Ponad dwa lata temu lekarz Staffan Bergström pomógł umrzeć mężczyźnie cierpiącym na stwardnienie zanikowe boczne (ALS). Nieuleczalnie chory były sportowiec nie chciał być pacjentem ani w szpitalu, ani w hospicjum. Miał otrzymać pomoc w samobójstwie w klinice Dignitas w Szwajcarii, ale z powodu pandemii koronawirusa nie mógł tam dotrzeć. Wstrzymano komunikację lotniczą. Zwrócił się więc do Bergströma, który pracował jako professor emeritus w Instytucie Karolinska. Lekarz zaopatrzył chorego w śmiertelną dawkę środków nasennych, które ten wypił w owocowym smoothie, by zasnąć na wieki. Staffan Bergström zgłosił się sam na policję. Prokurator zdecydował umorzyć postępowanie o współudział w zabójstwie.
Inspektorat Zdrowia i Opieki stwierdził jednak, że Bergström nie działał zgodnie ze zdobyczami nauki i doświadczeniem. Dlatego nalegał, by pozbawić go licencji, którą posiadał przez ponad 50 lat.
Czytaj więcej
Chciał dać pacjentom najlepszą opiekę – mówił na procesie obrońca chirurga.
Bergström, były przewodniczący organizacji Prawo do Godnej Śmierci, uznał konkluzję inspektoratu za „godną pożałowiania”. W motywacji swojego czynu powołał się na to, że pacjent był umierający i sam prosił o przerwanie podtrzymującej życie terapii. Tłumaczył, że mógł albo odwrócić się od pacjenta i wtedy ten umierałby odłączony od respiratora w ciągu 24 godzin, albo pomóc mu zasnąć na zawsze, co nazywa się ostateczną sedacją. Gdyby to zrobił w szpitalu, nie ryzykowałby utraty licencji lekarskiej. Wybrał drugie wyjście i absolutnie nie żałuje tego czynu.
Główny Zarząd Zdrowia i Opieki Społecznej postanowił pozbawić Bergströma licencji. Zarząd i podległa mu komisja orzekli, że „czyn jest sprzeczny z celem ustawy o zdrowiu i opiece społecznej i narusza zaufanie do osoby wykonującej swój zawód i posiadającej licencję. Ogromne znaczenie ma bowiem to, by pacjenci, ich bliscy, pracownicy służby zdrowia i społeczeństwo nie mieli wątpliwości, czy leczenie jest zgodne z ustawą”.