W tej rozgrywce nikt poza Lulą i Bolsonaro się nie liczy.
– Polaryzacja brazylijskiej opinii publicznej jeszcze nigdy nie była tak głęboka – uważa Adriano Laureno, szef instytutu analitycznego Prospectiva w São Paulo. Choć obaj kandydaci w polityce są obecni od dziesięcioleci, dopiero w środę (czasu warszawskiego) na uroczystości w Najwyższym Sądzie Wyborczym zobaczyli się na żywo po raz pierwszy – jeszcze jeden sygnał nienawiści, jaka dzieli dwie części Brazylii.
Czytaj więcej
Prezydent Brazylii, Jair Bolsonaro, w poniedziałek zaprzeczył, jakoby zamierzał dokonać przewrotu w przypadku przegrania zaplanowanych na październik wyborów prezydenckich.
Datafolha, źródło najbardziej szanowanych sondaży, uważa, że na Lulę byłoby gotowych głosować 2 października aż 47 proc. wyborców, podczas gdy jego rywal musiałby się zadowolić 29 proc. Polityk, który jest nieraz nazywany „latynoskim Wałęsą,” bo wielką karierę polityczną rozpoczynał w związkach zawodowych, walczy wręcz o wygraną w pierwszej turze, co w historii demokratycznej Brazylii jeszcze się nie zdarzyło. Aby zwiększyć szanse na sukces, jako wiceprezydenta dobrał sobie Geraldo Alckmina, byłego gubernatora najpotężniejszego stanu kraju, São Paulo. Liczy, że przyciągnie on przynajmniej część umiarkowanego elektoratu.
Kamizelka kuloodporna
Ale największym atutem Luli pozostaje katastrofalny bilans rządów Bolsonaro, w szczególności w okresie pandemii. Bolsonaro nazwał covid „grypką” i konsekwentnie zwalczał wszelkie sposoby powstrzymania pandemii, jak maseczki czy reguły dystansu społecznego. Wywodzący się z Chin wirus zabił 680 tys. Brazylijczyków, w rzeczywistości niemal na pewno dużo więcej. Ale i ten tragiczny wynik byłby znacznie gorszy, gdyby nie bunt gubernatorów, którzy działali wbrew głowie państwa. To także za kadencji Bolsonaro załamał się model rozwoju Brazylii, zwiększyła skala biedy i przestępczości.