Jako minimalista dr Jan Tarczyński długo nie dekorował ścian swego gabinetu dyrektora biblioteki naukowej w Warszawie; wisiało jedynie godło i obowiązkowy portret Józefa Piłsudskiego. Życzliwi koledzy z wojska podpowiedzieli jednak, że „golizna" ścian to wyraz braku szacunku dla szefa, więc zawiesił odznaczenia, dyplomy, zdjęcia. Właściwie to trochę dziwne, że tu pracuje, bo od kilkudziesięciu lat mieszka w Londynie i tam zarobiłby więcej, ale Tarczyński służy w ten sposób Polsce, czego nauczył się od ostatniego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego.
Poznali się w 1988 r. na londyńskim „Zamku" przy Eaton Place, siedzibie rządu i prezydenta, gdzie Tarczyński pomagał społecznie. W latach 90. razem z Ryszardem Kaczorowskim powołał Fundację Ochrony Zabytków Militarnych Polskiego Towarzystwa Historycznego w Wielkiej Brytanii. W 1996 r. Kaczorowski dzięki ustawie sejmowej otrzymał status byłego prezydenta Polski wraz z odpowiednimi uprawnieniami i biurem, którego prowadzenie powierzył Tarczyńskiemu, bo był młodszy od innych kandydatów, operatywny i – co ważniejsze – urodzony w Polsce, więc znający kraj i mentalność ludzi.
Biuro w Londynie działało jak każde inne, choć na angielską modłę – z pieczątek dysponowało jedynie datownikiem. Wiele spraw załatwiano poza murami, bo Ryszard Kaczorowski sporo podróżował. – Zaproszenia przysyłały np. organizacje kombatanckie, obecność pana prezydenta dawała im poczucie przynależności do wspólnoty, którą można nazwać Polską nieskażoną. On przenosił sobą majestat II RP w XXI wiek – mówi Tarczyński.
Po latach współpracy wytworzyli swego rodzaju układ ojcowsko-synowski. Prezydent dla etatowego dyrektora biura stał się kimś bardzo bliskim. Polubili się, uczestniczyli w spotkaniach rodzinnych. Tarczyński, właściciel sklepów z antykami w Londynie, wyposażył biuro i gabinet szefa w meble, aby wyglądały godnie. Woził go własnym jaguarem, by zaoszczędzone środki przeznaczyć na cele kulturalno-społeczne. – Swoje przywiązanie starałem się okazać na wiele sposobów. Dużą przyjemnością było dla mnie to, że mogę Szefowi usłużyć prywatnie: wyczyścić buty i marynarkę, zawiązać krawat. Pewne prace biurowe wykonywało się także w jego domu, a pani prezydentowa częstowała świetnymi pierogami – wspomina.
Kolorowa łąka
Do Smoleńska mieli lecieć razem. W tym czasie Tarczyński doradzał także Januszowi Krupskiemu, ministrowi ds. kombatantów i osób represjonowanych. Współorganizował uroczystości rocznicowe, także w Katyniu, gdzie był zresztą z Ryszardem Kaczorowskim w 2009 r. – Kiedy pan prezydent wszedł na cmentarz, bezwietrzna pogoda zmieniła się nagle w wichrzysko, drzewa chyliły się do ziemi, do dziś pamiętam ten szum. Jakby spoczywający w „nieludzkiej ziemi" oficerowie chcieli pokłonić się ostatniemu prezydentowi II RP – opowiada Tarczyński. Do Katynia latał często, choć zawsze miał złe odczucia wobec „obrzydliwego lotniska z trawiasto-błotnistym polem wzlotów i pasem startowym z betonowych płyt".