Chrześcijanka Oriana Fallaci

Jeśli tak męczyły ją anioły, Matki Boskie, „zawsze uchwycone w trakcie karmienia piersią Dzieciątka Jezus", to dlaczego do ostatniego tchnienia życia jak czegoś najważniejszego broniła Boga chrześcijaństwa, nie pozwalając utożsamiać Go z Allahem?

Aktualizacja: 17.11.2019 09:40 Publikacja: 15.11.2019 00:01

Chrześcijanka Oriana Fallaci

Foto: AFP

Jest sierpniowe południe, we Florencji szczególnie upalne, męczące. Ale nie tylko dlatego nie lubię Florencji. W porównaniu ze skromną i elegancką Sieną pycha marmurów i dekoracji Santa Maria del Fiore wręcz razi, a Piazza della Signoria niewiele ma z urody i prostoty Campo, Mangii czy Palazzo Publico miasta św. Katarzyny i Duccia. Jakby tego było mało, przed florenckim Palazzo Vecchio i na placu przed katedrą każdego ranka stają wozy pancerne z uzbrojonymi po zęby żołnierzami, czego nie uświadczysz w Sienie.




Dość szybko więc, zaledwie po kilku godzinach, uciekam długą, krętą via Senese z centrum toskańskiej metropolii. Via Senese... via Senese... Czy to nie przy tej ulicy znajduje się protestancki cmentarz, na który 17 września 2006 roku jechał orszak żałobny z trumną Oriany Fallaci? Bez trudu zauważam tuż przy ruchliwej drodze dobrze widoczny budynek cmentarny. Parkuję nieopodal. Ani w budynku, ani na cmentarzu nie widać nikogo. Z wywieszonej przy wejściu pożółkłej kartki z planem cmentarza Allori próbuję zorientować się, gdzie może znajdować się grób dziennikarki, po czym ruszam trochę na oślep wprost przed siebie, potem na lewo wzdłuż półkola rzędów grobów.

Żar leje się z nieba, kamyki sucho chrzęszczą pod sandałami. Jakimś cudem już po chwili staję przed pokrytym pospolitym bluszczem grobem rodziny Fallacich. Sześć nagrobnych kamieni. Nie ośmielam się naruszać tego okrywającego całe połacie grobowego „campo" bluszczu, więc z trudem i być może błędnie odczytuję inskrypcje poświęcone rodzicom Eduardo i Tosce Fallacim. Pewnie ułożyła je ich wybitna córka: „Nauczyciel wolności i sprawiedliwości, o wolność i sprawiedliwość drżał, walczył i uczył nas o nią walczyć". Obok epitafium matki: „Przykładna Mama i Małżonka, z odwagą i miłością żyła i nas uczyła żyć".

Po lewej stronie duży, znany z tylu fotografii brzydki, chyba betonowy blok z inskrypcją: „Oriana Fallaci. Scrittore. Firenze 1929 – Firenze 2006". Właśnie tak: dwa razy „Florencja". Jakby chciała powiedzieć: stąd jestem i tu powróciłam. Kochałam to miasto – przyznaję, trzeba to umieć, ty nie umiesz.

A dalej „Scrittore" (pisarz). Nie „dziennikarz" czy „dziennikarka". W pewnym momencie – jak sama wyznawała – oddaliła się od dziennikarstwa. Przestało jej wystarczać, bo jest nietrwałe, umiera następnego dnia albo tydzień, miesiąc później. I nie daje czasu, żeby pisać dobrze, pracując nad „rytmem i muzycznością tekstu". Później jednak wypowiedziała największą pochwałę tego fachu: „Dziennikarz jest osobą, która pisze historię w tej samej chwili, w której ta historia się dzieje". Dlatego wciąż nie wiem, dlaczego nie kazała na grobie wyryć: „Giornalista". Przecież naznaczyła swoją osobowością ten fach jak rzadko kto. I nie wiem, dlaczego nie „Scrittrice" (pisarka). Jej wybór, tak chciała, przekazując ostatnie dyspozycje.

Jeszcze jedna rzecz intryguje na grobie Fallacich. W jego centrum stoi rzadko przedstawiana na fotografiach inna duża płyta. Widnieje na niej wpisana w kamienne obramowanie mozaika Chrystusa. Jest to bodaj jedyny kolorowy element na całym cmentarzu. Siedzący Chrystus, którego głowę otacza boska aureola, odziany w niebieską tunikę i czerwony płaszcz, wznosi prawą rękę w geście nauczyciela z Kazania na górze. Żadne tam arcydzieło, raczej wytwór wprawnego amatora. Sporo kamyków odpadło już z tej mozaiki, odsłaniając, jak mi się zdaje, w prawym, dolnym rogu napis: „E. Fallaci". „»Nie zapominajcie, że wasz ojciec jest artystą« – napisała do nas mama krótko przed śmiercią. [...]. Był nim rzeczywiście, w najszerszym znaczeniu tego słowa, nie dlatego, że tak świetnie rysował czy że tak świetnie rzeźbił w drewnie" – wspominała Oriana Fallaci.

Może był, bywał też mozaikarzem? I chciał, żeby ten właśnie, a nie inny cmentarz był miejscem pochówku jego rodziny i żeby na grobie żony, a potem nad grobie jego, antyfaszysty i antyklerykała, znalazł się taki właśnie Chrystus?

Na mozaice dominuje czerwień. „Czerwony Chrystus" – tak ponoć go tam nazywają. Dlaczego jednak na zdjęciach starają się go ukryć? Albo fotografują tak, jakby stał na innym „campo"?

* * *

Bo Oriana Fallaci otwarcie deklarowała swój ateizm? Bo nigdy, jak pisała, mimo że życie obchodziło się z nią często okrutnie, o nic nie poprosiła Boga? „Nawet stojąc ze śmiercią oko w oko. Nigdy". Bo, jak kiedyś Feuerbach, powtarzała, że to ludzie stworzyli Boga na obraz i podobieństwo swoje, a nie odwrotnie? Z samotności, z bezsilności, z rozpaczy. Ze strachu przed życiem i przed umieraniem. Bo nie cierpiała księży – „czarnych kruków", Matek Boskich ubranych w błękit i biel, ukrzyżowanych Jezusów, ponurych aniołów z marmuru, „uwiecznionych w chwili nadymania policzków i grania na trąbie"?

Jeszcze w wydanej pośmiertnie, nieukończonej sadze rodzinnej „Kapelusz cały w czereśniach" wyznawała: „Kiedy oto przyszłość stała się krótka i przelatywała mi przez palce nieuchronnie jak przesypujący się przez palce w klepsydrze piasek, często zdarzało mi się rozmyślać o mojej przeszłości – szukać w niej odpowiedzi, z którymi wypadałoby umrzeć. Dlaczego się urodziłam, dlaczego żyłam, kto lub co ułożyło mozaikę postaci, która od zamierzchłych lat była moim Ja. Dobrze wiedziałam, rzecz jasna, że pytanie dlaczego-się-urodziłam zadawały już sobie, i to na próżno, miliardy istnień ludzkich, że odpowiedź na nie jest częścią tajemnicy, która nazywa się Życiem. I jeśli chciałabym udać, że ją odnalazłam, musiałabym odwołać się do idei Boga. Tego wybiegu nigdy nie rozumiałam i nie stosowałam".

Pierwszą książką, jaką przeczytałem po włosku, jeszcze w latach 80. tamtego wieku, była powieść Oriany Fallaci „Un uomo" („Człowiek"? „Mężczyzna"?). Zawdzięczam jej dużo. Dlatego tym bardziej nielogicznie brzmią w moich uszach jej uzasadnienia ateizmu. Jeśli tak prosty jest mechanizm „powstawania bogów", to dlaczego nie zadziałał w jej życiu, mimo że – powtórzę tamto zdanie – „życie obchodziło się z nią okrutnie"? I jeśli tak męczyły ją anioły, Matki Boskie, „zawsze uchwycone w trakcie karmienia piersią Dzieciątka Jezus", to dlaczego do ostatniego tchnienia życia jak czegoś najważniejszego broniła Boga chrześcijaństwa, nie pozwalając utożsamiać go z Allahem?

Pamiętacie ten żarliwy, kaznodziejski ton: „Allah nie ma nic wspólnego z Bogiem chrześcijańskim. Z Bogiem Ojcem, Bogiem Dobra, Bogiem miłującym, głoszącym miłość i przebaczenie. Bogiem, który w ludziach widzi swoje dzieci. Allah jest Bogiem-właścicielem, Bogiem-tyranem. Bogiem, który w ludziach widzi swoich poddanych, ba, swoich niewolników. Bogiem [...], który w Koranie nazywa »psami« niewiernych [...], rozkazuje ich ukarać. [...] Jakże więc stawiać na tym samym poziomie Jezusa i Mahometa?". I w imię czego stawiała cywilizację, wyrosłą na judaizmie i Nowym Testamencie, cywilizację Michała Anioła, Florencji i praw człowieka, które wywodziła także z Ewangelii, ponad cywilizacją muzułmańską?

Wreszcie, skoro wiedziała, że odpowiedź na pytanie: dlaczego-się-urodziłam jest częścią tajemnicy, która nazywa się Życiem, i że jeśli chce się ją szczerze dać, trzeba odwołać się do idei Boga, to dlaczego tę tak istotną sprawę nazwała „wybiegiem"?

Konsekwencji w tych niekonsekwencjach Orianie Fallaci nie brakowało. Konsekwentnie więc samą siebie nazywała „chrześcijańską ateistką", „chrześcijanką-ateistką". Ale potrafiła też napisać: „[...] powtarzam, jestem chrześcijanką. Jestem nią, chociaż odrzucam wiele nakazów chrześcijaństwa. [...]. A jestem nią, ponieważ podoba mi się myśl leżąca u podłoża chrześcijaństwa. Przekonuje mnie. Pociąga mnie do takiego stopnia, że nie znajduję w niej żadnej sprzeczności z moim ateizmem i z moim laicyzmem. Mówię o myśli Jezusa z Nazaretu, oczywiście, nie o tej przetworzonej czy wypaczonej czy sprzeniewierzonej przez Kościół katolicki, a także przez Kościoły protestanckie. Myśli, chcę przez to powiedzieć, która przechodząc nad metafizyką, koncentruje się na Człowieku. Która uznając wolną wolę, czyli przywracając Człowiekowi świadomość, czyni nas odpowiedzialnymi za nasze postępowanie, panami naszego losu. Dostrzegam hymn na cześć Rozumu, na cześć rozsądku, w tej myśli. A ponieważ tam, gdzie jest rozsądek, tam jest i wybór, gdzie jest wybór, tam jest i wolność, dostrzegam w niej hymn na cześć Wolności. Jednocześnie dostrzegam w niej zwycięstwo nad Bogiem wymyślonym przez ludzi z samotności, bezsilności, rozpaczy, słabości, ze strachu przed życiem i przed śmiercią".

Być może ten z żarem ułożony z kamyków słów tekst, to jej własna próba opisania postaci „czerwonego Jezusa" z mozaiki ojca? Co jednak z logiką? Tak, rozum i wolność, przyniesione przez Jezusa, sprawiają, że można zwyciężyć „wymyślonego boga". Czy da się jednak zrozumieć rozum i wolność Jezusa bez Boga, któremu cały był oddany? Nawet jeśli niekiedy tak trudno znaleźć Go w Kościele.

* * *

Pod koniec Oriana Fallaci szukała jednak... w Kościele. Gdy biskup Rino Fisichella, wtedy rektor Papieskiego Uniwersytetu Laterańskiego (później szef Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji w randze arcybiskupa i jeden z najbliższych współpracowników Benedykta XVI), udzielił jej w jednym z artykułów poparcia w zmaganiach z włoską prokuraturą, nawiązała z nim korespondencję, a potem włączyła do skromnego wianuszka zaprzyjaźnionych osób. To za jego sprawą 27 września 2005 dziennikarkę przyjął na prywatnej audiencji w Castel Gandolfo papież Benedykt XVI. Watykan ogłosił wiadomość o tym trzy dni później, a papież i dziennikarka zachowali milczenie na temat treści rozmowy. Kiedyś rzuciła tylko: „Ale wiecie, co powiedział papież do ateistki takiej jak ja? Powiedział: „Okay (to okay jest naturalnie ode mnie), ale żyj, jakby Bóg istniał – veluti si Deus daretur".

Jeśli tak było, to Joseph Ratzinger nawiązał w rozmowie do swojej ostatniej książki, wydanej tuż przed wstąpieniem na tron papieski: „Europa Benedykta w kryzysie kultur". Targując się jak Pascal w słynnym „zakładzie" ze zobojętniałym czytelnikiem, przypomina, że był w Europie czas, gdy próbowano zbudować taką wizję etyki, która byłaby niezależna od podziałów religijnych i wątpliwości filozoficznych; inaczej mówiąc, która miałaby zastosowanie nawet wtedy, gdyby Bóg nie istniał – etsi Deus non daretur. Buduj świat, jakby Bóg nie istniał; twórz moralność, obowiązującą także wtedy, jeśli Bóg nie istnieje! – hasło Hugo Grotiusa (zm. 1645) stało się jednym z okrzyków bojowych oświecenia.

Dzisiaj, pisał kard. Ratzinger, widać wyraźnie negatywne skutki takiej logiki. I zachęca, żeby odwrócić oświeceniową maksymę: nawet jeśli masz kłopoty z wiarą, z Kościołem, ze sobą, zacznij starać się żyć tak i tak ukierunkować swoje życie, jak gdyby Bóg istniał – veluti Deus daretur. Dlaczego? Dlatego że człowiek, który tak postępuje, staje się moralnie bardziej odpowiedzialny. Nie myśli na przykład, że tzw. usunięcie embrionu nie narusza żadnych praw; że jedyna racjonalność to racjonalność naukowa; że demokracja prostego przelicznika głosów zastępuje mądrość (M. Pera, Wprowadzenie. Propozycja, w: „Europa Benedykta w kryzysie kultur").

Nie warto zajmować się ocenianiem, czy tak żyła. Nie warto też grzęznąć w debatę, gdzie kończy się żywe chrześcijaństwo, a gdzie zaczyna tylko „kulturowe", bez wiary. Nie ma jednak wątpliwości, że liczne teksty Oriany Fallaci, przypominające płomienne kazania innego florentyńczyka – Savonaroli, można zaliczyć do najważniejszych przykładów współczesnej apologii. „Apologia" brzmi dzisiaj w uszach jednych marnie, a innym kojarzy się z czymś dawno przebrzmiałym, z zatęchłą apologetyką. Mimo to trzeba ten nurt we współczesnej kulturze dostrzec i tym słowem go opisywać. Bo jak, jeśli nie apologią, nazwać skrzącą się humorem i ironią, robotę: Chestertona, Frossarda, Messoriego, Ratzingera, Weigela, Żychiewicza, Zięby, Lisickiego, Ziemkiewicza, Kowalczyka czy Terlikowskiego? Jak nazwać dokonywaną przez nich intelektualną obronę judeochrześcijańskich fundamentów naszej kultury; fundamentów cierpliwie układanych z greckiej filozofii, rzymskiego porządku prawnego, osiągnięć średniowiecznej religii i kultury, nowożytnej koncepcji praw człowieka?

Parę jeszcze nazwisk i środowisk mogłoby się tu znaleźć. Choć nie wszystkie. Nie mam jednak trudności – powtarzam – z włączeniem do ich grona Oriany Fallaci. A to dlatego, że apologia współczesna stała się nurtem szerszym, jakby ponadkonfesyjnym, choć uznającym katolicyzm za swoje życiowe podłoże.

Owszem, casus Fallaci nie jest typowy – ona sama za apologetę w klasycznym rozumieniu tego słowa z pewnością się nie uważała. Identyfikowała się jednak z chrześcijańskimi fundamentami kultury euroatlantyckiej i broniła jej podstawowych wartości. W wielu swoich książkach, felietonach i wywiadach występowała w obronie cywilizacji ukształtowanej przez Biblię, Jerozolimę, Ateny, Rzym i Florencję, świętych i heretyków, Michała Anioła i Leonarda, renesans i oświecenie. Mimo że tak świetnie dla lewicy się zapowiadała, występowała przeciwko wszystkiemu, co wciąż składa się na nowolewicowe ideologie – przeciwko aborcji, aktywizmowi gejowskiemu, eutanazji (sprawa Terri Schiavo), ruchowi alterglobalistycznemu i pacyfizmowi, politycznej poprawności i wielokulturowości de iure. Broniła obecności w przestrzeni publicznej krzyża – symbolu cywilizacji euroatlantyckiej.

Dodajmy oczywiście jeszcze to, z czego jest najbardziej znana: „z wściekłości" wobec terroryzmu muzułmańskiego, ekspansji islamu i defetyzmu europejskich elit w tej kwestii. Nie do Savonaroli jednak, ale do Sokratesa, „ojca apologii europejskiej" i jego mów przed ateńskim sądem „pięciuset" w tym wszystkim nawiązywała. W ostatniej filozof jeszcze raz zwraca się do sędziów, którzy go skazali: przypomina im o odpowiedzialności za podjętą decyzję i o przeznaczeniu, przed którym nie ma ucieczki. Mowę zamyka zdanie, zamieszczone przez Orianę Fallaci jako motto „Un uomo": „A oto już i czas odejść; mnie na śmierć, wam do życia. Kto z nas idzie ku temu, co lepsze, tego nie wie jasno nikt – chyba tylko Bóg". Motto jak testament.



* * *

Reszta jest dobrze znana. Mimo nakazu ścigania, 4 września 2006 roku Oriana Fallaci, śmiertelnie chora na raka płuc, powróciła, tak jak tego pragnęła, do rodzinnej Florencji. Żeby jej pragnienie się ziściło, swój prywatny odrzutowiec posłał do Stanów sam Silvio Berlusconi. Przewieziono ją do kliniki Santa Chiara przy Piazza Dell'Indipendenza 11, bo „chciała umrzeć – wspomina abp Rino Fisichella – we Florencji, w miejscu, z którego mogłaby widzieć kopułę Bruneleschiego. I tak się stało. Rozmawialiśmy także o pogrzebie, ale na koniec wybrała, jak mi powiedziała – dla koherencji, ceremonię świecką. Przyjechałem pożegnać się z nią w przeddzień śmierci. Niepotrzebne były słowa. Już wcześniej poprosiła: Jeśli jest prawdą to, co mówisz, trzymaj mnie za rękę. Dochowałem przyrzeczenia. A później, według jej wskazówek, dzwony katedry, tak jej bliskie, towarzyszyły jej i jakby w uścisku ich dźwięku opuszczała szpital".

Umarła nocą, z 14 na 15 września 2006 roku. Do trumny włożono egzemplarz „Corriere della Sera", dwa papierosy, trzy żółte róże i Fiorino d'Oro – nagrodę przyznawaną przez Florencję swoim najbardziej zasłużonym córkom i synom, której nigdy nie otrzymała, a którą oddał jej Franco Zeffirelli. Mimo że tamtego 17 września 2006 roku chowano we Florencji „chrześcijańską ateistkę", Rino Fisichella rzeczywiście dopilnował tego, że gdy via Senese sunął skromny orszak żałobny, rytm życia toskańskiej metropolii wybijał żałobny dźwięk dzwonów Santa Maria del Fiore. 

Ks. prof. Henryk Seweryniak jest teologiem, profesorem w Instytucie Dialogu Kultury i Religii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie i konsultorem Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji

Jest sierpniowe południe, we Florencji szczególnie upalne, męczące. Ale nie tylko dlatego nie lubię Florencji. W porównaniu ze skromną i elegancką Sieną pycha marmurów i dekoracji Santa Maria del Fiore wręcz razi, a Piazza della Signoria niewiele ma z urody i prostoty Campo, Mangii czy Palazzo Publico miasta św. Katarzyny i Duccia. Jakby tego było mało, przed florenckim Palazzo Vecchio i na placu przed katedrą każdego ranka stają wozy pancerne z uzbrojonymi po zęby żołnierzami, czego nie uświadczysz w Sienie.

Pozostało 97% artykułu
Społeczeństwo
Co 16. dziecko, które rodzi się w Polsce, jest cudzoziemcem. Chodzi o komfort życia?
Społeczeństwo
Niemcy: Polka i jej syn z zarzutami za przemyt migrantów
Społeczeństwo
Młody kierowca upilnuje 17-latka na drodze? Wątpliwe, sam lubi przycisnąć gaz
Społeczeństwo
Czy oprawcy z KL Dachau wciąż żyją? IPN zakończył śledztwo
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Społeczeństwo
Załamanie pogody: W tych miejscach dziś i jutro spadnie śnieg. IMGW ostrzega