Przystępując do opowieści o tym, jak bardzo hollywoodzcy są dziś Lakers, wypada jednak wspomnieć, że wszystko zaczęło się w Minnesocie: na 17 mistrzowskich tytułów, pięć zostało wywalczonych w czasie, kiedy siedzibą klubu było Minneapolis. Minnesota to kraina srogich zim i 10 tysięcy jezior. Stąd właśnie wzięła się nazwa Lakers, czyli Jeziorowcy. A niewiele zabrakło, by drużyna koszykarzy nazywała się Vikings. Nie byłoby jej wcale, gdyby nie Ben Berger, który urodził się w Ostrowcu Świętokrzyskim, ale potem wyemigrował do Stanów. Tam dorobił się fortuny, między innymi prowadził sieć kin w Minnesocie. Berger dał się przekonać młodemu, trochę szalonemu dziennikarzowi Sidowi Hartmanowi i zainwestował w klub koszykówki. Tak się zaczęło. Do tych pierwszych pięciu tytułów najbardziej przyczynił się George Mikan, o którym mówi się, że był pierwszą prawdziwą gwiazdą NBA – wystarczy przypomnieć, że miał pseudonim Mr. Basketball. Jego popisowymi numerami były rzuty hakiem oraz bloki – z łatwością zbijał wszystkie piłki zmierzające do kosza. Po zakończeniu kariery był komisarzem konkurencyjnej wobec NBA ligi ABA. Kiedy w 1960 r. Lakers przenieśli się do Los Angeles, wielu fanów z Minnesoty jeszcze długo im kibicowało (dopiero 30 lat później w Minneapolis powstał nowy klub – Minnesota Timberwolves).
Początki w Los Angeles nie były łatwe. Do miasta przenieśli się w tym czasie także bejsboliści Dodgers, występujący wcześniej na nowojorskim Brooklynie. I to oni jako pierwsi zyskali liczne grono kibiców. Jednak z czasem popularność Lakersów rosła, do drużyny trafili znakomici zawodnicy, tacy jak Jerry West, Elgin Baylor oraz Wilt Chamberlain. Choć są i takie opinie, że to nie koszykarze najbardziej spopularyzowali Lakers, tylko komentujący ich mecze Cheak Hearn. „Wszystko stało się dzięki Hearnowi. Kiedy w 1960 roku zaczynałem jako ośmiolatek grać w kosza, nie mieliśmy w domu telewizora. Kupiłem za 9,95 dolara radio tranzystorowe i słuchałem komentarzy Chicka. Hearn nauczył mnie, jak grać w basket i jak non stop myśleć o koszykówce. Nauczył mnie kochać tę dyscyplinę sportu. Żyłem po to, aby każdego dnia wyczekiwać jego audycji. Jerry West, Elgin Baylor, Rudy LaRusso – podziwiałem każdego z nich. Romans pomiędzy Los Angeles a Lakers rozpoczął się jednak ze względu na Chicka. On przekonał miliony ludzi, że ten zespół jest najwspanialszy na świecie. Słyszałem, że Chick relacjonował około 3300 spotkań – myślę, że wysłuchałem przynajmniej 2500 z nich" – wspominał Bill Walton, były znakomity koszykarz NBA, który przygodę z poważną koszykówką zaczynał na UCLA (University of California Los Angeles).
Showtime
Właściciel klubu Jack Kent Cooke wybrał purpurę i złoto na nowe barwy Lakers. Drużyna przeniosła się do hali Forum w Inglewood, na przedmieściach LA, która wyglądała imponująco i budziła skojarzenia z rzymskim Koloseum (obiekt kupił niedawno właściciel Los Angeles Clippers Steve Ballmer, w pobliżu Forum ma powstać nowa hala Clippers). Ale dopiero następca Cooke'a uczynił Lakers takimi, jakich ich znamy. Jerry Buss kupił w 1979 r. Lakers i Kings (klub hokejowy z Los Angeles). Był biznesmenem i wizjonerem. Wiedział, że sport to więcej niż tylko rywalizacja o zwycięstwo.
Doktor Buss (miał doktorat z chemii) pracował w firmie produkującej samoloty, ale wolał iść własną drogą. Dorobił się wielkich pieniędzy na rynku nieruchomości i zainwestował je w Lakers. Był indywidualistą, miał styl, rozmach i przeniósł to na Lakers, którzy – jak sam to ujął – stali się cholernie hollywoodzcy. „Jerry skierował NBA na drogę, na której nasza liga znajduje się do dziś. Pokazał nam wszystkim, jak ważna jest dobra zabawa. Dzięki niemu mecze NBA stały się nie tylko koszykarskim spektaklem, ale również pierwszorzędną rozrywką" – mówił David Stern, komisarz NBA w latach 1984–2014.
Jak i dlaczego to zrobił? Odpowiada sam dr Buss: „Mecz ułożył się fantastycznie, ale brakowało mi w tym wszystkim elementu show. W sumie publiczność trochę się nudziła, a w środku zbyt często panowała cisza. Myślę, że muszę wprowadzić nieco pikanterii". I zrobił to. Tancerki Lakers – Laker Girls – wyglądały tak, że niektórzy zawodnicy nie mogli się skupić na grze (tak przynajmniej twierdził trener Pat Riley), mecze stały się okazją do pokazania się, w loży Bussa zasiadali najbogatsi. „Jeśli dostałeś zaproszenie – znaczyło, że jesteś kimś. Ewentualnie długonogą blondynką" – napisał zgrabnie Marcin Harasimowicz, autor książki „Los Angeles Lakers. Złota historia NBA", dziennikarz sportowy i kibic Lakers.