Marcin Chałupka: O sądzie bezkonfliktowym

Zapobieganie sporom rodziców wpływa nie tylko na ich relacje, ale też dzietność i obronność.

Publikacja: 04.09.2024 04:30

Marcin Chałupka: O sądzie bezkonfliktowym

Foto: Adobe Stock

Kiedy wybucha wojna? Podobno wtedy, gdy co najmniej jedna ze stron uznaje, że wygra i nie opłaca się jej kompromis, bo zgarnie „całą pulę”. Dlaczego niektórzy rodzice walczą o monopol wychowawczo-opiekuńczy nad dziećmi, o pozbawienie możliwości ich wychowywania przez drugiego rodzica, mimo że oboje nadal chcą i mogliby dzieckiem się zajmować w równoważnym czasie? Ponieważ co najmniej jedno z nich uznało, że wygra w sądzie, a czasem nawet wie, że w innych sprawach w przypadku tzw. konfliktu rodziców sąd tak orzekł, że jedno ze „skonfliktowanych” rodziców taki monopol praktycznie uzyskały.

Kontakty vs. alimenty

Rodzic, dążąc do monopolu wychowawczego, a nawet do eliminacji drugiego rodzica z życia dziecka, przedstawia swoje uzasadnienie, np. twierdząc, że drugi rodzic stanowi dla dziecka wręcz zagrożenie. Dlaczego jednak wykluczać inne, mniej akceptowalne społecznie, może nawet ukrywane, ale skonkretyzowane powody?

Czytaj więcej

Joanna Parafianowicz: Prawo, a nie tylko dobro dzieci

W jednym z materiałów dostępnych w sieci mec. Rafał Wąworek wskazał, że „sądy rzadko orzekają opiekę naprzemienną, bo wtedy nie ma alimentów” (tekst „Zamachowska współczuje alimenciarzom: Lektura obowiązkowa. Wstrząsające. Prawdziwe”). Jeśli więc brak opieki czasowo równoważnej nad dzieckiem wiązać się może z korzyściami jednego rodzica, jakie stanowi wyłączne dysponowanie alimentami w gotówce, 800+ i ulgą podatkową, to – choć w pewnym uproszczeniu – im mniejszy wymiar czasowy opieki rodzica zobowiązanego do alimentów, tym większa ich wysokość.

W takiej sytuacji warto tym bardziej zniechęcać do konfliktu, by dane rozstrzygnięcie nie okazało się (w percepcji strony) „nagrodą” za wywołanie lub eskalację konfliktu na zasadzie: jest konflikt, więc nie może być opieki czasowo równoważnej, a zatem będą wyższe alimenty. Bo wtedy strona chcąca uzyskać monopol na dziecko z większym prawdopodobieństwem taki konflikt wytworzy.

Kluczowy problem poruszył pan Adam Golik w publikacji „Zgoda rodziców dla dobra dziecka” („Dziennik Gazeta Prawna” z 2 kwietnia 2024). Chodzi o brak weryfikacji, na co rodzic uprawniony przeznacza środki z alimentów na dziecko uzyskane od rodzica zobowiązanego w gotówce. O ile na etapie orzekania strona powodowa często znosi do sądu faktury, paragony, wylicza koszty, o tyle na etapie wydatkowania zasądzonych alimentów próba uzyskania jakiegoś sprawozdania, na co te środki zostały przeznaczone, może napotkać opór, wręcz zarzuty dążenia do nieuzasadnionej kontroli.

Gdy alimenty są niewielkie albo druga strona nie daje przestrzeni dla wątpliwości, że całość świadczenia trafia na uzasadnione potrzeby dziecka, to ustalenie procedury alimentacji gotówkowej w sposób umożliwiający weryfikację wydatkowania może nie być konieczny.

Jeśli jednak alimenty są znaczne lub zachowanie strony uprawnionej budzi wątpliwości lub zobowiązana strona o to wnosi, to warto rozważyć takie ukształtowanie sposobu realizacji świadczenia alimentacyjnego, aby zwiększyć gwarancje, że środki są przeznaczane wyłącznie na uzasadnione potrzeby dziecka.

Poza sprawozdawczością, takim rozwiązaniem poprawiającym transparentność alimentacji gotówkowej mogłoby być konto dziecka, o którym także pisał pan Adam Golik.

Parawan konfliktu

Warto też rozważyć skutki innej praktyki, czyli warunkowania orzekania opieki naprzemiennej lub równoważnej obopólną zgodą rodziców. Poza zdaniem poważnych publicystów lub psychologów, że opieka naprzemienna łagodzi konflikt (np. Magdalena Bajsarowicz, prawnik i psycholog sądowy, w podkaście „Opieka naprzemienna a konflikt rodziców”) warto też uwzględniać, że takim warunkowaniem zachęcamy rodzica dążącego do „monopolu na dziecko” do wywołania konfliktu, wedle opisanego już mechanizmu.

Podobnie można by blokować konflikty powstające na tle sporu o gotówkę, z urzędu zwiększając prawdopodobieństwo, że alimenty trafią wyłącznie na potrzeby dziecka, właśnie takim ukształtowaniem formy realizacji obowiązku alimentacyjnego, aby minimalizować możliwości nadużyć strony uprawnionej do ich otrzymywania.

Oczywiście są przypadki, w których rodzic unika łożenia na uzasadnione potrzeby dziecka, ale nie o takich tu mowa. Takim przypadkom warto zapobiegać. A jeśli przyjdzie alimenty egzekwować, to transparentne wykazanie, na co zostały wydatkowane, może nawet sprzyjać poprawie postawy rodzica zobowiązanego, właśnie w kierunku ich zinternalizowanego, dobrowolnego uiszczania.

Eliminowanie okazji do konfliktów w sądzie rodzinnym ma też szersze znaczenie. Przewodniczący Rady ds. Rodziny, Edukacji i Wychowania przy Narodowej Radzie Rozwoju prof. Andrzej Waśko wskazał: „(…) nie ma tak mocnego czynnika destruktywnego, niszczącego życie dziecka czy młodego człowieka wchodzącego w życie, rozwijającego się jak konflikt wewnątrz rodziny, najbliższych osób, więc tu trzeba upatrywać przyczyny tego kryzysu samobójczego”.

Brak dostępności i wzorca męskiego utrudnia też socjalizację do męskich ról, może szkodzić obronności (Marek Budzisz „Powszechny pobór w zniewieściałym społeczeństwie”, „Plus-Minus” z 4 maja 2024).

Dzietność, obronność

Coraz głośniej wskazuje się także na niską dzietność jako powodowaną m.in. obawą przed konfliktem rodzicielskim lub zamienieniem jednego rodzica w „bankomat”, bez faktycznego prawa do wychowywania własnego potomstwa.

Wskazywał na to już w październiku 2016 r. na spotkaniu na Uniwersytecie Warszawskim sędzia Waldemar Żurek: „To ma także przełożenia demograficzne, ja się absolutnie zgadzam z państwem, bo widzę wielu młodych ludzi, wielu ludzi po przejściach, którzy mówią mam tak złe doświadczenia, że ja nie chcę mieć dzieci w nowym związku, ja nie chcę go formalizować, i to jest fakt. I proszę państwa, jeśli mamy kwestię rozwodu, która idzie w setki, tysiące, to to się przekłada na demografię. Ludzie nie chcą mieć dzieci, bo boją się przechodzenia gehenny, a ci młodzi, którzy już dorastają w takich związkach, widzą, jaką gehennę przechodzili ich rodzice i oni też boją się brania ryzyka na siebie, bo jeśli to spotkało naszych rodziców, może to spotkać tak samo nas. My sobie zupełnie nie zdajemy sprawy, jakie to ma przełożenie na globalną w ogóle politykę dzietności w Polsce”.

Tak jak zdaniem mec. Jacka Bartosiaka dla skuteczności obrony cywilnej – i możliwie normalnego funkcjonowania społeczeństwa – kluczowe znaczenie ma stosunek kobiet do poczucia zagrożenia (czy już trzeba zabierać dzieci i uciekać), tak dla efektywności obrony frontowej decydujące jest poczucie sensu poświęcenia się w walce mężczyzn dla rodziny, a nie dla alienacji i alimentacji.

Czy więc konflikt rodzinny, na czas nie zatrzymany, który ma warunki „sprzyjające rozkwitowi”, może w rachunku następstw szkodzić obronności? Bo jeśli tak, to może w opisanych płaszczyznach bardzo konkretnie zagrażać dobru dzieci, traktowanych jako część substancji naturalnej narodu. I to już dziś, jeszcze bez kinetycznej wojny.

Autor jest radcą prawnym, prowadzi zajęcia z prawa rodzinnego w Akademii Zamojskiej

Kiedy wybucha wojna? Podobno wtedy, gdy co najmniej jedna ze stron uznaje, że wygra i nie opłaca się jej kompromis, bo zgarnie „całą pulę”. Dlaczego niektórzy rodzice walczą o monopol wychowawczo-opiekuńczy nad dziećmi, o pozbawienie możliwości ich wychowywania przez drugiego rodzica, mimo że oboje nadal chcą i mogliby dzieckiem się zajmować w równoważnym czasie? Ponieważ co najmniej jedno z nich uznało, że wygra w sądzie, a czasem nawet wie, że w innych sprawach w przypadku tzw. konfliktu rodziców sąd tak orzekł, że jedno ze „skonfliktowanych” rodziców taki monopol praktycznie uzyskały.

Pozostało 91% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?