Piosenki „My way” słuchałem przez dziesięciolecia w różnych wykonaniach, za każdym razem różnie interpretowanej. Tym razem w piątkowe popołudnie, zaśpiewana przez Michała Bajora, rozpoczęła uroczystość przyznania nagrody „Orłów Jana Karskiego” profesorowi Adamowi Strzemboszowi i wiceprzewodniczącej Komisji Europejskiej Verze Jurowej, a ja czułem ją jak hymn dla ludzi wybitnych, potrafiących wśród wielu życiowych raf znaleźć swoją drogę i przejść nią do historii.
Przed wręczeniem Orłów miałem zaszczyt wygłoszenia laudacji dla Pana Profesora. Wcześniej podszedłem do niego, mówiąc, że czuję się jak Syzyf mający unieść na barkach wielki ciężar jego dokonań. Nie przesadzałem, bo życie zawodowe Profesora zaczęło się dziesięć lat wcześniej niż ja, zbliżający się już do wieku emerytalnego, przyszedłem na świat. Profesor znany ze swojej skromności uśmiechnął się, tłumacząc, że nigdy dla nikogo nie zamierzał być ciężarem.
Czytaj więcej
Większość wniosków o tymczasowe aresztowanie nie jest ustawową koniecznością, tylko przejawem mody wykreowanej przez poprzedniego prokuratora generalnego.
Odwaga i niezależność
W trakcie laudacji przypomniałem, jak Profesor dzielił swój czas pomiędzy pracę sędziego w warszawskich sądach i pracę naukową zwieńczoną tytułem profesora zwyczajnego. Z jego działalnością na rzecz niezawisłych sędziów i niezależnych sądów kojarzyło mi się całe moje zawodowe życie. Publiczna rozpoznawalność Profesora rozpoczęła się w 1980 r., gdy poddał krytyce ówczesne władze PRL. Dziś krytyka jest standardem, wówczas wymagała wielkiej cywilnej odwagi. Od czasu powstania Solidarności zaangażował się w jej struktury, przygotowując projekt demokratycznej reformy sądów. Prace te przerwał stan wojenny, a Profesor tylko dzięki immunitetowi sędziowskiemu nie został internowany. Za niezależną działalność usunięto go jednak z sądu. Etap stanu wojennego w polskim sadownictwie podsumował książką „Sędziowie warszawscy w czasie próby 1981–1988”.
W czasie powstawania demokratycznego państwa brał udział w przygotowaniach do okrągłego stołu, w trakcie którego przewodniczył zespołowi ds. reformy prawa i sądów. Jako wiceminister sprawiedliwości zaczął przeprowadzać zmiany kadrowe, wymieniając w sądach prezesów z komunistycznego nadania. Odszedł ze stanowiska, gdy okazało się, że polityka resortu uniemożliwia mu dogłębną wymianę kadr. W tym samym roku został powołany na prezesa Sądu Najwyższego, a tam jako cel postawił sobie „odbudowę autorytetu Sądu Najwyższego, który podupadł w ostatnich latach”. Przez dwie kadencje udało mu się to uczynić i w 1998 r. przeszedł na emeryturę.