Biskupi na skraju załamania medialnego

Do skutecznej komunikacji ze społeczeństwem nie wystarczą Katolicka Agencja Informacyjna czy sieć katolickich rozgłośni w diecezjach. Biskupi – oprócz zmiany mentalności w podejściu do molestowania – powinni zmienić też swoją politykę informacyjną i nauczyć się reagowania w sytuacjach kryzysowych.

Aktualizacja: 24.03.2019 15:32 Publikacja: 22.03.2019 18:00

Po zorganizowanej 14 marca konferencji prasowej, na której biskupi przedstawili dane o pedofili w po

Po zorganizowanej 14 marca konferencji prasowej, na której biskupi przedstawili dane o pedofili w polskim Kościele, specjaliści od komunikacji złapali się za głowy

Foto: EAST NEWS

Teoretycznie wszystko powinno być w porządku. Episkopat Polski zebrał dane dotyczące przypadków molestowania małoletnich przez niektórych duchownych z lat 1990–2018, o których w tym czasie powiadomiono biskupów i przełożonych zakonnych. Hierarchowie długo nie mogli się zdecydować na ten krok, ale ostatecznie po długich wewnętrznych sporach i pod naciskiem opinii publicznej się przełamali. Wszystkie kurie nadesłały swoje dane do sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski (KEP). Ten przekazał je do opracowania Instytutowi Statystyki Kościoła Katolickiego SAC. Pozostało tylko poinformować o nich opinię publiczną. I tu zaczęły się schody. Bardzo strome schody.

Zorganizowana naprędce – chociaż nie do końca, ale o tym za chwilę – konferencja prasowa okazała się wielką klapą. Najpierw się okazało, że prezentacji nie uda się wyświetlić na żadnym ekranie. Ale to akurat problem najmniejszy. Większym okazały się słowa wypowiedziane przez wiceprzewodniczącego KEP abp. Marka Jędraszewskiego, który najpierw kwestionował obowiązujące od czasów Jana Pawła II pojęcie „zero tolerancji" dla pedofilii, twierdząc, że owym sformułowaniem posługiwał się Adolf Hitler, a polityka „zera tolerancji" doprowadziła do Holokaustu. Potem zaś mówił o miłosierdziu, jakie trzeba okazywać sprawcom molestowania. Z kolei abp Stanisław Gądecki, przewodniczący KEP, kwestie rozliczenia się Kościoła z pedofilią przyrównywał do lustracji, której – jak mówił – nikt oprócz Kościoła nie dokonał, a przecież tajnych współpracowników SB miała także w świecie artystów i dziennikarzy.

Sytuację próbował ratować abp Wojciech Polak, prymas Polski. Podkreślał, że pedofilia jest złem, że nie ma dla niej miejsca w Kościele i że tylko ofiary mogą pomóc Kościołowi w uporaniu się z tym problemem. Jego głos skutecznie jednak tłumili arcybiskupi Gądecki i Jędraszewski. Jednak, by być sprawiedliwym, trzeba zaznaczyć, że i oni o tym mówili – choć inaczej i nieco ciszej niż prymas.

Długa lista konfliktów

Specjaliści od komunikacji medialnej i zarządzania kryzysowego, którzy jeszcze niedawno doradzali hierarchom, oglądając ten spektakl, łapali się za głowy. „Mur, który usiłowaliśmy jeszcze jakoś podpierać, właśnie runął. Pierwszy raz w życiu widzę dramat nie do rozwiązania" – takiej treści wiadomość wysłała do mnie wieczorem jedna z osób, które do niedawna usiłowały pomagać biskupom w komunikacji z mediami.

„Usiłowały" jest tu słowem kluczowym. Po 1989 roku Kościół kilka razy znalazł się w kryzysie, który ujawnił ogromny problem w kontakcie z mediami. Trzeba tu wspomnieć chociażby konflikt wokół krzyża na żwirowisku przylegającym do obozu Auschwitz w 1998 roku. Późniejszy o cztery lata (2002) skandal związany w ówczesnym metropolitą poznańskim abp. Juliuszem Paetzem. Liczne – wzbudzające ogromne emocje – informacje o współpracy znanych duchownych z SB, w tym aferę wokół mianowania metropolitą warszawskim biskupa Stanisława Wielgusa, który najpierw zaprzeczał doniesieniom medialnym o swojej współpracy z komunistyczną bezpieką, potem się do niej przyznał i przepraszał, a ostatecznie złożył na ręce Benedykta XVI rezygnację i ingresu do warszawskiej katedry nie odbył. Trzeba wreszcie zwrócić uwagę na konflikt wokół krzyża ustawionego przed Pałacem Prezydenckim w 2010 roku po katastrofie smoleńskiej. Listę tę można byłoby ciągnąć jeszcze długo...

Ze wszystkich tych spraw płynął jeden wniosek: Kościół musi się nauczyć mediów. Okazywało się, że do skutecznej komunikacji ze społeczeństwem nie wystarczą wyłącznie Katolicka Agencja Informacyjna, sieć katolickich rozgłośni w diecezjach czy wyrastające jak grzyby po deszczu katolickie portale internetowe. Nie wystarczy sprawny rzecznik prasowy Episkopatu. Sprawy te ujawniły, że choć polski Kościół wykształcił np. na rzymskim uniwersytecie Santa Croce masę specjalistów od komunikacji i kształci ich także na działających w kraju katolickich uniwersytetach, to nie ma żadnego pomysłu na to, jak ich wykorzystać. A na dodatek lęku przed mediami nie potrafią przełamać sami biskupi. Przez całe lata telefony od dziennikarzy odbierała trójka nieżyjących już dziś hierarchów: Tadeusz Gocłowski, Tadeusz Pieronek i Józef Życiński. Zawsze mieli przy sobie komórkę i po prostu ją odbierali. Dziś liczba hierarchów odbierających telefon jest wprawdzie liczniejsza, ale wielu wciąż woli rozmowy nieoficjalne, na tzw. offie.

Jak Polak z mediami

Zabrzmi to dziwnie – zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę późniejsze niezbyt fortunne wypowiedzi – ale potrzebę bliższego kontaktu z dziennikarzami odkrył abp Józef Michalik. W 2010 roku rozpoczął on regularne spotkania z przedstawicielami mediów, a rok później w jednym z wywiadów stwierdził, że każdemu biskupowi przydzieliłby jakiegoś dziennikarza, by się spotykali i rozmawiali. Zdaniem osób, które brały udział w tych spotkaniach, ówczesny przewodniczący KEP nauczył się mechanizmów rządzących mediami, wyczuł ich specyfikę i dokonał rewolucji w kontaktach. Jednak pod koniec kadencji – jesienią 2013 roku – jedną nieostrożną wypowiedzią, z której wynikało, że winą za pedofilię duchownych obarcza dzieci, zniszczył wizerunek, na który długo pracował.

Potrafił jednak – w specyficzny dla siebie sposób – przyznać się do błędu i na błyskawicznie zwołanej konferencji prasowej doprecyzował wypowiedź, a tych, którzy poczuli się dotknięci, przeprosił. Kilka dni później, zaczepiony przez dziennikarzy na korytarzu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, stwierdził: „Zawsze uważałem i zawsze uważam pedofilię za wielkie zło, że dziecko należy chronić, że nigdy nie można zapomnieć o tym, że Pan Jezus kiedyś przypomniał o tym, że zło zgorszenia dziecka jest tak wielkie, że należałoby gorszycielowi uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić w głębie morskie". Niewiele osób wie, że w tym czasie abp Michalik spotkał się z ekspertami ds. komunikacji, którzy zwrócili mu uwagę na błędy, jakie popełnia w kontakcie z mediami.

Wspomnianych ekspertów ściągnął do KEP biskup Wojciech Polak – od 2011 r. sekretarz generalny Episkopatu. Stworzył wokół siebie nieformalne grono doradców medialnych i regularnie odbywał z nimi spotkania. – Śmialiśmy się czasem, że nasze spotkania przypominają ostatnią wieczerzę. Było nas 12 osób i biskup Polak – opowiada uczestnik tamtych spotkań i dodaje, że obecny prymas Polski był bardzo pojętnym uczniem. Wspomina przy tym konferencję prasową, którą zorganizowano w Episkopacie we wrześniu 2013 roku zaraz po tym, jak pod adresem abp. Józefa Wesołowskiego – odwołanego w sierpniu nuncjusza apostolskiego na Dominikanie – sformułowano zarzuty seksualnego wykorzystywania nieletnich. Sprawa ta zbiegła się w czasie z informacjami o ks. Wojciechu G., którego władze Dominikany również oskarżały o pedofilię. Na jaw wyszła też sprawa proboszcza z warszawskiego osiedla Tarchomin, który mimo wyroku skazującego za molestowanie dzieci wciąż pełnił swoją funkcję.

– Na tamtej konferencji prymas zadziałał perfekcyjnie. Jednoznacznie potępił pedofilię, przeprosił ofiary, w imieniu Kościoła wyraził skruchę i zapewnił, że Kościół dołoży wszelkich starań, by wszystkie sprawy molestowania wyjaśnić i by nie dochodziło do nich w przyszłości. Zaapelował też do mediów o pomoc. Nie potępiał ich za ujawnianie przypadków pedofilii, lecz prosił właśnie o pomoc – wspomina nasz rozmówca. – Właśnie to chcieli usłyszeć nie tylko dziennikarze, ale przede wszystkim Polacy. I gdyby prześledzić wszystkie późniejsze wypowiedzi prymasa, to da się zauważyć, że trzyma się tego właśnie schematu. Jest w swoich wystąpieniach stanowczy i nie kluczy.

Rzecznik poliglota

W 2014 roku skupiona wokół bp. Polaka grupa przestała jednak istnieć. Dotychczasowy sekretarz generalny KEP został mianowany metropolitą gnieźnieńskim i prymasem Polski, a jak twierdzą nasi rozmówcy, nowy sekretarz – od czerwca 2014 roku bp Artur Miziński – nie widział potrzeby funkcjonowania takiego zespołu. Kontakty usiłował podtrzymywać jeszcze ówczesny rzecznik KEP ks. Józef Kloch, potem grupę usiłował reaktywować jeszcze szef KAI Marcin Przeciszewski. – Spotkaliśmy się dwa, może trzy razy, ale nasze rozmowy nigdy nie zakończyły się żadnymi konkretami – mówi nasz rozmówca. – Wiem, że potem czasami ktoś na własną rękę próbował coś podpowiedzieć, ale dziś chyba już nikt tego nie robi.

W marcu 2015 roku – po 12 latach pracy w charakterze rzecznika KEP – swoje odejście zapowiedział ks. Józef Kloch. „W styczniu rozmawiałem z moim biskupem diecezjalnym, potem z przewodniczącym KEP, a następnie sekretarzem generalnym o przyszłości. W lutym napisałem w liście do sekretarza generalnego: »Po 12 latach mojej pracy warto wybrać nowego rzecznika – o co proszę«" – poinformował wtedy na Twitterze.

W kręgach zbliżonych do Episkopatu pojawiła się wówczas propozycja, by na nowego rzecznika wybrać osobę świecką z dużym doświadczeniem i kontaktami w mediach. Ostatecznie uznano jednak, że jest na to za wcześnie, i zorganizowano konkurs. Każdy biskup diecezjalny miał prawo zgłoszenia do sekretariatu KEP własnego kandydata. Specjalny zespół miał dokonać selekcji kandydatów i na zebraniu biskupów przedstawić trzy kandydatury. Tak też się stało. W trójce – jak wynika z naszych informacji – znaleźli się trzej kapłani z dużym doświadczeniem w kontaktach z mediami, którzy pełnili w przeszłości funkcje rzeczników w diecezjach, pracowali także w katolickich rozgłośniach. Niespodziewanie rzecznikiem został ks. Paweł Rytel-Andrianik z Drohiczyna, którego w tej trójce nie było.

– Nie pamiętam dokładnie, skąd wzięła się jego kandydatura. Przedstawiono go jako osobę dobrze wykształconą, ze znajomością języków i doświadczeniem w mediach. Wydaje mi się, że na biskupach duże wrażenie zrobiła właśnie znajomość języków, zwłaszcza że przed nami były Światowe Dni Młodzieży w Krakowie i spodziewaliśmy się przyjazdu ogromnej rzeszy dziennikarzy z całego świata – wspomina jeden z hierarchów. – Z perspektywy czasu widać, że wybór okazał się nieporozumieniem – dodaje i natychmiast zastrzega, by nie cytować go z imienia i nazwiska.

Nowy rzecznik zaczął od zmian. Odświeżył stronę internetową Episkopatu, opracował nowy znak graficzny, zwiększył aktywność konta Episkopatu na Twitterze, co tydzień rozsyła do mediów newsletter. – Co z tego, skoro w gruzach legła cała komunikacja. Co z tego, że biuro prasowe rozsyła dziesiątki informacji o dyspensach od postu w piątek, skoro rzecznik jest rozjeżdżany niemal w każdym programie, w którym się pojawia, a dobrze wypada tylko w Radiu Maryja – utyskuje, rzecz jasna anonimowo, rzecznik jednej z diecezji. – Dziennikarze opowiadają mi, że jednej z rozgłośni radiowych, która nie jest zbytnio przyjazna Kościołowi, ale chciała zaprosić go do programu, zaproponował wysłanie gotowych plików ze swoimi wypowiedziami. To się w głowie nie mieści.

Rzecznika, rzecz jasna, można zmienić. Dlaczego biskupi tego nie zrobią? – Boją się zarzutów, że wymieniają rzecznika pod naciskiem opinii publicznej. I chociaż wielu utyskuje na politykę informacyjną Episkopatu podobnie jak ja, to będą robili dobrą minę do złej przecież gry – odpowiada. – Ale po tej ostatniej konferencji powinni coś zrobić – dodaje i tłumaczy, że decyzja o przedstawieniu danych została podana publicznie we wtorek. – Do czwartku były dwa dni. Można było omówić strategię, wyznaczyć role poszczególnym prelegentom, ograniczając ich liczbę do niezbędnego minimum. Przecież wystarczyłoby dać głos tylko arcybiskupowi Polakowi, ojcu Żakowi i księdzu Sadłoniowi, który te dane opracowywał. Po co było tam pchać całe prezydium Episkopatu? – pyta.

– Teraz prymas ma podobno budować wokół siebie jakiś zespół ludzi, którzy mają się kontaktować z mediami w sprawach molestowania. Niewiele to zmieni. Wystarczy bowiem, że rzecznika przy byle okazji zapytają o ten temat i się pogubi. Potrzeba zmian, ale radykalnych. Tyle tylko, że brakuje odwagi – mówi twardo.

Nietrudno odmówić mu racji, a i sami biskupi chyba też dostrzegli już potrzebę zmiany. – Byłem w tych dniach na wizytacji w jednej z parafii. Bierzmowałem młodzież. Młodzi uśmiechnięci ludzie, zadowoleni i szczęśliwi rodzice. Patrzyłem na nich i w pewnej chwili pomyślałem sobie, że głupimi wypowiedziami my, biskupi, tych ludzi po prostu z Kościoła wypędzamy – mówi „Plusowi Minusowi" jeden z hierarchów.

Warunki dobrej spowiedzi

Być może dlatego dzień po nieszczęsnej konferencji jeden z metropolitów rozesłał do swoich księży e-mail, do którego załączył papieskie wystąpienie z mszy kończącej watykański szczyt, i poprosił o jego „uważną lekturę". Na ujawnienie szczegółowych danych o przypadkach pedofilii w podległej mu diecezji zdecydował się abp Stanisław Budzik. To wszystko jednak doraźne środki zaradcze. Episkopat rzeczywiście – oprócz zmiany mentalności w podejściu do tematu molestowania – powinien zmienić też swoją politykę informacyjną i nauczyć się właściwego reagowania w sytuacjach kryzysowych.

Jak to zrobić? Nie trzeba szukać daleko. Kilka lat temu dr hab. Monika Przybysz z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, analizując medialne kryzysy w Kościele, sformułowała tezy profesjonalnego postępowania, które na pierwszy rzut oka ludziom Kościoła mogą się wydawać obrazoburcze. Przybysz uznała bowiem, że doskonale nadają się do tego znane wszystkim katolikom „warunki dobrej spowiedzi". Jest ich pięć: rachunek sumienia, żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, szczera spowiedź, zadośćuczynienie Bogu i bliźniemu.

Otóż Przybysz wskazuje, że w rachunku sumienia trzeba odpowiedzieć sobie na pytania, co zostało uczynione źle, kto został w danej sytuacji skrzywdzony, co stanowi istotę kryzysu, jakie mogą być tego skutki dla innych ludzi, co możemy zrobić, aby nie doprowadzać do dalszego zaognienia sytuacji? „Jeśli faktycznie doszło do popełnienia winy, to obowiązuje prosta zasada – im szybciej nastąpi przyznanie się do winy, tym szybciej sytuacja zostanie rozwiązana, najlepiej jeszcze zanim padną oskarżenia ze strony mediów" – stwierdza.

Żal za grzechy to nic innego jak przeproszenie i wyrażenie szczerego żalu za zaistniałą sytuację przez najwyższych rangą zwierzchników. Dalej zaś wyrażenie współczucia ofiarom i ich rodzinom. Mocne postanowienie poprawy to z kolei „sformułowanie przez organizację obietnicy, że dołoży się wszelkich starań, aby dana sytuacja nie miała już nigdy więcej miejsca w danej instytucji, oraz wprowadzenie odpowiednich procedur zapobiegających". Spowiedź – szybkie, natychmiastowe i oparte na zasadzie wyłącznej prawdy poinformowanie mediów o podjętych środkach zaradczych. „Chodzi tu o przekazanie społeczeństwu informacji, że władza kościelna wie o sytuacji i już się nią zajmuje". I wreszcie zadośćuczynienie – „opinia publiczna czeka nie tylko na powrót – stwierdza Przybysz – do tzw. normalności, ale liczy na wynagrodzenie szkód poniesionych na skutek kryzysu, a przede wszystkim na wyrażenie przez Kościół troski o człowieka, na wsparcie go w formie duchowej i materialnej".

Nie mam wątpliwości, że przepracowanie powyższych punktów wiele mogłoby zmienić. Ale wydaje się też, że biskupi i osoby odpowiedzialne za komunikację w Kościele muszą pilnie przejść szkolenia medialne i wyzbyć się strachu przed dziennikarzami. Powinny w tym pomóc słowa meksykańskiej dziennikarki Valentiny Alazraki. – Po czyjej stronie jesteście? – pytała trzeciego dnia obrad watykańskiego spotkania. – Czy naprawdę jesteście wrogami tych, którzy popełniają przestępstwa albo ich ukrywają? My zdecydowaliśmy, po której jesteśmy stronie. Czy wy też? Naprawdę czy tylko tak mówicie?

Dalej zaś mówiła tak: – Jeśli jesteście przeciwko tym, którzy popełniają nadużycia lub je ukrywają, jesteśmy dokładnie po tej samej stronie. Możemy być sojusznikami, a nie wrogami. Pomożemy wam znaleźć złe jabłka i nie dopuścić ich do zdrowych. Ale jeśli nie zdecydujecie się stanąć radykalnie po stronie dzieci, matek, rodzin, społeczeństwa obywatelskiego, to macie rację, bojąc się nas, ponieważ będziemy waszymi najgorszymi wrogami.

A tego chyba biskupi nie chcą. Przynajmniej nie wszyscy...

Fragment wystąpienia Valentiny Alazraki w swobodnym tłumaczeniu autora. Pełne tłumaczenie tej prelekcji autorstwa Agnieszki Klimek – wraz z innymi wystąpieniami, które zostały wygłoszone podczas watykańskiego spotkania na temat molestowania – ukaże się w wiosennym numerze kwartalnika „Więź"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Teoretycznie wszystko powinno być w porządku. Episkopat Polski zebrał dane dotyczące przypadków molestowania małoletnich przez niektórych duchownych z lat 1990–2018, o których w tym czasie powiadomiono biskupów i przełożonych zakonnych. Hierarchowie długo nie mogli się zdecydować na ten krok, ale ostatecznie po długich wewnętrznych sporach i pod naciskiem opinii publicznej się przełamali. Wszystkie kurie nadesłały swoje dane do sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski (KEP). Ten przekazał je do opracowania Instytutowi Statystyki Kościoła Katolickiego SAC. Pozostało tylko poinformować o nich opinię publiczną. I tu zaczęły się schody. Bardzo strome schody.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi