Polska zażądała dyskusji o sposobie prowadzenia przez Węgry rotacyjnej prezydencji w UE. W środę dyskutowali o tym ambasadorowie państw członkowskich i wszyscy, poza Słowacją, krytykowali Orbána. Bo minęło zaledwie dziesięć dni od początku węgierskiego przewodnictwa, a już Viktor Orbán zdecydował się na dwie wielkie prowokacje.
Był z tzw. misją pokojową w Moskwie i Pekinie. Bez konsultacji i informowania kogokolwiek. Teoretycznie jako premier Węgier, bo prezydencja nie ma kompetencji w sprawach międzynarodowych. Ale nie krył, że specjalnie zrobił to w jej czasie. Sprawozdania z obu wizyt, które przesłał do przewodniczącego Rady Europejskiej Charlesa Michela, napisał na papierze firmowym węgierskiej prezydencji.
Czytaj więcej
Viktor Orbán odwiedza Moskwę i Pekin, szykuje się na zwycięstwo Donalda Trumpa i sieje wątpliwości w sprawie pomocy dla Ukrainy. A wszystko to pod flagą UE. Jest za to krytykowany, ale prezydencji nikt mu nie odbiera.
Dyskusja o możliwości odebrania Węgrom prezydencji
Orbán chce zmienić narrację o Ukrainie, licząc na wzrost znaczenia skrajnej prawicy w UE i ewentualną wygraną Donalda Trumpa w listopadowych wyborach w USA.
– W lutym 2022 r. Orbán był w Moskwie. Dwa tygodnie później Rosja zaatakowała Ukrainę. Teraz znów odwiedził Moskwę, a kilka dni później Rosja zbombardowała szpital dziecięcy. On nie jest strażnikiem pokoju, ale wojny – mówi Manfred Weber, niemiecki chadek, przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej.