Były wicepremier właśnie dołączył do zastępu intelektualistów, którym w partyjnej polityce nie wyszło. Wydaje się też, że był ostatnim przedstawicielem tego ginącego gatunku.

Oto kilkanaście lat temu dr Jarosław Gowin – rektor i współtwórca Wyższej Szkoły Europejskiej im. Józefa Tischnera, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „Znak" i autor licznych książek – postanowił spróbować swoich sił w polityce. Był w PO i Zjednoczonej Prawicy. Próbował tworzyć własne ugrupowania. Został nawet wicepremierem. Dziś jednak, gdy odchodzi, nikogo to chyba nie dziwi.

Mamy przecież liczne przypadki potwierdzające tezę, że intelektualiści w polskiej polityce się nie sprawdzają. Choćby Rafał Grupiński. Twórca pisma „Czas Kultury", wydawca i jeden z najwybitniejszych polskich eseistów. Człowiek, który jeszcze na przełomie lat 80. i 90. przewidział, jakie choroby będą toczyć nasze życie publiczne w kolejnych dekadach. Swego czasu wpływowy polityk PO, dziś zwyczajny poseł, który od lat niczego interesującego nie napisał. Albo Bartłomiej Sienkiewicz – ceniony analityk i współtwórca Ośrodka Studiów Wschodnich – który kompletnie sobie nie poradził w roli ministra spraw wewnętrznych (a do tego ostatecznie pogrzebał się nieostrożnymi rozmowami u Sowy & Przyjaciół).

Był jeszcze prof. Paweł Śpiewak, znany socjolog, poseł i bliski doradca Tuska, który wrócił do pracy akademickiej, a w wywiadzie sprzed lat opowiadał mi o nieprzejrzystości polskiej polityki. A może ktoś pamięta polityczne dokonania twórcy konserwatywnego tygodnika „Ozon" Janusza Palikota? Doktora Marka Migalskiego? Albo kręgu muzealników z Janem Ołdakowskim i Pawłem Kowalem na czele? Wszyscy oni wylądowali na bocznym torze bądź sami się wycofali.

Stało się tak z powodu fundamentalnej sprzeczności. Otóż życie intelektualne opiera się na przesłankach rozumowych, a formą jego uprawiania jest debata. Tymczasem w życiu politycznym rządzi irracjonalność. Wyborcy kierują się emocjami, podobnie jak liderzy. A do tego nie ma miejsca na dyskusję, żołnierze mają wykonywać rozkazy. Tymczasem intelektualista nie chce popierać tego, co jego zdaniem jest niezgodne ze zdrowym rozsądkiem. Efekt jest łatwy do przewidzenia: ludzie myślący samodzielnie nie są potrzebni żadnemu z satrapów rządzących polską polityką.