Trudno nie poruszyć w najnowszym wydaniu tygodnika sprawy byłego już sędziego warszawskiego WSA. Wiele mówi ona o kondycji nie tyle sądownictwa, ile całego państwa. I wiele uczy na przyszłość.
Początkowe zaskoczenie i komentarze w stylu „on chyba zwariował” ustąpiły gorączkowemu przerzucaniu się odpowiedzialnością za to, że znaczące funkcje w wymiarze sprawiedliwości pełniła osoba, która ostatecznie poprosiła o azyl w Białorusi, a jako powód ucieczki z ojczyzny podała m.in. jej nieprawidłową politykę względem Rosji. Przedstawiciele sądownictwa dość szybko orzekli, że oni procedur dochowali, sami niewiele mogą, winne są służby, które nie dopilnowały sędziego. Wywołane służby też nie poczuwają się szczególnie do winy – bo nie zajmowały się sędzią, więc nie można zarzucić im, że dały się wywieść w pole i pozwoliły mu uciec.
Czytaj więcej
Przykład Tomasza Szmydta dowodzi, że wywiad może zająć się problemami sędziów. A systemu pomocy brak.
To pokrętna logika, a w wymiarze sprawiedliwości i służbach zabrakło zwykłego rozsądku. Już wcześniejsza aktywność sędziego jako jednego z antybohaterów tzw. afery hejterskiej i pobieżna analiza jego oświadczeń majątkowych wystarczałaby do zachowania ostrożności z wyznaczaniem mu spraw o znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa (orzekał w wydziale ds. informacji niejawnych). Powinny być też sygnałem lub wskazówką dla służb dbających o to bezpieczeństwo.
Przypadek sędziego uczy jednak wiele na przyszłość. Po pierwsze, upolitycznienie sądów i awansowanie w wymiarze sprawiedliwości według kryterium lojalności lub dyspozycyjności wobec polityków albo osób stojących na czele poszczególnych instytucji wywołują nie tylko negatywne, ale też groźne skutki. Po drugie, ewidentnie brakuje nadzoru nad dostępem sędziów do informacji niejawnych, w praktyce w przepisach jest luka. Po trzecie, presja z jaką w związku z pracą muszą się mierzyć sędziowie – lub szerzej, wszyscy pracownicy wymiaru sprawiedliwości – jest coraz większa, w szczególności w czasach obecnej polaryzacji politycznej, sporów o praworządność i nadprodukcji prawa. A systemu wsparcia dla nich – o czym piszemy w najnowszym tygodniku – wciąż nie ma.