Zabójstwo pierwszego demokratycznie wybranego prezydenta wolnej Polski rzuciło trudny do zaakceptowania cień na II Rzeczpospolitą, która – mimo iż niepodległa – straciła na zawsze swoją niewinność. A przecież to o niej marzyły pokolenia Polaków pod zaborami. To ona śniła się naszym przodkom. Zbrodnia na Narutowiczu miała swoje dramatyczne następstwa; zażarty polityczny spór między stronnictwami doprowadził do ofiar zamachu majowego, anonimowych zabójstw, prześladowań obywateli polskich żydowskiego i ukraińskiego pochodzenia, procesu brzeskiego i Berezy Kartuskiej.
Trudno oczywiście dowodzić, że wszystkiemu winny był ów czyn owładniętego nienawiścią Eligiusza Niewiadomskiego; niemniej akt, którego dokonał, był swoistym signum temporis, zapowiedzią złych czasów. Z tym większą pokorą trzeba przyznać, że rękę mordercy prowadziła fala medialnego hejtu, w którym swój udział miał ówczesny redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” Stanisław Stroński. Ta pamięć jest dla wszystkich jego następców obciążeniem, podobnie jak i wskazówką, by zrobić wszystko, iżby nigdy, przenigdy w polskiej demokracji do podobnej sytuacji nie doszło.
Czytaj więcej
Polska nie jest krajem królobójców. Zamach stanu nie jest częścią naszej tradycji politycznej. Dlaczego zatem dopuściliśmy do zabójstwa naszego pierwszego prezydenta?
Od tamtego strasznego dnia minęło równo sto lat. W międzyczasie na naszej ziemi doszło do Holokaustu i licznych zbrodni na narodzie polskim. Zapłaciliśmy jako obywatele Rzeczypospolitej ogromną daninę krwi. Po latach klęsk i pogromów można było mieć nadzieję, że ofiary wojny i komunizmu nauczą nas zbiorowej mądrości; poprowadzą na ścieżkę moralności. Podobnie jak pokolenie 1918 r. u progu demokracji marzyliśmy o niewinności odrodzonego państwa. Niestety, znów się nie udało; zbrodnie na Marku Rosiaku i Pawle Adamowiczu przypomniały o dawnych demonach. A temperatura sporu między stronnictwami przypomina owe fatalne czasy z doby śmierci pierwszego prezydenta.
Jednocześnie współczesna Polska korzysta z najlepszej koniunktury w historii. Jest spokojna, bezpieczna, w podwójnym kręgu oddanych przyjaciół. Rozwija się gospodarczo i społecznie. Z mozołem i trudem, na ścieżce pełnej historycznych zakrętów, buduje gwarancje instytucjonalne niepodległości, wolności i demokracji. Mam świadomość, ile razy potykamy się na tej drodze. Ile popełniamy błędów. Niemniej nikt nigdy nie pozbawi nas – ludzi Rzeczypospolitej – wiary, że to cel godny Zachodu i właściwa droga.