Na rozwoju epidemii ASF najmocniej cierpią rolnicy – jeśli wirus trafi do gospodarstwa, wymusza wybicie całego stada, kłopoty mają też sąsiedni gospodarze. Na wsiach trudno szukać przeciwników polowań. ASF to palący problem ekonomiczny, ale i społeczny. – ASF to afrykańska dżuma świń, zaraza. Trzeba z nią walczyć wszelkimi sposobami – przekonuje Stanisław Ojdana, wiceprzewodniczący Polskiego Związku Zawodowego Rolników. Twierdzi, że ASF zniszczył już 70 tys. gospodarstw rolnych. Rolnicy nie mogą doczekać się od rządu odszkodowań za zwalczanie choroby z urzędu i wybicie ich hodowli. – Z powodu ASF są przesłuchiwani przez policję i ABW. Jeden z rolników się powiesił. To są ludzkie tragedie – mówi Ojdana. Zapowiadane polowania wywołały protesty ponad 240 tys. osób. Tyle że petycja dotyczyła wybicia 200 tys. zwierząt w styczniu. A to nieprawda: plan Polskiego Związku Łowieckiego przewidywał upolowanie w całym rocznym okresie polowań ok. 185 tys. zwierząt.
Polowania podzieliły nawet naukowców, pod protestami przeciwko nim podpisało się aż trzystu naukowców, w tym biologów z Polskiej Akademii Nauk. Piszą oni, że wytyczne Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) i krajowa praktyka wskazują, iż zmasowane polowania na dziki przyczyniają się do roznoszenia wirusa. Spłoszone zwierzęta uciekają i zarażają kolejne osobniki.
Inni jednak uważają, że populację dzików trzeba ograniczyć, bo jest źródłem wirusa. – Bardzo intensywnie powinniśmy polować w promieniu 50-100 km od czoła pomoru – tłumaczy prof. Zygmunt Pejsak z Uniwersyteckie Centrum Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jeśli mamy ASF w Warszawie, to powinniśmy bardzo intensywnie polować z kierunku Piotrkowa. Jeżeli w okolicach występowania pomoru (50-100 km) gęstość populacji dzików będzie niska, szanse na szerzenie się tej choroby maleją – dodaje. Podkreśla, że nie można polować w pobliżu samych stref ASF. Bo odstrzał w epicentrum epidemii sprawi, że dziki mogą się rozpierzchnąć i rozniosą wirusa.
Absolutnym priorytetem powinno być natomiast zbieranie padłych dzików i ich utylizacja z zachowaniem zasad bioasekuracji. – Dla ograniczenia rozprzestrzeniania się wirusa ważniejsze są dziki padłe niż żywe. W rejonach ASF ok. 80 proc. dzików padło z powodu ASF. I to one są źródłem zakażania dla innych dzików i sporadycznie dla świń domowych – tłumaczy.
Bezwzględne metody
Tymczasem zdaniem rolników, utylizacja zwierząt działa tylko w teorii. Jak mówi Ojdana, na wsiach weterynarze radzą mieszkańcom, by zakopywali martwe dziki. Myśliwi zostawiają na polach i w lasach szczątki zwierząt. Jeden z myśliwych opowiedział „Rzeczpospolitej", że znalazł w lesie martwego dzika, powiadomił koło łowieckie, a ono skontaktowało się z władzami weterynaryjnymi. Dzika wrzucono widłami na zwykłą przyczepę rolniczą, nie zdezynfekowano miejsca, w którym go znaleziono. – Przy takim podejściu nigdy nie zwalczymy ASF. Nic tu nie pomoże wybicie dzików – podsumowuje nasz rozmówca. Jego zdaniem walka z ASF odbywa się w sposób całkowicie nieprofesjonalny.
Tymczasem w obawie przed ASF Niemcy wybili w ubiegłym roku rekordowe 835 tys. dzików. Nie było tam protestów. Duńczycy, którzy nie mają nawet ASF udostępnili specjalne aplikacje na smartfony. Jeśli ktoś zobaczy dzika, uruchamia aplikację, szybko przyjeżdżają służby, które likwidują zwierzę. Wszystkie dziki w obrębie ASF wybili u siebie Czesi.