Rosja, Chiny, Węgry. Nieudany rozwody z liberalną demokracją

Przeciwnicy liberalnej demokracji często zarzucają jej zwolennikom, że traktują ją jako ustrój bezalternatywny. Tyle że z tych, które istnieją, w największym stopniu realizuje wielkie obietnice Europy, zakorzenionej w antycznej Grecji, chrześcijaństwie, tradycji humanizmu i oświecenia.

Publikacja: 03.07.2020 18:00

Rosja, Chiny, Węgry. Nieudany rozwody z liberalną demokracją

Foto: AFP

Demokracja liberalna była niekwestionowanym zwycięzcą zimnej wojny. W 1989 roku wielu wydawało się wręcz, że jej triumf był czymś ostatecznym, niemożliwym do podważenia. Jak ogłosił Francis Fukuyama, oto dobrnęliśmy do końca historii – polityczna ewolucja gatunku ludzkiego się wyczerpała. W efekcie wielu jej zwolenników patrzyło na liberalną demokrację jako na ustrój nie tylko najlepszy z realnie istniejących, ale po prostu idealny, pozbawiony wartych rozważenia alternatyw.

Niewiele pozostało dziś z tej pewności siebie. Demokracja liberalna zdaje się być w głębokim kryzysie – tak w Europie, jak i poza jej granicami. Nikt chyba już nie sądzi, że jest bezalternatywna lub pozbawiona fundamentalnych sprzeczności. Pytanie, jakie rzadziej sobie zadajemy, dotyczy natomiast tego, jakie wyłoniły się dla niej alternatywy oraz co realnie mają ludziom do zaoferowania. A także: czy faktycznie są od niej lepsze?

Co ciekawe, po 1989 roku, mimo szerokiej krytyki liberalnej demokracji z lewa i z prawa, nie powstała żadne nowa wielka idea alternatywnego systemu politycznego. Nie ma żadnej napisanej przez nowego Karola Marksa czy Carla Schmitta książki, do której można byłoby sięgnąć i poznać ideowe fundamenty długo wyczekiwanej ustrojowej alternatywy. Ta niezdolność do sformułowania klarownej wizji innego modelu politycznego – zarzut stawiany zwykle liberałom – de facto uderza w ich ideowych adwersarzy. To właśnie ci, którzy krytykują liberalną demokrację, nie potrafią zaproponować nic konkretnego w zamian. Paradoksalnie, ich intelektualna niemoc zdaje przemawiać na korzyść słynnej tezy pogardzanego dziś Fukuyamy.

Nie mamy więc klarownej alternatywy w świecie idei. Dysponujemy natomiast konkretnymi przykładami państw, które model liberalno-demokratyczny częściowo lub w całości zakwestionowały. Dla uproszczenia proponuję skupić się na trzech tylko, za to bardzo wymownych przykładach: Chiny, Rosja oraz Węgry.

Chiński neototalitaryzm

Zacznijmy od najbardziej skrajnego przypadku: Chińskiej Republiki Ludowej. Całość realnej władzy znajduje się w rękach Komunistycznej Partii Chin. Jej naczelne idee, źródłowo osadzone w marksizmie-leninizmie, stanowią jednocześnie oficjalną ideologię państwową. Zarówno wymiana myśli, jak i cały porządek prawny jest w pełni podporządkowany władzy politycznej. Najbardziej frapującym elementem chińskiego systemu jest ekonomia, w której tradycyjny dla komunistycznych totalitaryzmów prymat partii w gospodarce zderza się ze swoistą odmianą hiperkapitalizmu, wykorzystującego gigantyczny potencjał chińskiej siły roboczej. Można tu mówić o systemie kontrolowanego kapitalizmu, o zniewolonym (w przeciwieństwie do wolnego) rynku. W Chinach państwo wciąż posiada bowiem decydujący głos we wszystkich dziedzinach gospodarki, które mają strategicznie, lub nawet tylko taktycznie, istotny charakter. Wielkie chińskie przedsiębiorstwa, które na Zachodzie działają oficjalnie jako prywatne korporacje, de facto znajdują się pod ścisłą kontrolą władzy politycznej i zawsze mogą być wezwane, by zacząć realizować wyznaczone przez nią cele.

Sukces tego próbującego pogodzić wodę rynkowej konkurencji z ogniem centralnego planowania modelu nie byłby możliwy, gdyby nie wyjątkowa pozycja Chin na światowym rynku. Dysponując siłą roboczą równą całej ludności Ziemi sprzed ponad wieku, Pekin posiada kapitał umożliwiający narzucanie globalnym rynkom własnych reguł. Wykorzystując logikę neoliberalnej gospodarki światowej (choćby dążenie do minimalizacji kosztów produkcji), jest więc w stanie wywołać korzystne dla siebie zmiany społeczne (przenoszenie wielkich zakładów produkcyjnych do Azji Wschodniej).

Działania takie są ekonomicznie zyskowne, a jednocześnie pozwalają realizować strategicznie istotne, długofalowe cele polityczne.

Niezwykle skrupulatnie kontrolowany jest w Chinach internet. Swobodny obieg informacji podważyłby monopol partii na obowiązujący w przestrzeni publicznej język. Wynikający z rozwoju gospodarczego awans społeczny szerokich mas musi być ściśle kontrolowany, aby w Chinach nie pojawił się z czasem odpowiednik znanej z Europy klasy średniej. Jej przedstawiciele upominają się zwykle o swoje indywidualne prawa i, w efekcie, mogą zdestabilizować system. Dlatego rządzący w Pekinie politycy eksperymentują z wdrożeniem Systemu Oceny Obywateli, w którym traci się punkty np. za popełnienie przestępstwa lub zaśmiecanie chodnika. Hipernowoczesna technologia pozwala stworzyć system inwigilacji na skalę nieporównywalną z niczym, co znamy z historii. Dlatego chiński system polityczny trudno opisać inaczej niż jako nową postać totalitaryzmu.

Świadczy o tym również sposób, w jaki chińskie państwo stosuje przemoc. Policja polityczna jest w pełni podporządkowana władzy, a wobec tych, których uzna za swych politycznych przeciwników, nie waha się użyć siły czy zastosować tortur. Według różnych szacunków w chińskich obozach „reedukacyjnych" znajduje się między jednym a trzema milionami osób. Można się spierać, czy Chińska Republika Ludowa stanowi nową formę państwa totalitarnego, czy też raczej pragmatyczny i zdolny adaptować się do zewnętrznej sytuacji autorytaryzm. Niewątpliwie ustrój Państwa Środka stanowi nowoczesne wcielenie tyranii.




Rosyjski imperialny autorytaryzm

Jak głosi znane powiedzenie: Wielka Brytania miała imperium, Rosja nim była. Między innymi dlatego stanowiła i do dziś stanowi byt odrębny: niezmierzoną przestrzeń zdolną pomieścić w sobie najbardziej nawet jaskrawe sprzeczności. Najwyższe wzloty ducha od wielu wieków szły tu w parze z najbardziej brutalną przemocą.

Ustrój zbudowany przez Władimira Putina na pierwszy rzut oka również wydaje się takim zlepkiem sprzeczności. W warstwie symbolicznej odnosi się zarówno do tradycji Rosji carskiej, jak i epoki komunizmu, choć w sensie ideologicznym nie miały one ze sobą nic wspólnego. Łączyło je jednak coś bardziej dla Rosjan fundamentalnego niż taka czy inna doktryna państwowa: obydwie były imperiami. Rosja była i pozostaje państwem kultu mocy, co może być związane z rozległością jej terytorium. Wielu badaczy twierdziło, że na tak rozległym terenie jedynie bardzo silna i skoncentrowana władza może okazać się skuteczna.

System Putina można uznać za nowoczesny autorytaryzm. Używam przymiotnika „nowoczesny", gdyż szereg charakterystycznych cech tego reżimu odróżnia go od klasycznej, bardziej topornej wersji autorytaryzmu. Najbardziej oczywistą różnicą jest skala realnie stosowanej przemocy. Jej zakres nie jest wcale wielki. Z niezmierną starannością rządzący ustalają jednak, kogo, w jaki sposób oraz przy jakim nagłośnieniu publicznym całej sprawy zlikwidować. Tolerowane są niezależne media – o ile działają w swojej niszy i nie są zdolne wywrzeć szerszego wpływu na życie polityczne kraju. Istnieć może demokratyczna opozycja, o ile nie ośmiela się za bardzo w swych działaniach i nie zaczyna realnie zagrażać siłom będącym u władzy. W wielu obszarach możliwe jest działanie zgodne z logiką wolnego rynku, pod warunkiem jednak, że prowadzona działalność oraz skala czerpanych z niej zysków nie zagrażają rosyjskim oligarchom, stanowiącym podbudowę Putinowskiej władzy. Gdy ktoś przekroczy jednak którąś z tych nieformalnych czerwonych linii, czeka go surowa kara.

Również w obszarze polityki zagranicznej rosyjski reżim stosuje wyjątkowo konsekwentną, przemyślaną strategię. Nie rzuca wprost wyzwania zachodnim demokracjom, ale aktywnie działa na rzecz podważenia ich jedności oraz zdestabilizowania sytuacji wewnętrznej. Przeprowadzając ekspansję zbrojną na inne państwa, posługuje się skoordynowaną taktyką łączącą działania nieoznaczonych jednostek wojskowych, ataków w świecie wirtualnym oraz zmasowanej propagandy. Zamiast zaanektować zbyt wielki obszar, nad którym następnie trudno byłoby zapanować, woli zadowolić się mniejszym, a następnie prowadzić politykę destrukcyjną, zmierzającą do pogłębiania regionalnego chaosu.

Wszystkie te aspekty funkcjonowania systemu łączy jedno. Legitymizacją ustroju, jego najgłębszym źródłem i największą obietnicą, jest siła. Wszystko, co jest jej pozbawione, nie może się liczyć. Podobnie jak w Chinach, również w Rosji jednostka nie znaczy wiele.

Demokratyczna dyktatura w sercu Europy

System węgierski warto przeanalizować nie dlatego, że Budapeszt jest stolicą o podobnym wpływie na politykę światową co Pekin czy Moskwa. Żadne inne europejskie państwo nie oddaliło się jednak w sposób aż tak zdecydowany od liberalnej demokracji. Węgry stanowią również wzór lub chociaż ważny punkt odniesienia dla wielu innych państw, pragnących kontestować stworzony po 1989 roku model państwa liberalno-demokratycznego.

Najbardziej charakterystyczną cechą ustroju budowanego przez Victora Orbána – i, jak się zdaje, „domkniętego" teraz, w czasach pandemii koronawirusa – jest stawianie woli politycznej ponad prawem. To suweren – naród uosobiony przez przywódcę politycznego – powinien dysponować mocą decydowania o tym, co jest, a co nie jest prawem. Demontowane są więc instytucje państwa pełniące w ustroju liberalno-demokratycznym rolę bezpieczników mających ograniczać samowolę rządzących: od niezależnych sądów, przez administrację państwową, a na mediach skończywszy. Rządzi nie prawo, ale poszczególne ustawy – ogłaszane przez władcę dekrety. W tym sensie ustrój dzisiejszych Węgier można opisać jako demokratyczną dyktaturę. Dyktaturę, ponieważ de facto o wszystkim decyduje jeden człowiek wyposażony w nadzwyczajne środki sprawowania władzy i kontrolowania społeczeństwa. Demokratyczną, ponieważ na Węgrzech mają wciąż miejsce wybory, a nieliberalna władza dba o to, aby poprzez podejmowane przez siebie działania oraz dzięki zorganizowanej propagandzie medialnej zachować demokratyczną legitymizację.

System ten pod kilkoma fundamentalnymi względami nie daje się pogodzić z liberalną kulturą polityczną zachodnich demokracji. Pluralizm staje się w nim pozorem, zwykłą fasadą, skrywającą narzuconą odgórnie jedność narodu. Państwo staje się promotorem jasno określonej ideologii – z ducha tradycjonalistycznej, wyraźnie zabarwionej nacjonalizmem i wrogiej Europie. Do tego dochodzą niechęć wobec elit oraz możliwe wyraźne naznaczanie wroga w rozkręcanych coraz mocniej wewnętrznych wojnach kulturowych. Paleta tych nieprzyjaznych państwu sił objąć może rozmaite grupy: od politycznie zaangażowanych milionerów (George Soros) aż po aktywistów LGBT.

Państwo nie sprawuje w tym systemie pełnej kontroli nad rynkiem medialnym, wywiera jednak nań znaczący wpływ. Przeciwko niepokornym dziennikarzom urządza zorganizowane nagonki w publicznych środkach przekazu. Wreszcie, podczas gdy w liberalnej demokracji wzajemne szachowanie się poszczególnych władz czyni część posunięć niemożliwymi, w warunkach demokratycznej dyktatury możliwe jest właściwie wszystko. Choćby odebranie prerogatyw dotyczących wyborów wyznaczonej do tego instytucji i przekazanie ich jednemu z ministrów; albo ingerowanie w wyniki głosowania na listę przebojów popularnej radiostacji. Te ostatnie przykłady nie dotyczą akurat Węgier, ale stanowią wymowny obraz kierunku ewolucji ustrojów politycznych w środkowej części Europy.

Ustrój pozbawiony alternatywy?

Liberalna demokracja nie jest systemem doskonałym ani nawet – łatwym w obsłudze. Wymaga wysokiej kultury politycznej, wiarygodnych elit, obywatelskiego zaangażowania. Rodzi sprzeczności, których często nie potrafi rozwiązać – dość wspomnieć napięcia pomiędzy sferą polityczną i religijną czy dylematy związane ze sprawnym i pokojowym funkcjonowaniem społeczeństwa wielokulturowego.

Wszystkim tym, którzy uważają ją za ustrój popsuty lub archaiczny, nieprzystosowany do wyzwań współczesności, chciałbym postawić następujące pytanie: co proponujecie w zamian? Jaki model wydaje się wam lepszy nie tylko w teorii (papier przyjmie wszystko), ale również w praktyce? Na jakie historyczne przykłady chcielibyście się powołać? Z jakich wzorców czerpać?

Przeciwnicy liberalnej demokracji z lewa i prawa często zarzucają jej zwolennikom, że traktują ją jako ustrój bezalternatywny. Wydaje mi się, że ta krytyka chybia celu. Nie chodzi o to, że liberalna demokracja jest jedynym możliwym ustrojem. Chodzi o to, że z ustrojów, które realnie istnieją na świecie, pozostaje tym, który w największym stopniu realizuje wielkie obietnice Europy, zakorzenionej w antycznej Grecji, chrześcijaństwie, tradycji humanizmu i oświecenia.

Nie każde odstępstwo od reguł demokracji liberalnej oznacza nastanie ery nowego bolszewizmu czy zasługuje na porównanie z III Rzeszą. Wiele z nich rodzi jednak uzasadnione obawy. Czy demontaż niezależnych instytucji oraz stawianie woli ponad prawem nie prowadzi do systemu, w którym rządzący mogą sprawować władzę w sposób zupełnie arbitralny, nie oglądając się na oficjalnie obowiązujące reguły? Czy podporządkowanie mediów politykom ma jakiekolwiek pozytywne skutki? Czy mroczna historia XX wieku nie wskazuje, że naznaczanie określonych grup jako kulturowo obcych lub stanowiących coś w rodzaju „zarazy" z łatwością może skończyć się tragicznie, bo za przemocą symboliczną idzie ta realna? Od zwolenników mających miejsce przemian chętnie dowiedziałbym się, jakie to wewnętrzne mechanizmy sprawiają, że nie powinniśmy obawiać się konsekwencji, o których mówią nie tylko dzisiejsi zwolennicy liberalnej demokracji, ale również klasycy myśli politycznej – przejścia od demokracji w stronę tyranii? Czyżby gwarantowały to jakieś spiżowe prawa dziejów? A może żyjemy po końcu historii i pewne rzeczy są już zwyczajnie niemożliwe?

Można na te wątpliwości odpowiedzieć, że to tylko gadanie liberalnej Kasandry. Można też dodać, że nie wszystko, co zaczyna się od tego rodzaju zmian, kończy się tyranią. Zgoda. Ale wszystko, co kończy się tyranią, zaczyna się właśnie w ten sposób.

Jan Tokarski – filozof, eseista, redaktor „Przeglądu Politycznego" i kwartalnika „Kronos". Ostatnio opublikował książkę pt. „Moment Tukidydesa"

Demokracja liberalna była niekwestionowanym zwycięzcą zimnej wojny. W 1989 roku wielu wydawało się wręcz, że jej triumf był czymś ostatecznym, niemożliwym do podważenia. Jak ogłosił Francis Fukuyama, oto dobrnęliśmy do końca historii – polityczna ewolucja gatunku ludzkiego się wyczerpała. W efekcie wielu jej zwolenników patrzyło na liberalną demokrację jako na ustrój nie tylko najlepszy z realnie istniejących, ale po prostu idealny, pozbawiony wartych rozważenia alternatyw.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich