Michał Szułdrzyński: Orbán wie, kiedy coś da się jeszcze ugrać, a kiedy nie

Było coś symbolicznego w tym, że to Viktor Orbán ogłosił w Warszawie, że jest blisko do kompromisu z Unią, a nie premier Morawiecki czy wicepremier Kaczyński.

Aktualizacja: 10.12.2020 04:36 Publikacja: 09.12.2020 19:02

Michał Szułdrzyński: Orbán wie, kiedy coś da się jeszcze ugrać, a kiedy nie

Foto: fot. European Union 2019 - Source : EP/ Dominique HOMMEL

Wiele wskazuje na to, że wizyta węgierskiego przywódcy w Polsce, kolejna w ostatnich dniach, miała na celu coś więcej aniżeli międzyrządowe konsultacje i ustalenie strategii negocjacyjnej przez czwartkowym szczytem. Miało ono również pomóc rozwiązać koalicyjny pat wokół gry polskim wetem.

W przeciwieństwie do Kaczyńskiego, Orbán na Węgrzech nie musi się martwić ani swoją partią, ani wyborcami. To znaczy musi się troszczyć o ich poparcie, ale nie musi się przejmować, że nie zaakceptują jego decyzji. Jeśli powie „weto", wyborcy i działacze Fidesz to przyjmą, jeśli powie „kompromis", również zostanie to zaakceptowane. Jego pozycja znacznie bardziej przypomina pozycję Władimira Putina w Rosji niż pozycję prezesa PiS w Polsce. Ten ostatni wciąż musi się liczyć z opinią publiczną, podobnie jak z różnymi frakcjami w obozie Zjednoczonej Prawicy. Zarówno weto, jak i kompromis wiązałyby się z poważnymi perturbacjami wewnętrznymi. Orbán wyglądał więc jak stary wyjadacz, który przyjechał do liderów partii koalicyjnych w Polsce, by dać im lekcję polityki.

Orbán to wytrawny gracz, który wie, kiedy atakować, a kiedy się wycofać, bo więcej nie ugra. Choć uchodzi za czarną owcę w Unii, wciąż umiejętnie lawiruje, wciąż pozostaje w najsilniejszej frakcji w UE, czyli Europejskiej Partii Ludowej. Owszem, obecnie jest w niej zawieszony, ale na razie tylko na zawieszeniu skończyły się kary dla polityka, który dokonał najdalej idącej antyliberalnej transformacji w Unii. Paradoksalnie dowodzi to głębokiego realizmu tego polityka, który wie, co się da, a czego nie. Gra bardzo twardo, idzie na całość, ale też potrafi w odpowiednim momencie się wycofać.

I chyba na tym polegał ruch z zaproszeniem Orbána do Warszawy. Ciężko będzie prawicy twierdzić, że ten największy kozak w całej Europe sprzedał swoją suwerenność Niemcom, że jest miękiszonem. Skoro Orbán, który jak trzeba jedzie spotkać się z Merkel, a kiedy indziej bierze kredyt od Putina, skoro ten Orbán uznał, że trzeba się cofnąć, to znaczy, że po prostu się nie dało. I tak właśnie należy rozumieć to, że to węgierski premier ogłosił po spotkaniu z liderami Zjednoczonej Prawicy, że porozumienie z UE jest tuż tuż.

Po takim zabiegu Jarosławowi Kaczyńskiemu znacznie łatwiej będzie po zakończeniu szczytu ogłosić wielki sukces Polski i premiera Mateusza Morawieckiego w Brukseli. Wyobraźnię wyborców zasypią liczne zera sum wynegocjowanych dla Polski z wieloletniego budżetu, z funduszu odbudowy, ze środowiskowych funduszy na transformację energetyczną i wiele, wiele innych. A zarazem, dzięki mającej być częścią postanowień końcowych szczytu deklaracji interpretującej rozporządzenie o warunkowości unijnego budżetu, prezes PIS będzie przekonywał, że premier obronił suwerenność.

Orbán może też pomóc Zbigniewowi Ziobrze wyjść z twarzą z ofensywy na rzecz weta. Politycy SP bardzo mocno zaangażowali się przecież w tłumaczenie, że żadna interpretacja nie zmieni faktu, że rozporządzenie jest niezgodne z unijnym prawem i narusza polską suwerenność. Pytanie jednak, czy będzie chciał z niej skorzystać. Jeśli stwierdzi, że opłaca mu się na jakiś czas się przyczaić – odpuści.

Ale jeśli uzna, że to już czas, by zrobić w Zjednoczonej Prawicy małe trzęsienie ziemi, nie pomoże nawet perswazja Orbána. Wtedy okaże się, że przecież Orbán był kiedyś sojusznikiem Niemiec i korzystał ze stypendiów Georga Sorosa.

Wiele wskazuje na to, że wizyta węgierskiego przywódcy w Polsce, kolejna w ostatnich dniach, miała na celu coś więcej aniżeli międzyrządowe konsultacje i ustalenie strategii negocjacyjnej przez czwartkowym szczytem. Miało ono również pomóc rozwiązać koalicyjny pat wokół gry polskim wetem.

W przeciwieństwie do Kaczyńskiego, Orbán na Węgrzech nie musi się martwić ani swoją partią, ani wyborcami. To znaczy musi się troszczyć o ich poparcie, ale nie musi się przejmować, że nie zaakceptują jego decyzji. Jeśli powie „weto", wyborcy i działacze Fidesz to przyjmą, jeśli powie „kompromis", również zostanie to zaakceptowane. Jego pozycja znacznie bardziej przypomina pozycję Władimira Putina w Rosji niż pozycję prezesa PiS w Polsce. Ten ostatni wciąż musi się liczyć z opinią publiczną, podobnie jak z różnymi frakcjami w obozie Zjednoczonej Prawicy. Zarówno weto, jak i kompromis wiązałyby się z poważnymi perturbacjami wewnętrznymi. Orbán wyglądał więc jak stary wyjadacz, który przyjechał do liderów partii koalicyjnych w Polsce, by dać im lekcję polityki.

Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki