Ludzie odklejeni od rzeczywistości” – tak dziś mówią jeszcze niedawno piewcy zaangażowanego społeczeństwa obywatelskiego. Gdy przyszło sprawować władzę, nie podzielają już wartości, którym przyklaskiwali, gdy byli w opozycji. Choć zdobycie władzy daje sprawstwo, to, co „sprawili”, zaczyna za bardzo przypominać to, co robili poprzednicy. Czy zatem warto było walczyć o zmianę?
Piękny jak na …
Rocznica wyborów 15 października zastała mnie w Berlinie na konferencji poświęconej roli społeczeństwa obywatelskiego w obronie demokracji. Zostałam zaproszona do panelu, w którym pojawiły się studia przypadków trzech krajów: Węgier, Gruzji i Polski. Węgier jako autokracji wyborczej. Gruzji, jako kraju w przededniu nieprzewidywalnej przyszłości, który może w czasie najbliższych wyborów – 26 października – dokonać zarówno proeuropejskiego, jak i prorosyjskiego wyboru. Polski, jako kraju, który uciekł przed fatum. Ze zniszczonym sądownictwem, niezreformowanymi mediami publicznymi, niezabezpieczonego przed korupcją, z rozsierdzonymi kobietami i mniejszościami seksualnymi, z wybuchającym politykom w rękach granatem w postaci sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Zaiste, kraj szczęśliwy – można by skwitować ironicznie. Zważywszy jednak, że wśród słuchaczy przeważały osoby z Rosji, nie pozwalam sobie na ironię.
Czytaj więcej
Ograniczenie możliwości sprawowania mandatu wójta, burmistrza czy prezydenta miasta do dwóch kadencji to tylko plaster. Jeśli nie sięgniemy do przyczyn, problem demokracji lokalnej będzie nabrzmiewał.
Tak. Jesteśmy krajem szczęśliwym i gdy w panelu rozkładaliśmy przyczyny sukcesu Polski na czynniki pierwsze, zdałam sobie sprawę, że bez żadnej przesady zawdzięczamy to sobie. Unia Europejska była ważna. Sojusznicze organizacje międzynarodowe także. Ale to polskie społeczeństwo obywatelskie, media, politycy i biznes – angażując swoje zasoby i możliwości – dali nam szansę na demokratyczną drogę. Celowo nie piszę „obronili demokrację”, gdyż jakość tej wywalczonej szansy zależy dopiero od przyszłych decyzji. Na razie wygląda umiarkowanie optymistycznie.
Trendy światowe – upolitycznienie
Jeszcze dziesięć lat temu organizacji angażujacych się w politykę było w Polsce niewiele. I mieliśmy swoje bardzo wyraźne granice, dbając o to, by nie być kojarzonymi z jakąkolwiek opcją polityczną. W czasie kryzysu praworządności stopniowo zaczęliśmy się upolityczniać. Coraz śmielej nazywaliśmy zło złem, a dobro dobrem. Zaczęliśmy upraszczać przekazy, wyglądać jak politycy albo ich zwolennicy. Ale, jak to powiedział uczestnik panelu opowiadający o sytuacji w Gruzji, gdy trzeba wybrać między demokracją i autorytaryzmem, nie ma miejsca na wahania. A ja bym dodała, że dbałość o własne dobre imię musi podlegać jakiejś weryfikacji.