Pierwszy ważny projekt, jaki trafił do nowego Sejmu, przewiduje, że już od 1 stycznia 2020 r. 370 tys. najlepiej zarabiających pracowników może zapłacić więcej do ZUS. Choć to projekt poselski, jest bardzo dobrze napisany. Bez wątpienia za zmianami stoi rząd, który chce zyskać na tym nawet 5,2 mld zł.
– To grom z jasnego nieba – komentuje Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich. – Wydawało nam się, że nasze argumenty przeciwko znoszeniu limitu składek płaconych do ZUS zostały wysłuchane i uwzględnione przez rząd.
Zdaniem naszego informatora z administracji publicznej ten projekt to typowa wrzutka, która nie ma szans powodzenia. Oczekiwanym efektem jest zaś podwyżka limitu wynagrodzenia, od którego jest potrącany ZUS, z 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia do 40-krotności. Co to oznacza? Obecnie roczny limit oskładkowanych zarobków to 142 950 tys. zł brutto. Po zmianach wynosiłby 190 600 zł. Takie propozycje padały już w poprzednich miesiącach, a z informacji „Rzeczpospolitej" wynika, że rząd szacuje, że zyska w ten sposób 3 mld zł.
Jest jednak kilka ale.
Podstawowym problemem jest to, że Porozumienie Jarosława Gowina od miesięcy zapowiada sprzeciw. Sam wicepremier w czwartek powtórzył, że politycy Porozumienia w Sejmie (18 osób) za tym projektem nie zagłosują. PiS twierdzi, że będzie przekonywać swojego koalicjanta, ale jak wynika z naszych rozmów, wydaje się to skazane na porażkę. Co ciekawe, nowej umowy koalicyjnej – pierwotna wygasła 11 listopada – cały czas nie ma. Prace nad nią trwają i jak słyszymy, nie należy się spodziewać szybkiego przełomu.