Andrzej Izdebski miał umrzeć akurat w czasie, kiedy jego personalia nie figurowały ani w bazie poszukiwawczej Schengen, ani na stronie Interpolu – ustaliła „Rzeczpospolita”. Jeżeli jego śmierć została sfingowana – a lawina dziwnych zdarzeń związanych z jego osobą na to wskazuje – to miałby możliwość bezproblemowego poruszania się nie tylko po Europie, ale i po całym świecie.
Dziura w bazach
W sprawie Izdebskiego kluczowe są daty. Przypomnijmy: wiosną 2020 r. zainkasował on 154 mln zł zaliczki i dostarczył nic niewarte respiratory, które w czasie pandemii były towarem deficytowym. Lubelska Prokuratura Regionalna chciała postawić mu za to zarzuty, ale nie mogła, bo w październiku 2021 r. zniknął. Jak się okazało, wyjechał do Albanii i tam zaczął prowadzić interesy.
Jak napisaliśmy w „Rz”, prokuratura chciała wszczęcia wobec Izdebskiego, w celu ekstradycji do Polski, poszukiwań międzynarodowych w Europie – wniosek skierowała dopiero 25 maja tego roku. Jednak dwa dni później KGP odmówiła, twierdząc, że w SIS II (System Informacyjny Schengen) już figuruje zastrzeżenie zrobione przez ABW.
Czytaj więcej
Przez co najmniej osiem dni, aż do 27 czerwca, w SIS II (bazie osób poszukiwanych, zaginionych i podejrzanych strefy Schengen) nie widniał żaden wpis dotyczący Andrzeja Izdebskiego – ani prokuratury, ani ABW – dowiedziała się „Rzeczpospolita”. Poszukiwany biznesmen zmarł w Albanii – oficjalnie na atak serca – właśnie w tej „luce”: 20 czerwca. Policja wpisała go do bazy osób poszukiwanych dopiero tydzień później.
Wpis Agencji faktycznie zablokował ściganie Izdebskiego, choć był tylko tzw. zastrzeżeniem granicznym, które sprowadzało się do przekazania służbom informacji o nim, gdyby się pojawił na granicy. Poszukiwania handlarza policja zaczęła dopiero miesiąc później, co potwierdza nam Prokuratura Krajowa.