Każdy, kto upomina się o interesy niezamożnej większości społeczeństwa, musi się liczyć z całkowitym osamotnieniem. Ci, których chcemy bronić, uważają się bowiem – jakże niesłusznie – za klasę średnią i występują przeciwko redystrybucji budżetowej, która jest w ich interesie. Toteż nic dziwnego, że mamy w Polsce jeden z najbardziej niesprawiedliwych systemów podatkowych. W praktyce, im więcej ktoś zarabia, tym mniejszą część swych dochodów przeznacza na podatki. Jakiekolwiek próby lekkiego choćby naruszenia tego stanu rzeczy powodują histeryczną reakcję większości mediów i kół politycznych.
Bardzo długo nie mogłem zrozumieć, dlaczego partie polityczne dbają prawie wyłącznie o klasę średnią, która przecież nie jest w Polsce zbyt liczna. Dopiero badania, z których wynika, że ponad 70 proc. społeczeństwa uważa się za klasę średnią, pokazały, że te zabiegi i dogadzanie jej mają sens, nawet jeżeli większość owej klasy ma charakter urojony.
Konflikt interesów
Mit, że większość z nas należy do klasy średniej – co ma oznaczać, że nieźle nam się wiedzie – jest filarem utrzymującym stabilność systemu. Średniej krajowej nie osiąga dwie trzecie pracowników w Polsce. Z pozostałej jednej trzeciej duża część przeznacza na spłatę kredytu hipotecznego lub wynajem mieszkania na wolnym rynku ponad połowę swych dochodów, więc ledwo wiąże koniec z końcem. Klasa średnia w rozumieniu socjologicznym to ludzie, którym nie tylko wystarcza do pierwszego, ale nawet mają nadwyżki. Takich nie ma w Polsce zbyt wielu.
Czytaj więcej
Nic nie uwypukla tak bardzo konfliktu pokoleniowego, który narasta w Polsce, jak reakcja na hasło „Mieszkanie prawem – nie towarem”.
Dodatkowym kryterium przynależności do klasy średniej jest zdolność do zaciągnięcia kredytu na mieszkanie. Gdyby zastosować to kryterium, okazałoby się, że to niewiele ponad 10 proc. społeczeństwa. A mimo to 77 proc. ankietowanych uważa się za część klasy średniej. To jeden z największych sukcesów neoliberalnej propagandy.