Poziom agresji na internetowych forach i liczba komentarzy – pisanych często z kont z danymi i zdjęciami konkretnej osoby – pokazują, jak powszechne jest przekonanie o bezkarności hejterów. Teoretycznie za słowa, także te padające w świecie wirtualnym, każdy może zostać pociągnięty do odpowiedzialności, droga do tego bywa jednak niełatwa i wymaga determinacji poszkodowanych.
Tylko uzasadniona obawa
To, co potocznie nazywa się mową nienawiści, może podlegać karze przewidzianej przez art. 256 i 257 kodeksu karnego. Wskazano w nich sankcje za publiczne znieważanie pojedynczych osób lub grup ludzi z powodu ich przynależności narodowej, etnicznej, rasowej czy wyznaniowej. Przestępstwem jest też samo nawoływanie do takich czynów. Czyny te są ścigane z urzędu.
Czytaj więcej
Walka z mową nienawiści (2) | Najlepiej nauczać obiektywnej moralności.
Z kolei art. 212 i 216 k.k. penalizują zniesławianie i publiczne znieważanie (co istotne, ściganie tych przestępstw odbywa się z oskarżenia prywatnego).
Z internetowym hejtem walczy coraz więcej osób publicznych. Niektóre reagują dopiero kiedy zaczynają się naprawdę bać. W listopadzie dziennikarka Agnieszka Gozdyra poinformowała o wymierzeniu przez sąd kary dwóch lat ograniczenia wolności mężczyźnie, który straszył ją w internetowym wpisie. Kara wymierzona została na podstawie art. 190 k.k. mówiącego o stosowaniu gróźb karalnych, które wzbudzają w ich adresacie „uzasadnioną obawę”, że zostaną spełnione. Nie sposób jednak jednoznacznie stwierdzić, czy słowna agresja w sieci przełoży się na czyny – autora wpisu czy ludzi, którzy przeczytali to, co opublikował.