Koronawirus: reset dla zamrożonych sądów

Sądy nie mogą tworzyć indywidualnych norm prawnych do jednostkowych sporów, do czego są nagminnie zmuszane.

Aktualizacja: 02.05.2020 15:45 Publikacja: 02.05.2020 00:01

Sędziowie

Sędziowie

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Żyjąc w kraju kierowanym rozporządzeniami ministra zdrowia, wyglądając końca pandemii, przerażeni pustkami na kontach firmowych i osobistych – zmieniamy nasz stosunek do świata. Kiedy jednak nie możemy być pewni swego zdrowia, a nawet życia, pojawiają głosy wcześniej niesłuchane, a nawet nieznane. Powrotowi do normalności towarzyszą pojęcia „odmrażanie" i „reset", bez których nie da się uruchomić gospodarki zatrzymanej przez pandemię. Wiadomo – po zamrożeniu każda rzecz może zostać rozmrożona, co nie znaczy, że przywrócona do poprzedniego stanu. Nie znamy jeszcze szczegółów: kogo ten reset ma dotyczyć, w jaki sposób i kiedy powinien nastąpić (pisane 17 kwietnia 2020 r.) .

Sądy też go potrzebują

Stan sądów w zamrożeniu jest czymś wyjątkowym. Nie dlatego, że wirus je zatrzymał i nie pozwala normalnie działać. Nie dlatego, że zaległości rosną do abstrakcyjnych wymiarów. I nie dlatego, że przyjdzie tsunami nowych sporów, upadłości, niespodziewanych przemian gospodarczych. Wyjątkowe jest to, jak mocno świat zmienił zasady. Po pierwsze – chce komunikować się głównie z pomocą wirtualnego internetu, który zupełnie realnie pozwala pracować, kupować, być aktywnym rodzinnie i społecznie, czyli trwać i żyć w świecie bez opuszczania własnego domu. Po drugie – zakwestionowana została wizja przyszłości jako rzeczy oczywistej i pewnej – pozwalającej za teraźniejszość płacić przyszłością (kredytem). Rolowanie problemów i płatności na przyszłość napędzało gospodarkę.

Czytaj także: Koronawirus: uśpione dziś sądy mają działać bardziej online

Mniej pozytywnie dotknęło sądów. Uznano, że nie trzeba dbać o dowody, jeżeli sądy zlecały to biegłym, a biegli uznali, że muszą cofać czas. Zbudowano w ten sposób kulturę sporu, która spowalnia rozstrzygnięcia, aż staną się dla zainteresowanych nieistotne lub nieszkodliwe. Jest wiele zachęt i gwarancji (a nawet promocji) dla praktykujących takie cwaniactwo procesowe. Obstrukcję nazywa się prawem do obrony, odpowiedzialnością za dowody obarcza sądy. Zainteresowani mogą więc w spokoju występować przeciwko sądom i sędziom, zamiast trudzić się dowodzeniem swoich racji. Przykładem są np. art. 162 § 1 k.p.c. (pozwala stronie robić gołosłowne uwagi sądowi) albo (po nowelizacji listopadowej) art. 368 k.p.c. § 11 – strona, wnosząc apelację, może stanowczo twierdzić, że sąd jest błędzie, zamiast polemizować z wyrokiem mocą argumentów. Jeżeli stronie wolno twierdzić, że sąd się myli, bo ona ma rację, konia z rzędem temu, która ze stron ma rację, bo są przynajmniej dwie. Dlatego postępowanie przeznaczone do rozwiązywania sporów może opierać się na obowiązkowej konkurencji argumentów i dowodów, zamiast swobodzie czynienia zarzutów skierowanych przeciwko sądowi rozstrzygającemu. Stawianie samych zarzutów z reguły bywa łatwiejsze (oraz bardziej przyjemne) od dowodzenia racji i odpierania zarzutów przeciwnika. W czasach koniunktury i nadmiaru kapitału gospodarka tolerowała ten stan, ale czy w kryzysie będzie tak dalej? Kiedy sądy staną się niewydolne, niektórzy zechcą egzekwować swoje prawa sami. Wtedy będą pokrzywdzeni mający rację, ale niemający przewagi. Dlatego wymiar sprawiedliwości należy do sądów, a nie do firm windykacyjnych lub komorników. Czy jednak pozostanie możliwe sponsorowanie wszystkich sporów przez Skarb Państwa, który dofinansowuje sądy? Jak odpowiedzieć na te pytania? Dlatego, aby ożywić sądy po ich „odmrożeniu", nie wystarczy po prostu wznowić ich działalności. Świat po wirusie będzie inny, każe zmieniać zasady, ale nie znaczy to, że przy okazji wolno naruszać pryncypia. Rolą sądów nie jest rozwiązywanie czyichkolwiek problemów, nie są też od bronienia słabszych przed mocniejszymi. Sądy mają przyznać rację temu, kto potrafi ją wykazać, nie bacząc, czy jest w sporze mocniejszą czy słabszą stroną. Dlatego głównymi atrybutami sądów mają być niezależność i niezawisłość. Obciążanie ich odpowiedzialnością za dowody pozostaje z nimi w sprzeczności – bo każdy dowód zawsze przechyla werdykt ku jednej ze stron.

Bez „mapy drogowej" można sądy „odmrozić", ale się ich nie ożywi

Poniższe uwagi wynikają z codziennej pracy w sądzie, znajdującej potwierdzenie statystyczne (czego z uwagi na objętość artykułu rozwinąć nie można). Do ożywienia sądów od strony prawnej nie trzeba wiele, jeżeli sprowadzi się je do rozwiązania problemów niżej przedstawionych:

1. Fiasko mediacji z powodu braku jej pierwszeństwa przed sporem

Mediacja miała być tania, prosta, szybka i skuteczna. Mediatorzy mieli zatrzymać lawinę spraw dołujących sądy. Ugody z mediacji miały zastępować wyroki. Wieloletnie spory miały zanikać albo przynajmniej się racjonalizować. Pieniacze mieli zostać gatunkiem wymierającym, a przynajmniej społecznie napiętnowanym. Tak się jednak nie stało, pomimo wysiłków mediatorów i sędziów wspierających mediację. Dlaczego jednak, zamiast ją naprawiać (w wielu krajach sprawdza się znakomicie), lansowany jest nowy pomysł: sędziów pokoju. Przy odrobinie chęci można przecież dostrzec, że sędziów pokoju daleko szukać nie trzeba ani za horrendalne pieniądze tworzyć dla nich nowe struktury. Funkcję sędziów pokoju pełnią przecież mediatorzy. Włączenie ich do systemu sądowniczego jest możliwe bez większych nakładów, a w szczególności nie trzeba zmieniać konstytucji. Zacząć wypada od nakreślenia nowej „mapy drogowej" do rozwiązywania sporów, w której mediacja znajdzie miejsce jako część systemu sądowniczego, a nie przybudówka.

Obecne regulacje w k.p.c. pełne są sprzeczności. Jeżeli mediacja jest w pełni dobrowolna (art. 1831 § 1), to dlaczego (art. 1831 § 2) prowadzi się ją na podstawie postanowienia sądu – nie ma to sensu, kiedy strona może odmówić bez żadnych warunków. Skutkiem skierowania do mediacji będzie wówczas przedłużenie postępowania, co zainteresowani wykorzystują (zgoda na mediację oparta na założeniu, że ugody nie będzie). A jeżeli mediacja jest dobrowolna, to dlaczego oświadczenie o mediacji stanowi warunek formalny pozwu (art. 187 § 1 ppkt 3 k.p.c.)? Czy można egzekwować coś, co jest w pełni dobrowolne? Przy wprowadzaniu mediacji popełniono więc dwa zasadnicze błędy. Nie wnosi żadnych korzyści do postępowania sądowego, bo przy braku ugody kończy się niczym. Pozwala mediatorom na niewiele więcej oprócz perswazji, jest więc rodzajem iluzji pozbycia się sprawy ugodą, podczas gdy naprawdę wydłuża postępowanie.

Tak być nie musi, bo zamiast ugody powinien powstać protokół rozbieżności. Dołączony do pozwu, upoważniałby do korzyści przed sądem – poczynając od istotnej obniżki kosztów. Ustalenie w mediacji tego, co niesporne, oraz przedmiotu sporu radykalnie uprości i przyspieszy każdą sprawę sądową. Zlekceważono wynagrodzenie pełnomocników jako motywację wyboru między mediacją a sądem. Ich wynagrodzenie za udział w mediacji nie może być gorsze. Gdyby mediacje gwarantowały wynagrodzenie jak za sprawę sądową – ilość wnoszonych pozwów znacząco by spadła. Przecież profesjonalni pełnomocnicy ponoszą koszty utrzymania kancelarii, zarabiają na życie swoje i współpracowników tak samo – czy działają przed sądem czy mediatorem. Można też dopatrzyć się jeszcze jednego błędu: obecna mediacja to negocjacje, a ich wynik zależy od skłonności do ugody. Do ugody jednak zachęcać ma presja faktów, a nie same tylko dobre chęci. Dlatego brakujące dowody pozyskiwać trzeba również w toku mediacji. Są to te same dowody (a nie takie same), jakie będą podnoszone później przed sądem, a wynikająca z nich presja sprzyja ugodom. Nie ma więc żadnego usprawiedliwienia dla sądowego monopolu na niektóre czynności dowodowe. Dowody mają wprawdzie przedstawiać sami zainteresowani (art. 6 § 2 k.p.c.), ale nie kiedy mają dowody prywatne, lub nie mogą otrzymać ich od osób trzecich (np. art. 248 k.p.c.). Wtedy musi działać sąd i nie ma dla niego alternatywy.

Warto rozważyć zmianę tego stanu rzeczy. Bo w mediacji postępowanie jest odformalizowane, można by wiele dowodów pozyskiwać szybciej i taniej, choć z tych samych źródeł. W ten sposób precyzują się kontrowersje wokół postępowania dowodowego, którego niedostatki wyraźnie i negatywnie wpływają na działalność sądów.

2. Archaiczne i skomplikowane postępowanie dowodowe ciąży nie tylko sądom

Do ożywienia postępowania dowodowego potrzeba pilnej refleksji doktryny oraz korekty przepisów. Konieczne jest uproszczenie i odformalizowanie czynności dowodowych. Dużo się o tym słyszy, ale brakuje konkretnych propozycji, na czym miałoby to polegać.

Zacząć trzeba od refleksji. Czy jest właściwe, aby sądy całkowicie zależały od opinii biegłych lub zeznań świadków, którzy paraliżują wiele spraw? Co jest ustrojowym zadaniem sądów: badać, która ze stron ma rację w sporze, a może udzielać ochrony prawnej temu, kto dowiedzie swoich racji? To nie jest to samo! Różnica nie jest wcale taka subtelna, bo polega na tym, czy sąd ma sam sobie przygotować materiał dowodowy do oceny, czy też oceniać dowody przedstawione przez strony. Stopień kontradyktoryjności nie jest oczywisty, ale jej ograniczenia zwiększają obowiązki sądu i wydłużają postępowanie. Powstaje też dodatkowy problem: kiedy sąd kreuje czynności i dowody, staje się trzecią stroną sporu i naraża się na ataki stron uczestniczących w postępowaniu. Tak być nie musi, ale k.p.c. do tego zachęca, np. w art. 162 § 1: „Strona powinna zwrócić uwagę sądu na uchybienie przepisom postępowania, wnosząc o wpisanie zastrzeżenia do protokołu", zamiast wnosić o konkretne czynności z przekonującym uzasadnieniem. K.p.c. może też zmuszać do podważania autorytetu sądu przy wnoszeniu apelacji, np. art. 368 § 11: „W zarzutach co do podstawy faktycznej rozstrzygnięcia należy wskazać fakty ustalone przez sąd pierwszej instancji niezgodnie z rzeczywistym stanem rzeczy (...)". Czyli ustawodawca zakłada, że strony postępowania zmuszone były zmagać się z sądami, a nie oponentami, oraz lepiej od sądu wiedziały, jak postępować we własnej sprawie – czyli miały roszczenie o uznanie ich racji. Takie poglądy nie są powszechne wśród autorytetów prawa, ale powszechnie obowiązują mocą prawa stanowionego. Czy zamiast podważać autorytet sądów, obciążać obowiązkami, krępować rygorami – nie lepiej ułatwić stronom pozyskiwanie odpowiednich dowodów? Szczególnie tych, które w obecnym stanie prawnym musi prowadzić sąd, bo przedstawione jako dowody prywatne zostaną pominięte. Można by tego uniknąć, kreując nowe sposoby uzyskania koniecznych dowodów przed procesem (koniecznie na prawach dowodu sądowego i pod rygorem zakazu powielania go przed sądem), na którym można oprzeć prawdziwą prekluzję dowodową zamiast tej pseudonaukowo-badawczej. Głównie chodzi tu o opinie biegłych, co obecne przepisy regulują w art. 310–315 k.p.c. w postaci postępowania „o zabezpieczenie dowodów". W tych przepisach brakuje wyczucia problemu i zrozumienia sytuacji – zabezpiecza się dowody przemijające, dlatego liczy się czas. Na postępowanie wywołane wnioskiem do sądu (usuwanie braków, wnoszenie zaliczek, poszukiwanie biegłego itd.) w sprawach nagłych miejsca nie ma, a w tych, które nie są pilne, dowodów się nie zabezpiecza. Dlatego mało kto może z tych przepisów skorzystać, chociaż udokumentowanie „zeszłorocznego śniegu" zapobiegłoby wielu sporom i jest potrzebne. Można temu zaradzić w sposób niezbyt skomplikowany – dowód nie musi od razu pochodzić od biegłego sądowego, ale zaprzysiężonego specjalisty. Zaprzysiężenie i ograniczenie treści dowodu do opisu stanu faktycznego zupełnie wystarczają jako gwarancje rzetelności i obiektywności. Zgodnie z art. 232 k.p.c. jako dowód w sprawie mają służyć fakty, a wnioski biegłych raczej do nich nie należą. Na wnioski i spekulacje biegłych przyjdzie pora, gdy sprawa zawiśnie przed sądem. Samo wykazanie faktów nie wymaga udziału sądu, w naturalny sposób spowalniającego takie czynności. Zadbać też wypada o stosowne uzupełnienie przepisów prawa materialnego, aby objaśnić, jak dokumentować np. wady robót budowlanych w toku, źle naprawione pojazdy w trakcie eksploatacji, błędy medyczne w czasie leczenia itd. Postępowanie sądowe jest też dotknięte nadużywaniem wniosków dowodowych ze świadków, a nagminna ich absencja na rozprawach przedłuża większość spraw. Są ku temu wyraźnie powody. Po stronie wnioskujących brak formalnych ograniczeń połączony z obawami przed skutkami tzw. prekluzji. Po stronie świadków problemy związane z opuszczeniem pracy, pozostawieniem domowników bez opieki, pokryciem kosztów podróży, o utracone dochody etc. Dla sądów problemem są niewłaściwe adresy albo nieobecność świadka pod podanym adresem. Kto życzy sobie odroczenia wyroku, zawnioskuje wielu świadków i będzie wnosił o dalszych.

3. Komunikacja elektroniczna zamiast akt i postępowania elektronicznego

Piętą achillesową sądów jest komunikacja ze stronami, bo nawet jeśli wszystko idzie jak najlepiej, to może zabraknąć jakiejś zwrotki. Podczas gdy strony i ich pełnomocnicy komunikują się w trybie natychmiastowym i nawet ukradkiem w czasie rozprawy potrafią wysyłać wiadomości lub przeszukiwać zasoby internetu – sąd jak za króla Ćwieczka mozolnie wysyła pisma i dołącza dowody przesłane w formie elektronicznej. Te geriatryczne nawyki dawno już miały zostać opanowane, jednak terminy wdrożenia systemu teleinformatycznego w sądach (w tym elektronicznego dziennika podawczego) odwlekane są nieustannie z różnych powodów. Tłumaczy się np. że nie można objąć nim wszystkich sądów albo podsądnych z powodu wykluczenia cyfrowego. To kłóci się z praktyką, a ostatnio procedurami awaryjnie stosowanymi w związku z epidemią Covid-19. Sądy warszawskie potrafią przyjmować pisma procesowe przesłane e-mailem, drukują je, przybijają prezentatę i odsyłają skan na adres nadawcy – bez systemu teleinformatycznego powołanego przez ministra sprawiedliwości (art. 125 § 31 k.p.c.). To dowodzi, że przesyłanie dokumentów elektronicznych jest prostsze, niż założył ustawodawca. Ponadto do listopadowej nowelizacji k.p.c. wpisano obowiązek podawania adresu poczty elektronicznej przez przedsiębiorców (art. 4583 k.p.c.). Komunikacja elektroniczna z sądem jest więc możliwa, działa sprawnie i nie powoduje poważnych zagrożeń. Warto jednak podnieść dwa jej aspekty – komunikacja elektroniczna jest stopniowalna i nie musi prowadzić do elektronizacji akt postępowania (która wiąże się z ogromnymi zagrożeniami i kosztami dodatkowych zabezpieczeń) oraz że nie każdy musi jej podlegać. Można więc odwrócić zasady korespondencji – aby podstawową była elektroniczna jako bardziej efektywna, choćby dla profesjonalnych pełnomocników, a także w sprawach gospodarczych, rejestrowych i księgach wieczystych. Tradycyjne formy komunikacji mogłyby obowiązywać tylko w określonych sprawach lub na żądanie. Może obowiązywać wolność wyboru i zgody na związane z nim konsekwencje (dodatkowe opłaty za korespondencję papierową oraz dłuższe postępowanie. Na razie jest odwrotnie – vide nowelizacja art. 132 § 13 k.p.c., na mocy którego pisma procesowe z załącznikami, z wyłączeniem pism wymienionych w art. 132 § 11 k.p.c., adwokat, radca prawny, rzecznik patentowy oraz Prokuratoria Generalna Rzeczypospolitej Polskiej doręczają sobie nawzajem bezpośrednio wyłącznie w postaci elektronicznej, jeżeli złożą sądowi zgodne oświadczenia odpowiedniej treści. Rozwój społeczny sprawił, że wykluczenie cyfrowe przestało być problemem, a nawet seniorzy potrafią korzystać z banków internetowych czy sklepów oraz kupować e-bilety.

4. Spam w pismach procesowych i dowodach

Spam sądowy nie różni się niczym od zwykłego, i tak jak inne jego formy może być celowy lub nieświadomy. Zawsze jednak spam gnębi adresata poprzez dostarczanie mu informacji zbędnych, kłopotliwych i zawsze w nadmiarze. Spam sądowy najczęściej powstaje z tzw. dobrych chęci, a z braku form kontroli lub samokontroli eksploduje siłami całych kancelarii wspieranych funkcją „kopiuj i wklej". Takie „dzieła" musi potem zgłębiać jedna osoba (sędzia referent lub sprawozdawca). A jeśli czegoś nie dostrzeże lub zlekceważy, pułapka zadziała przy wnoszeniu apelacji. Spam sądowy odpowiada w znacznej części za zawalenie sądów, zwłaszcza gospodarczych. Zwalczanie spamu jest konieczne i możliwe, ale wspólnymi siłami ustawodawcy oraz wszystkich prawników. A warto, bo spam wraca – do rozwlekłej korespondencji trzeba się będzie odnosić, a zawsze uważnie ją czytać, żeby nie wpaść w pułapkę.

5. Ograniczenie kognicji sądów

Pora dorosnąć: są sprawy, którymi sądów ambarasować nie wypada lub nie ma to sensu. Są lepsze od sądowych sposoby rozwiązywania niektórych sporów. Konstytucja gwarantuje prawo do sądu, ale nie do każdej sprawy potrzebne są wszystkie możliwe instancje. Szczególnie gdy chodzi o popularne roszczenia; z powodu źle naprawionych samochodów, zaniżonych odszkodowań, zwrotu opłat za pojazd zastępczy itd. Są do siebie podobne, mają charakter techniczny, powtarzalny i typowy, dlatego nie muszą ich rozpoznawać sądy powszechne. To, że dzisiaj to robią, nie znaczy, że mamy do czynienia z decyzjami sądowymi sensu stricte, bo kto liczy koszty naprawy auta, ten zostaje sędzią w sprawie. Dopiero odwołanie od decyzji techniczno-ekonomicznej (wynikającej wprost z pracy niezależnego i profesjonalnego eksperta), zasługuje na drogę odwoławczą przed sądami powszechnymi. W tym celu konieczna jest rewizja zapisów ustawowych, które zamiast regulować problem, odsyłają do uznania sędziowskiego (np. art. 446 § 4 k.c.). Tak generują tysiące spraw roztrząsanych indywidualnie i latami, a mogących liczyć na lepsze rozwiązanie, gdyby je ustawodawca merytorycznie uregulował.

Efekt skali to główny problem sądów

Wskazane zagadnienia pokazują tzw. efekt skali, kiedy problemy nie są trudne, ale pomnożone przez setki tysięcy, a nawet miliony spraw – generują trudności, z którymi sądy nie mogą już sobie poradzić. Dlatego zmiany w procedurach niewiele dadzą, dopóki większość spraw sądowych napotyka deficyt lub anachronizmy w przepisach prawa materialnego. Rozwiązywanie typowych problemów (jak zniesienie współwłasności) zapisami w ustawie proceduralnej nie ma sensu i w niczym nie pomaga, wręcz przeciwnie. Sądy mają egzekwować prawo, zamiast tworzyć indywidualne normy prawne do jednostkowych sporów, do czego są nagminnie zmuszane z powodu przepisów zawierających przesłanki zamiast normy (jak art. 211 k.c.). Bez doprowadzenia prawa materialnego do zgodności z realiami gospodarki, poziomu życia i świadomości społeczeństwa nie da się poprawić sytuacji sądów. Taki właśnie reset jest potrzebny sądom. Bez niego trudno im będzie wypełniać swoje zadania i funkcje.

Żyjąc w kraju kierowanym rozporządzeniami ministra zdrowia, wyglądając końca pandemii, przerażeni pustkami na kontach firmowych i osobistych – zmieniamy nasz stosunek do świata. Kiedy jednak nie możemy być pewni swego zdrowia, a nawet życia, pojawiają głosy wcześniej niesłuchane, a nawet nieznane. Powrotowi do normalności towarzyszą pojęcia „odmrażanie" i „reset", bez których nie da się uruchomić gospodarki zatrzymanej przez pandemię. Wiadomo – po zamrożeniu każda rzecz może zostać rozmrożona, co nie znaczy, że przywrócona do poprzedniego stanu. Nie znamy jeszcze szczegółów: kogo ten reset ma dotyczyć, w jaki sposób i kiedy powinien nastąpić (pisane 17 kwietnia 2020 r.) .

Pozostało 96% artykułu
Podatki
Skarbówka zażądała 240 tys. zł podatku od odwołanej darowizny. Jest wyrok NSA
Prawo w Polsce
Jest apel do premiera Tuska o usunięcie "pomnika rządów populistycznej władzy"
Edukacja i wychowanie
Ferie zimowe 2025 później niż zazwyczaj. Oto terminy dla wszystkich województw
Praca, Emerytury i renty
Ile trzeba zarabiać, żeby na konto trafiło 5000 zł
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Prawo karne
Rząd zmniejsza liczbę więźniów. Będzie 20 tys. wakatów w celach