Piotr Ikonowicz: Mit klasy średniej

Większość Polaków zamiast się utożsamiać z takimi jak oni, ledwo wiążącymi koniec z końcem ludźmi pracy, woli wierzyć, że świetnie sobie radzi – pisze działacz społeczny.

Publikacja: 30.05.2022 21:00

Piotr Ikonowicz: Mit klasy średniej

Foto: tv.rp.pl

Każdy, kto upomina się o interesy niezamożnej większości społeczeństwa, musi się liczyć z całkowitym osamotnieniem. Ci, których chcemy bronić, uważają się bowiem – jakże niesłusznie – za klasę średnią i występują przeciwko redystrybucji budżetowej, która jest w ich interesie. Toteż nic dziwnego, że mamy w Polsce jeden z najbardziej niesprawiedliwych systemów podatkowych. W praktyce, im więcej ktoś zarabia, tym mniejszą część swych dochodów przeznacza na podatki. Jakiekolwiek próby lekkiego choćby naruszenia tego stanu rzeczy powodują histeryczną reakcję większości mediów i kół politycznych.

Bardzo długo nie mogłem zrozumieć, dlaczego partie polityczne dbają prawie wyłącznie o klasę średnią, która przecież nie jest w Polsce zbyt liczna. Dopiero badania, z których wynika, że ponad 70 proc. społeczeństwa uważa się za klasę średnią, pokazały, że te zabiegi i dogadzanie jej mają sens, nawet jeżeli większość owej klasy ma charakter urojony.

Konflikt interesów

Mit, że większość z nas należy do klasy średniej – co ma oznaczać, że nieźle nam się wiedzie – jest filarem utrzymującym stabilność systemu. Średniej krajowej nie osiąga dwie trzecie pracowników w Polsce. Z pozostałej jednej trzeciej duża część przeznacza na spłatę kredytu hipotecznego lub wynajem mieszkania na wolnym rynku ponad połowę swych dochodów, więc ledwo wiąże koniec z końcem. Klasa średnia w rozumieniu socjologicznym to ludzie, którym nie tylko wystarcza do pierwszego, ale nawet mają nadwyżki. Takich nie ma w Polsce zbyt wielu.

Czytaj więcej

Artur Bartkiewicz: Pośmialiśmy się z Czarzastego w kasku? To porozmawiajmy o mieszkaniach

Dodatkowym kryterium przynależności do klasy średniej jest zdolność do zaciągnięcia kredytu na mieszkanie. Gdyby zastosować to kryterium, okazałoby się, że to niewiele ponad 10 proc. społeczeństwa. A mimo to 77 proc. ankietowanych uważa się za część klasy średniej. To jeden z największych sukcesów neoliberalnej propagandy.

Dziś za sprawą mediów cała Polska żyje wzrostem rat kredytów hipotecznych, chociaż kredyty takie ma zaledwie jakieś 10 proc. rodzin. Kiedy jednak co piąta rodzina pożyczyła u lichwiarzy, żeby przeżyć do pierwszego, media milczały – mimo że łatwo się było tego dowiedzieć z komunikatów GUS, nikt się tym nie interesował.

Zawarta we wstępnej wersji Polskiego Ładu nieśmiała próba zwiększenia progresji podatkowej spotkała się z tak miażdżącą krytyką, że wkrótce się z niej wycofano. A kolejne korekty skierowano jak zwykle do mitycznej klasy średniej, czyli do owych ok. 10 proc. społeczeństwa, które przejmuje 40 proc. dochodu narodowego.

W języku neoliberalnej debaty skromne zasiłki z programu 500+ są postrzegane niezmiennie jako nieuzasadnione rozdawnictwo powodujące inflację, a ewentualne dopłaty do rat kredytu nie podlegają krytyce. A każdy, kto to spróbuje skrytykować, zostanie okrzyknięty komunistą, a w najlepszym razie populistą siejącym nienawiść klasową.

Zaprzeczenie realnej stratyfikacji społecznej to podstawowy kanon ideologii władzy w kapitalizmie. Rozwarstwienie nie istnieje, skoro znakomita większość uważa się za klasę średnią. Każda wzmianka o konflikcie interesów między biednymi i bogatymi uważana jest za niedopuszczalny „klasizm”.

Jedyną kategorią świadomości zbiorowej, jedyną wyobrażalną wspólnotą jest „naród”, który zaciera różnice i konflikty interesów. Poza tym każdy sobie rzepkę skrobie. A większość zamiast się utożsamiać z takimi jak oni, ledwo wiążącymi koniec z końcem ludźmi pracy, woli wierzyć, że świetnie sobie radzą, choć to nieprawda. Mało tego, często osoby, które dzięki uruchomionemu przez PiS transferowi socjalnemu zaczęły lepiej sobie radzić, wyrażają się pogardliwie o innych niezamożnych osobach korzystających z pomocy społecznej.

Zanim ich przegłosujemy

Władza kapitału nad ludźmi, system, który generuje coraz większe rozwarstwienie dochodowe społeczeństwa, opiera się nie na sile, lecz na zniewoleniu umysłów. Religia sukcesu sprawia, że nie wypada już pytać, skąd ci na górze tyle mają. Zwycięzców bowiem nikt nie sądzi.

Ci, którzy biorą sobie nieproporcjonalnie więcej ze wspólnie wypracowanego dochodu narodowego, nie tylko nie podlegają krytyce, ale są idolami tych, którym zostawiają resztki z pańskiego stołu. Wciąż aktualna jest u nas powszechnie już na świecie skompromitowana teoria o skapywaniu bogactwa, w myśl której my wszyscy korzystamy z tego, że „oni” się bogacą – a zatem im bardziej i szybciej się bogacą, tym lepiej.

Jeżeli już ktoś przyzna, że wyższe opodatkowanie bogatych ma sens, to jednak od razu zastrzega, że to i tak nic nie da, bo oni będą oszukiwać, uciekać z dochodem itp. Zupełnie tak, jak gdyby sprawiedliwsze systemy podatkowe, z większą progresją, nie działały w krajach bardziej rozwiniętych i bogatszych od Polski.

Zmiana niesprawiedliwego systemu jest możliwa tylko wtedy, kiedy większość obywateli zrozumie, że są kantowani. Wymaga to odbudowy więzi między pracownikami, grupami zawodowymi. Kiełkujący od niedawna ruch strajkowy i kilka wygranych sporów zbiorowych wiosny nie czyni, ale pokazuje, że zbiorowe działanie bywa skuteczniejsze od indywidualnego przepychania się.

Ważne też, aby racje strajkujących były powszechnie znane, by rosło poparcie społeczne dla strajkujących załóg. Potrzebna jest „solidarność” pisana małą literą. Odgórnej propagandzie sukcesu można przeciwstawić tylko oddolny ruchu społeczny. I wtedy może kiedyś ściągniemy z masztu sztandar z napisem „chciwość” i zastąpimy go „sprawiedliwością społeczną”. Najpierw jednak trzeba obalić mit klasy średniej. Bo większość z nas żyje od pierwszego do pierwszego. I ta większość musi w końcu kiedyś wygrać wybory.

o autorze

Piotr Ikonowicz

Jest działaczem społecznym i politykiem, liderem Ruchu Sprawiedliwości Społecznej; był posłem na Sejm II i III kadencji (1993–2001) i kandydatem na prezydenta RP w wyborach 2000 r.

Każdy, kto upomina się o interesy niezamożnej większości społeczeństwa, musi się liczyć z całkowitym osamotnieniem. Ci, których chcemy bronić, uważają się bowiem – jakże niesłusznie – za klasę średnią i występują przeciwko redystrybucji budżetowej, która jest w ich interesie. Toteż nic dziwnego, że mamy w Polsce jeden z najbardziej niesprawiedliwych systemów podatkowych. W praktyce, im więcej ktoś zarabia, tym mniejszą część swych dochodów przeznacza na podatki. Jakiekolwiek próby lekkiego choćby naruszenia tego stanu rzeczy powodują histeryczną reakcję większości mediów i kół politycznych.

Pozostało 90% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki