Rozgrywki wokół Funduszu Kościelnego. Kto zyska, kto straci?

Władysław Kosiniak-Kamysz może okazać się jedynym zwycięzcą w sporze rządu z Kościołem.

Publikacja: 21.08.2024 04:30

Fundusz Kościelny ma zostać zlikwidowany

Fundusz Kościelny ma zostać zlikwidowany

Foto: PAP/Wojtek Jargiło

Potrzeba zastąpienia Funduszu Kościelnego, który jest protezą z głębokiego PRL, na przykład modelem odpisów podatkowych wiernych na wybrany Kościół, od dawna i właściwie dla wszystkich wydaje się oczywistością. Już w roku 2011 zapowiedział to wszak premier Donald Tusk, a przez kolejne dwa lata pracował nad tą sprawą specjalny rządowo-kościelny zespół. Dlaczego więc te dawno już uchylone drzwi rządzący politycy wywarzać chcą dziś nagle z takim przytupem? I o co właściwie chodzi w politycznym larum wokół tej sprawy? Jak zwykle w polityce: o status, o budowanie pozycji i poszerzanie wpływów władzy.

Europejska norma

Wyjaśniając to, warto na wstępie wspomnieć, że wbrew antyklerykalnej emocji, która unosi się dziś nad Polską, nawet w laicyzującej się Unii Europejskiej Kościoły traktowane są najczęściej jako ważne instytucje pożytku publicznego i jako takie cieszą się, w różnej formie, wsparciem poszczególnych państw. W Belgii z budżetu państwa wypłaca się pensje i emerytury duchownych, w Danii największy Kościół otrzymuje pewną budżetową dotację, w Niemczech państwo zbiera wśród wiernych specjalny podatek dla Kościołów, a w Hiszpanii czy we Włoszech wierni mogą wesprzeć swe Kościoły odpisem podatkowym.

Czytaj więcej

Tusk zapowiada zmiany w Funduszu Kościelnym. "Musi to być decyzja wiernych"

Co więcej, sam Fundusz Kościelny, o którym tak dziś głośno, stanowi niewielki tylko procent w wydatków największego w Polsce Kościoła katolickiego. A jego środki, oscylujące na poziomie ok 250 mln złotych, przeznaczone są głównie na ubezpieczenia społeczne duchownych różnych obrządków i renowację sakralnych zabytków, a więc koszty, które państwo będzie musiało ponieść w tej lub innej formie.

Choć więc likwidacji Funduszu Kościelnego mogą obawiać się mniejsze Kościoły czy związki wyznaniowe, merytorycznie nie widać znaczących przeciwskazań, by ten relikt z roku 1950 zastąpić choćby nowoczesnym europejskim modelem dobrowolnego odpisu podatkowego wiernych, z jakimś być może zabezpieczeniem dla Kościołów mniejszych. I można się tylko dziwić, że nie uczyniono tego już w roku 2013, gdy specjalny rządowo-kościelny zespół właściwie wypracował ramy rozwiązań w tej sprawie.

Szansa lidera PSL

Szybką likwidację Funduszu Kościelnego uprawdopodabnia też dziś rachunek polityczny poszczególnych stronnictw rządzącej koalicji. Wyposzczona politycznie lewica będzie chciała przedstawiać ją swemu antyklerykalnemu elektoratowi jako wielki sukces na froncie walki o laickość państwa i pozbawianie Kościoła wpływów czy przywilejów. Donald Tusk będzie chciał zapewne przy tej okazji zademonstrować swą sprawczość w realizacji przedwyborczych obietnic dotyczących rozdziału Kościoła i państwa jako antytezy do zbyt bliskich relacji tronu i ołtarza z czasów PiS.

Czytaj więcej

Kosiniak-Kamysz: PiS cynicznie wykorzystuje Kościół

Największym jednak politycznym beneficjentem tej operacji może okazać się wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, który stanął na czele zajmującego się nią międzyresortowego zespołu. Jeśli bowiem uda mu się przeforsować w tym zakresie nowoczesne europejskie rozwiązanie, którego nie był w stanie przeprowadzić dziesięć lat temu premier Tusk, to w jego politycznym portfolio będzie to sukces na miarę chwalonych do dziś rozwiązań w polityce społecznej, które zrealizował dziesięć lat temu. Co ważniejsze, jeśli inaczej niż w przypadku minister Barbary Nowackiej i ograniczania religii w szkole sprawę tę uda załatwić się bez konfliktu z Kościołem katolickim, lider PSL będzie mógł zademonstrować swym wyborcom konserwatyzm, rozsądek i zrozumienie dla znaczenia katolicyzmu w polskim życiu publicznym. A na tym ludowcom zależy dziś szczególnie.

Likwidacja konkordatu

Tu jednak dochodzimy do istoty politycznego problemu związanego z likwidacją Funduszu. Jak przypomina bowiem słusznie Kościół, podpisany w roku 1993 przez rząd Hanny Suchockiej i ratyfikowany w roku 1998 przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego polski konkordat wymaga, aby zmiany dotyczące finansowania Kościoła dokonane zostały nie na drodze jednostronnej decyzji rządu, ale w ramach uzgodnień wspólnej kościelno-państwowej komisji. Innymi słowy, podobnie jak w przypadku religii w szkole, Kościół nie chce być w tej sprawie zdanym na polityczną łaskę władzy petentem, ale poważnie traktowanym społecznym partnerem.

Zważywszy jednak na modus operandi Ministerstwa Edukacji ws. religii w szkole czy fakt, że od wyborów w 2023 roku nie zebrała się jeszcze komisja wspólna rządu i Episkopatu i nie znamy nawet jej składu, niewiele na razie wskazuje na to, by premier Tusk na taki partnerski sposób traktowania Kościoła katolickiego i innych Kościołów był gotów. Odwrotnie, jak na razie można mieć wrażenie, że sposób działania jego rządu wobec Kościoła tworzyć ma polityczny precedens ograniczający czy ignorujący znaczenie konkordatu i podmiotowości Kościoła katolickiego w polskim życiu publicznym.

Najtrudniejsze więc zadanie, jakie stoi dziś przed wicepremierem Kosiniakiem-Kamyszem w tej sprawie, to przeforsowanie w ramach rządzącej koalicji zgody na poważne negocjacje, także z Kościołem katolickimi i innymi zainteresowanymi Kościołami. A tym samym szerzej, przywracanie w relacjach państwo–Kościół mądrego modelu autonomii i współpracy dla dobra wspólnego, zapisanego w art. 25 polskiej konstytucji.

Po latach instrumentalizowania relacji państwo–Kościół zarówno przez rząd PiS, jak i antyklerykalną część dzisiejszego obozu władzy, nie będzie to zapewne łatwe. Ale na tym właśnie polegałby największy sukces lidera ludowców w tej sprawie. Sukces zresztą nie tylko jego czy jego stronnictwa.

Sławomir Sowiński

Autor jest politologiem, profesorem UKSW, pracuje w Instytucie Nauk o Polityce i Administracji UKSW

Potrzeba zastąpienia Funduszu Kościelnego, który jest protezą z głębokiego PRL, na przykład modelem odpisów podatkowych wiernych na wybrany Kościół, od dawna i właściwie dla wszystkich wydaje się oczywistością. Już w roku 2011 zapowiedział to wszak premier Donald Tusk, a przez kolejne dwa lata pracował nad tą sprawą specjalny rządowo-kościelny zespół. Dlaczego więc te dawno już uchylone drzwi rządzący politycy wywarzać chcą dziś nagle z takim przytupem? I o co właściwie chodzi w politycznym larum wokół tej sprawy? Jak zwykle w polityce: o status, o budowanie pozycji i poszerzanie wpływów władzy.

Pozostało 89% artykułu
Polityka
Sikorski: Zapytałbym Błaszczaka, dlaczego nie znalazł rakiety, która spadła obok mojego domu
Polityka
Sondaż: Przemysław Czarnek, Karol Nawrocki, Tobiasz Bocheński? Kto ma szansę na najlepszy wynik w wyborach?
Polityka
Gabinet polityczny Donalda Tuska po nowemu. Premierowi nie doradza już 23-latek
Polityka
Ryszard Petru o wolnej Wigilii: Łatwo się rzuca takie prezenty
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Polityka
Kucharczyk: PiS nie ma idealnego kandydata na prezydenta. Powodem spory w partii