Zacząć trzeba od refleksji. Czy jest właściwe, aby sądy całkowicie zależały od opinii biegłych lub zeznań świadków, którzy paraliżują wiele spraw? Co jest ustrojowym zadaniem sądów: badać, która ze stron ma rację w sporze, a może udzielać ochrony prawnej temu, kto dowiedzie swoich racji? To nie jest to samo! Różnica nie jest wcale taka subtelna, bo polega na tym, czy sąd ma sam sobie przygotować materiał dowodowy do oceny, czy też oceniać dowody przedstawione przez strony. Stopień kontradyktoryjności nie jest oczywisty, ale jej ograniczenia zwiększają obowiązki sądu i wydłużają postępowanie. Powstaje też dodatkowy problem: kiedy sąd kreuje czynności i dowody, staje się trzecią stroną sporu i naraża się na ataki stron uczestniczących w postępowaniu. Tak być nie musi, ale k.p.c. do tego zachęca, np. w art. 162 § 1: „Strona powinna zwrócić uwagę sądu na uchybienie przepisom postępowania, wnosząc o wpisanie zastrzeżenia do protokołu", zamiast wnosić o konkretne czynności z przekonującym uzasadnieniem. K.p.c. może też zmuszać do podważania autorytetu sądu przy wnoszeniu apelacji, np. art. 368 § 11: „W zarzutach co do podstawy faktycznej rozstrzygnięcia należy wskazać fakty ustalone przez sąd pierwszej instancji niezgodnie z rzeczywistym stanem rzeczy (...)". Czyli ustawodawca zakłada, że strony postępowania zmuszone były zmagać się z sądami, a nie oponentami, oraz lepiej od sądu wiedziały, jak postępować we własnej sprawie – czyli miały roszczenie o uznanie ich racji. Takie poglądy nie są powszechne wśród autorytetów prawa, ale powszechnie obowiązują mocą prawa stanowionego. Czy zamiast podważać autorytet sądów, obciążać obowiązkami, krępować rygorami – nie lepiej ułatwić stronom pozyskiwanie odpowiednich dowodów? Szczególnie tych, które w obecnym stanie prawnym musi prowadzić sąd, bo przedstawione jako dowody prywatne zostaną pominięte. Można by tego uniknąć, kreując nowe sposoby uzyskania koniecznych dowodów przed procesem (koniecznie na prawach dowodu sądowego i pod rygorem zakazu powielania go przed sądem), na którym można oprzeć prawdziwą prekluzję dowodową zamiast tej pseudonaukowo-badawczej. Głównie chodzi tu o opinie biegłych, co obecne przepisy regulują w art. 310–315 k.p.c. w postaci postępowania „o zabezpieczenie dowodów". W tych przepisach brakuje wyczucia problemu i zrozumienia sytuacji – zabezpiecza się dowody przemijające, dlatego liczy się czas. Na postępowanie wywołane wnioskiem do sądu (usuwanie braków, wnoszenie zaliczek, poszukiwanie biegłego itd.) w sprawach nagłych miejsca nie ma, a w tych, które nie są pilne, dowodów się nie zabezpiecza. Dlatego mało kto może z tych przepisów skorzystać, chociaż udokumentowanie „zeszłorocznego śniegu" zapobiegłoby wielu sporom i jest potrzebne. Można temu zaradzić w sposób niezbyt skomplikowany – dowód nie musi od razu pochodzić od biegłego sądowego, ale zaprzysiężonego specjalisty. Zaprzysiężenie i ograniczenie treści dowodu do opisu stanu faktycznego zupełnie wystarczają jako gwarancje rzetelności i obiektywności. Zgodnie z art. 232 k.p.c. jako dowód w sprawie mają służyć fakty, a wnioski biegłych raczej do nich nie należą. Na wnioski i spekulacje biegłych przyjdzie pora, gdy sprawa zawiśnie przed sądem. Samo wykazanie faktów nie wymaga udziału sądu, w naturalny sposób spowalniającego takie czynności. Zadbać też wypada o stosowne uzupełnienie przepisów prawa materialnego, aby objaśnić, jak dokumentować np. wady robót budowlanych w toku, źle naprawione pojazdy w trakcie eksploatacji, błędy medyczne w czasie leczenia itd. Postępowanie sądowe jest też dotknięte nadużywaniem wniosków dowodowych ze świadków, a nagminna ich absencja na rozprawach przedłuża większość spraw. Są ku temu wyraźnie powody. Po stronie wnioskujących brak formalnych ograniczeń połączony z obawami przed skutkami tzw. prekluzji. Po stronie świadków problemy związane z opuszczeniem pracy, pozostawieniem domowników bez opieki, pokryciem kosztów podróży, o utracone dochody etc. Dla sądów problemem są niewłaściwe adresy albo nieobecność świadka pod podanym adresem. Kto życzy sobie odroczenia wyroku, zawnioskuje wielu świadków i będzie wnosił o dalszych.
3. Komunikacja elektroniczna zamiast akt i postępowania elektronicznego
Piętą achillesową sądów jest komunikacja ze stronami, bo nawet jeśli wszystko idzie jak najlepiej, to może zabraknąć jakiejś zwrotki. Podczas gdy strony i ich pełnomocnicy komunikują się w trybie natychmiastowym i nawet ukradkiem w czasie rozprawy potrafią wysyłać wiadomości lub przeszukiwać zasoby internetu – sąd jak za króla Ćwieczka mozolnie wysyła pisma i dołącza dowody przesłane w formie elektronicznej. Te geriatryczne nawyki dawno już miały zostać opanowane, jednak terminy wdrożenia systemu teleinformatycznego w sądach (w tym elektronicznego dziennika podawczego) odwlekane są nieustannie z różnych powodów. Tłumaczy się np. że nie można objąć nim wszystkich sądów albo podsądnych z powodu wykluczenia cyfrowego. To kłóci się z praktyką, a ostatnio procedurami awaryjnie stosowanymi w związku z epidemią Covid-19. Sądy warszawskie potrafią przyjmować pisma procesowe przesłane e-mailem, drukują je, przybijają prezentatę i odsyłają skan na adres nadawcy – bez systemu teleinformatycznego powołanego przez ministra sprawiedliwości (art. 125 § 31 k.p.c.). To dowodzi, że przesyłanie dokumentów elektronicznych jest prostsze, niż założył ustawodawca. Ponadto do listopadowej nowelizacji k.p.c. wpisano obowiązek podawania adresu poczty elektronicznej przez przedsiębiorców (art. 4583 k.p.c.). Komunikacja elektroniczna z sądem jest więc możliwa, działa sprawnie i nie powoduje poważnych zagrożeń. Warto jednak podnieść dwa jej aspekty – komunikacja elektroniczna jest stopniowalna i nie musi prowadzić do elektronizacji akt postępowania (która wiąże się z ogromnymi zagrożeniami i kosztami dodatkowych zabezpieczeń) oraz że nie każdy musi jej podlegać. Można więc odwrócić zasady korespondencji – aby podstawową była elektroniczna jako bardziej efektywna, choćby dla profesjonalnych pełnomocników, a także w sprawach gospodarczych, rejestrowych i księgach wieczystych. Tradycyjne formy komunikacji mogłyby obowiązywać tylko w określonych sprawach lub na żądanie. Może obowiązywać wolność wyboru i zgody na związane z nim konsekwencje (dodatkowe opłaty za korespondencję papierową oraz dłuższe postępowanie. Na razie jest odwrotnie – vide nowelizacja art. 132 § 13 k.p.c., na mocy którego pisma procesowe z załącznikami, z wyłączeniem pism wymienionych w art. 132 § 11 k.p.c., adwokat, radca prawny, rzecznik patentowy oraz Prokuratoria Generalna Rzeczypospolitej Polskiej doręczają sobie nawzajem bezpośrednio wyłącznie w postaci elektronicznej, jeżeli złożą sądowi zgodne oświadczenia odpowiedniej treści. Rozwój społeczny sprawił, że wykluczenie cyfrowe przestało być problemem, a nawet seniorzy potrafią korzystać z banków internetowych czy sklepów oraz kupować e-bilety.
4. Spam w pismach procesowych i dowodach
Spam sądowy nie różni się niczym od zwykłego, i tak jak inne jego formy może być celowy lub nieświadomy. Zawsze jednak spam gnębi adresata poprzez dostarczanie mu informacji zbędnych, kłopotliwych i zawsze w nadmiarze. Spam sądowy najczęściej powstaje z tzw. dobrych chęci, a z braku form kontroli lub samokontroli eksploduje siłami całych kancelarii wspieranych funkcją „kopiuj i wklej". Takie „dzieła" musi potem zgłębiać jedna osoba (sędzia referent lub sprawozdawca). A jeśli czegoś nie dostrzeże lub zlekceważy, pułapka zadziała przy wnoszeniu apelacji. Spam sądowy odpowiada w znacznej części za zawalenie sądów, zwłaszcza gospodarczych. Zwalczanie spamu jest konieczne i możliwe, ale wspólnymi siłami ustawodawcy oraz wszystkich prawników. A warto, bo spam wraca – do rozwlekłej korespondencji trzeba się będzie odnosić, a zawsze uważnie ją czytać, żeby nie wpaść w pułapkę.
5. Ograniczenie kognicji sądów
Pora dorosnąć: są sprawy, którymi sądów ambarasować nie wypada lub nie ma to sensu. Są lepsze od sądowych sposoby rozwiązywania niektórych sporów. Konstytucja gwarantuje prawo do sądu, ale nie do każdej sprawy potrzebne są wszystkie możliwe instancje. Szczególnie gdy chodzi o popularne roszczenia; z powodu źle naprawionych samochodów, zaniżonych odszkodowań, zwrotu opłat za pojazd zastępczy itd. Są do siebie podobne, mają charakter techniczny, powtarzalny i typowy, dlatego nie muszą ich rozpoznawać sądy powszechne. To, że dzisiaj to robią, nie znaczy, że mamy do czynienia z decyzjami sądowymi sensu stricte, bo kto liczy koszty naprawy auta, ten zostaje sędzią w sprawie. Dopiero odwołanie od decyzji techniczno-ekonomicznej (wynikającej wprost z pracy niezależnego i profesjonalnego eksperta), zasługuje na drogę odwoławczą przed sądami powszechnymi. W tym celu konieczna jest rewizja zapisów ustawowych, które zamiast regulować problem, odsyłają do uznania sędziowskiego (np. art. 446 § 4 k.c.). Tak generują tysiące spraw roztrząsanych indywidualnie i latami, a mogących liczyć na lepsze rozwiązanie, gdyby je ustawodawca merytorycznie uregulował.
Efekt skali to główny problem sądów
Wskazane zagadnienia pokazują tzw. efekt skali, kiedy problemy nie są trudne, ale pomnożone przez setki tysięcy, a nawet miliony spraw – generują trudności, z którymi sądy nie mogą już sobie poradzić. Dlatego zmiany w procedurach niewiele dadzą, dopóki większość spraw sądowych napotyka deficyt lub anachronizmy w przepisach prawa materialnego. Rozwiązywanie typowych problemów (jak zniesienie współwłasności) zapisami w ustawie proceduralnej nie ma sensu i w niczym nie pomaga, wręcz przeciwnie. Sądy mają egzekwować prawo, zamiast tworzyć indywidualne normy prawne do jednostkowych sporów, do czego są nagminnie zmuszane z powodu przepisów zawierających przesłanki zamiast normy (jak art. 211 k.c.). Bez doprowadzenia prawa materialnego do zgodności z realiami gospodarki, poziomu życia i świadomości społeczeństwa nie da się poprawić sytuacji sądów. Taki właśnie reset jest potrzebny sądom. Bez niego trudno im będzie wypełniać swoje zadania i funkcje.