Liczne, nagłaśniane przez dziennikarzy, sprawy dotyczące seksualnego wykorzystywania małoletnich przez niektórych duchownych budzą słuszne oburzenie opinii publicznej. Jest ono tym większe, gdy okazuje się, że sprawców przez wiele lat ukrywali biskupi czy przełożeni zakonni. Zdecydowana większość spraw, o których się teraz dowiadujemy, dotyczy przeszłości. Gorszące czyny i ukrywanie sprawców miały miejsce 20, a czasem 30 lat temu. Są oczywiście wyjątki – jak choćby sprawa ks. Dymera – która ciągnęła się publicznie przez ponad dekadę i nikt nie potrafił/nie chciał jej załatwić. Na dodatek w wielu sprawach hierarchom trudno jest przyjąć fakt, że za dawne błędy dziś mogą ponieść odpowiedzialność. Trudno im także przychodzą kontakty z poszkodowanymi, czemu ci ostatni dają wyraz publicznie. Atmosfera jest generalnie zła i napięta. Odbiór powszechny jest taki, że w tym trudnym temacie Kościół nie robi nic.
To jednak tylko jedna – ta bardziej wystawiona na widok publiczny – strona medalu. Mało bowiem mówimy o sprawach z nieodległej przeszłości, które – szczególnie po zmianie kodeksu karnego w 2017 roku – są w diecezjach i zakonach załatwiane natychmiast i bez zwłoki. Niewiele mówimy o tym, że w diecezjach są delegaci i specjalne komórki, które zajmują się tego typu sprawami. Że do kontroli nad sprawcami powoływani są kuratorzy, że w diecezjach ustanawiani są duszpasterze dla osób pokrzywdzonych. To wszystko się dzieje. Zmienia się powoli, ale jednak, mentalność ludzi Kościoła.
Sporą robotę wykonano w kwestii profilaktyki i prewencji. Właściwie w każdej diecezji organizowane są szkolenia w tym zakresie, które uwrażliwiają księży, siostry zakonne, katechetów na tą tematykę. W niektórych diecezjach szkolenia te włączono w program stałej formacji księży.
To się jednak dzieje. W ciszy, gdzieś na zapleczu. Ta tytaniczna wręcz praca, którą wykonano, jest – i piszę to z pełną odpowiedzialnością – dziełem niewielkiego zespołu Centrum Ochrony Dziecka w Krakowie. Siedem lat temu ośrodek ten powstawał w bólach, patrzono na niego z rezerwą (niektórzy wciąż ją mają), często go wyśmiewano, ale z drugiej strony także bano – COD przez długi czas był bowiem jedynym miejscem, do którego zgłaszały się po pomoc osoby pokrzywdzone. Dziś eksperci COD wyszli już poza obręb Kościoła i cały czas mają pełne ręce roboty.
Dwa lata temu katolicy świeccy uzupełnili COD telefonem zaufania „Zranieni w Kościele". Ponad setka dyżurów, trzysta odebranych telefonów. Niektórzy z dzwoniących pierwszy raz opowiedzieli o swojej krzywdzie i dostali pomoc.