje również ujrzały światło dzienne dzięki Nexcie.
Przyjaciele Pratasiewicza nie mają wątpliwości, że celem jego porwania było m.in. ustalenie informatorów i współpracowników opozycyjnych kanałów w Telegramie, którzy wiele ryzykując, demaskowali prawdziwe oblicze dyktatury Łukaszenki.