Proszę sobie wyobrazić, że w prasie pojawia się notatka o takiej treści:
„Wielka reforma służby zdrowia
Ministerstwo Zdrowia ujawniło założenia dla nowej organizacji służby zdrowia, której celem jest zlikwidowanie bolączek trapiących system od lat, przede wszystkim skrócenie czasu oczekiwania na wizytę u lekarza, wprowadzenie większej kontroli społecznej oraz lepszej jakości i dostępności usług medycznych. Po wprowadzeniu reformy zostaną zlikwidowane wąsko wyspecjalizowane szpitale, które przyjmują najmniej pacjentów, a pensja lekarzy, którzy w nich pracowali zostanie zrównana z pensją lekarzy rodzinnych. Ponadto zostanie wprowadzona nowa instytucja lekarza pierwszego kontaktu, który będzie zajmował się drobnymi chorobami i kontuzjami, np. przeziębieniami, stłuczeniami i nieskomplikowanymi zwichnięciami. Lekarze pierwszego kontaktu będą wybierani w wyborach powszechnych w powiatach, spośród osób posiadających doświadczenie życiowe, natomiast nie będzie wymogu posiadania przez nich wykształcenia medycznego. Przy diagnozowaniu nie będą musieli kierować się zasadami wiedzy medycznej a jedynie dobrem pacjenta."
Bardzo podobna informacja, w odniesieniu do wymiaru sprawiedliwości, pojawiła się ostatnio na łamach „Rzeczpospolitej" („Wielka reforma sądów powszechnych: sędziowie pokoju zamiast sądów apelacyjnych", autorstwa Agaty Łukaszewicz, opublikowane 12 marca br.). Można oczywiście szukać rozmaitych wad w przedstawionej analogii, jednak każdy powinien się zgodzić, że przy tak daleko idących zmianach w tak newralgicznych i ważnych obszarach działalności państwa (służba zdrowia, wymiar sprawiedliwości), o konsekwencjach, zarówno dla państwa jako całości i każdego z jego mieszkańców z osobna, których znaczenia nie sposób przecenić, niezbędne jest zadanie sobie pytania, chociażby z ostrożności - „Czy reforma na pewno jest oparta na słusznych założeniach?".
Przede wszystkim, warto mieć na względzie, że zmiana całej organizacji wymiaru sprawiedliwości nie dokona się w jednej chwili. System będzie potrzebował najpewniej lat żeby ustabilizować swoje działanie, wyrobić nową codzienną praktykę. Im głębiej idące zmiany (chociażby najbardziej słuszne i wyczekiwane), tym dłuższy będzie okres przejściowy i związany z nim w sposób nieunikniony chaos. Dlatego też, przy tworzeniu założeń do jakiejkolwiek reformy warto kierować się zasadą „brzytwy Ockhama", tj. zmiany wprowadzać tylko tam gdzie są one faktycznie niezbędne i celowe oraz w sposób racjonalny, uzasadniony doświadczeniem.
W tym kontekście warto przyjrzeć się nowej instytucji sędziego pokoju, który miałby zajmować się sprawami, np. „odmowy przyjęcia mandatu za złe parkowanie, drobnej kradzieży sklepowej czy wadliwego remontu mieszkania", przez co należy chyba rozumieć, że do ich kompetencji należałyby sprawy o wykroczenia, przestępstwa mniejszej wagi (niektóre występki) oraz sprawy cywilne o niewielkiej wartości przedmiotu sporu. Sędziowie pokoju mieliby być wybierani w wyborach powszechnych w powiatach, spośród osób o „doświadczeniu życiowym", mających ukończone 35 lat. Nie musieliby mieć wykształcenia prawniczego a orzekaliby według zasad słuszności.