Krzyżak: „Nie” dla powrotu krzyża pod Pałac

Nie podzielam entuzjazmu wokół pomysłu ponownego ustawienia krzyża pamięci ofiar katastrofy pod Smoleńskiem na Krakowskim Przedmieściu.

Aktualizacja: 12.11.2015 13:09 Publikacja: 12.11.2015 12:58

Krzyżak: „Nie” dla powrotu krzyża pod Pałac

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Taki ruch nie przyniesie żadnych korzyści partii Jarosława Kaczyńskiego. Wywoła jedynie kolejną polityczną awanturę, w którą wplątany zostanie Kościół. A krzyż zamiast łączyć będzie dzielił.
 
Słynny drewniany krzyż jest dziś w stołecznym kościele akademickim św. Anny. Znalazł się tam w wyniku porozumienia Kancelarii Prezydenta, warszawskiej kurii oraz organizacji harcerskich.

 

Na marginesie trzeba dziś zostawić okoliczności w jakich został do tej świątyni przeniesiony choć wszyscy pamiętają, że odbyło się to w atmosferze skandalu. W kościele św. Anny krzyż umieszczono w Kaplicy Loretańskiej, gdzie przez lata warszawiacy oddawali hołd ofiarom Katynia. Jesienią 2012 roku stał się centralnym elementem pomnika autorstwa Łukasza Krupskiego, którego ojciec - Janusz - zginął pod Smoleńskiem. Rzeźba upamiętnia dziś nie tylko ofiary katastrofy, ale także pomordowanych w Katyniu. U jej podnóża stoją dwie urny: jedna z ziemią z cmentarzy katyńskich (przywiózł ją Andrzej Sariusz-Skąpski – zginął w Smoleńsku), druga z miejsca katastrofy samolotu (podarowana przez wdowę po Władysławie Stasiaku). Pod pomnikiem ciągle palą się znicze, leżą świeże kwiaty. Znak, że ktoś pamięta.
Comiesięczne marsze – w 10. dzień miesiąca – rozpoczynające się w katedrze św. Jana na Starym Mieście i przechodzące w drodze pod Pałac Prezydencki obok kościoła akademickiego nawet na sekundę nie zatrzymują się pod tą świątynią. Omijają ją obojętnie. A tych, którzy w 2010 roku głośno krzyczeli, że krzyż powinien zostać pod Pałacem, próżno w niej szukać. Nie ma ich.

 

To niestety dowód na to, że przed pięcioma laty krzyż – najświętszy znak chrześcijan – stał się elementem walki politycznej, o czym odważnie mówiło jedynie kilku biskupów, w tym m.in. kard. Kazimierz Nycz i ówczesny przewodniczący episkopatu abp Józef Michalik. Dziś za sprawą - chyba nie do końca przemyślanych słów - liderów PiS grozi nam powtórka z tamtej emocjonującej awantury. Nie trudno sobie wyobrazić reakcje polityków Platformy czy lewicy. Szermierki słowne gwarantowane. A przy okazji do debaty wciągnie się Kościół hierarchiczny, który jak się wydaje wolałby tego uniknąć.

 

W czasie tegorocznych kampanii wyborczych, prezydenckiej oraz parlamentarnej, Polacy wiele razy słyszeli od polityków PiS o potrzebie odbudowania „ducha wspólnoty”. Rany z 2010 roku zdążyły się już trochę zabliźnić. Czy konieczne jest ich rozdrapywane? W imię jakich interesów? Czy faktycznie chodzi tu o pamięć o tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem? Dla ich godnego upamiętnienia trzeba zabiegać o pomnik na Krakowskim Przedmieściu. Ale orężem w tej walce nie może stać się krzyż. Niech zostanie tam gdzie jest.

 

Taki ruch nie przyniesie żadnych korzyści partii Jarosława Kaczyńskiego. Wywoła jedynie kolejną polityczną awanturę, w którą wplątany zostanie Kościół. A krzyż zamiast łączyć będzie dzielił.
 
Słynny drewniany krzyż jest dziś w stołecznym kościele akademickim św. Anny. Znalazł się tam w wyniku porozumienia Kancelarii Prezydenta, warszawskiej kurii oraz organizacji harcerskich.

Na marginesie trzeba dziś zostawić okoliczności w jakich został do tej świątyni przeniesiony choć wszyscy pamiętają, że odbyło się to w atmosferze skandalu. W kościele św. Anny krzyż umieszczono w Kaplicy Loretańskiej, gdzie przez lata warszawiacy oddawali hołd ofiarom Katynia. Jesienią 2012 roku stał się centralnym elementem pomnika autorstwa Łukasza Krupskiego, którego ojciec - Janusz - zginął pod Smoleńskiem. Rzeźba upamiętnia dziś nie tylko ofiary katastrofy, ale także pomordowanych w Katyniu. U jej podnóża stoją dwie urny: jedna z ziemią z cmentarzy katyńskich (przywiózł ją Andrzej Sariusz-Skąpski – zginął w Smoleńsku), druga z miejsca katastrofy samolotu (podarowana przez wdowę po Władysławie Stasiaku). Pod pomnikiem ciągle palą się znicze, leżą świeże kwiaty. Znak, że ktoś pamięta.
Comiesięczne marsze – w 10. dzień miesiąca – rozpoczynające się w katedrze św. Jana na Starym Mieście i przechodzące w drodze pod Pałac Prezydencki obok kościoła akademickiego nawet na sekundę nie zatrzymują się pod tą świątynią. Omijają ją obojętnie. A tych, którzy w 2010 roku głośno krzyczeli, że krzyż powinien zostać pod Pałacem, próżno w niej szukać. Nie ma ich.

Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki