Tak, wiem że w środowisku prawniczym tyle się dzieje, że poprawki do noweli o KRS, że trzeba naprawić prokuraturę, a ja zabieram się za jubileusz kodeksu pracy. Trudno, koszula bliższa ciału, a do k.p. mam emocjonalny stosunek jako dziennikarz piszący o prawie pracy od kilkunastu już lat (też się zdziwiłem, gdy kilka lat temu zorientowałem się, że można czuć się emocjonalnie związanym z ustawą, sic!). 50 lat dla ustawy to dużo, ale dla rynku pracy to cała epoka. Kodeks pracy był uchwalony w 1974 r., w szczytowym momencie gierkowskiego „cudu gospodarczego”. Regulował stosunki pracy w kraju socjalistycznym, gdy - w uproszczeniu – jedynym pracodawcą było państwo.

Przetrwał wielki przełom 1989 r., czyli transformację ustrojową i gospodarczą (z centralnego planowania do kapitalizmu), wstąpienie Polski do Unii Europejskiej i związaną z tym wielką reformę prawa. To, że wciąż obowiązuje dla wielu ekspertów, prawników, przedsiębiorców bywa niemalże obrazą na honorze państwa. Bo przecież taki niedostosowany do obecnych potrzeb, z przestarzałą terminologią, nie uwzględniający technologicznych zmian XXI wieku.

Czytaj więcej

Iwona Pruszyńska: Za stary żeby malować, czyli meandry dyskryminacji

Rzeczywiście, gdy czyta się k.p., to trudno nie uśmiechnąć się, gdy w co trzecim zdaniu pojawia się termin „zakład pracy”. Albo gdy trafia się na cały rozdział poświęcony komisjom pojednawczym, a nie można znaleźć choćby jednego przepisu, który regulowałby wprost czy pracownik musi odebrać telefon albo maila po godzinach pracy (oczywiście da się to wyinterpretować z przepisów o czasie pracy, ale nie każdy pracownik musi być biegły w interpretacji przepisów).

Z drugiej strony sami jednak stworzyliśmy rynek pracy, który nie ma dla k.p. alternatywy. W Polsce w praktyce nie zawiera się układów zbiorowych (poza nielicznymi, wielkimi przedsiębiorstwami), więc zatrudnieni i pracownicy sami ustalają warunki pracy i płacy w umowach, a kodeks wskazuje im co w tych umowach można i trzeba zawrzeć. I obie strony – pracodawcy i zatrudnieni – wolą ten być może przestarzały, ale sprawdzony k.p. niż nową ustawę. W tym wieku dwukrotnie powoływano komisje kodyfikacyjne prawa pracy, które przygotowały projekty nowego k.p. Oba trafiły do szuflady. Kodeks jest więc jak 50-letni mąż – może nieprzystosowany nieco do współczesnych realiów, może zbyt przywiązany do tradycyjnych rozwiązań, ale i tak w praktyce nikt poważnie nie rozważa jego zmiany na nowy model. A tylko w razie potrzeby robi się z niego chłopca do bicia.