Obecną strategię PiS najlepiej opisuje szachowy gambit - czyli taki rodzaj otwarcia, w którym poświęca się piona, a czasem nawet ważniejszą figurę (konia lub gońca), w zamian za poprawę swojej pozycji i zdobycie większych możliwości działania na szachownicy.
Tak właśnie postępuje PiS. Kosztem Mateusza Morawieckiego, który musi udawać, że z Dominiką Chorosińską i z Anną Gembicką planuje rządzić przez cztery lata, a na pytania o większość opowiada o tajemniczych posłach, którzy pałają entuzjazmem do jego rządu, ale boją się dziennikarzy TVN-u, więc nie można ujawnić ich nazwisk, PiS poprawia swoją pozycję po utracie parlamentarnej większości.
Po pierwsze: PiS mobilizuje własny twardy elektorat. Powtarzając jak mantrę narrację o wygranych wyborach, PiS utwierdza swoich wyborców w przekonaniu, że nie składa broni, walczy do końca i nadal warto inwestować w tę partię swoje głosy. Jest to szczególnie istotne biorąc pod uwagę, że w perspektywie są wybory samorządowe i wybory do PE. A tak się składa, że frekwencja i w jednych, i w drugich wyborach jest zazwyczaj znacznie niższa, niż w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich (w 2014 roku frekwencja w wyborach do PE wyniosła zaledwie 23,83 proc.). Tym większe znaczenie ma więc utrzymanie "pod bronią" żelaznego elektoratu. Zwłaszcza, że PiS - mając przed sobą lata w opozycji - jak kania dżdżu będzie potrzebował stanowisk na podział których ma wpływ (a takich w samorządach nie brakuje, a i w biurach europosłów można kilka osób umieścić).
Czytaj więcej
Skojarzenia podobno wiele o nas mówią. Politykom Prawa i Sprawiedliwości wszystko kojarzy się z aferami, lobbingiem i wrzutkami do ustaw. Ciekawe dlaczego.
Po drugie: PiS pozbawia przyszły rząd entuzjazmu wyborców. Gdyby rząd Donalda Tuska powstał zaraz po wyborach, korzystałby przez pierwsze tygodnie z kapitału mobilizacji, która zaowocowała rekordową frekwencją i kolejkami przed lokalami wyborczymi, w których Polacy czekali po kilka godzin, by dać wyraz chęci dokonania zmiany. Dzięki działaniom opóźniającym PiS-u, zamiast entuzjazmu u wielu wyborców pojawiła się zapewne frustracja i zmęczenie politycznym teatrem fundowanym nam przez Mateusza Morawieckiego i jego 14-dniowy rząd. Rząd Donalda Tuska powstanie niemal dwa miesiące po tym, jak przed komisją wyborczą na wrocławskim Jagodnie ludzie czekali do 3 nad ranem, by oddać głos. To wystarczająco wiele czasu, by emocje - jeśli nie wyparowały - to przynajmniej miały znacznie niższą temperaturę. A to z kolei oznacza mniejszy kredyt na starcie dla nowego rządu.