Rzeczpospolita: Jak pan ocenia ustalenia szczytu unijnego w sprawie uchodźców z Libii? Był pan eurodeputowanym, czy nie sądzi pan, że decyzja, by skupić się na utrudnieniu uchodźcom dotarcia do Europy, świadczy o ogromnej słabości Unii?
Decyzje szczytu unijnego oznaczają dramatyczny kryzys wartości. Unia najpierw przyczyniła się do narastania problemu migracji z Bliskiego Wschodu i Afryki, a teraz zamyka oczy na clou problemu. Było oczywiste, że obalenie krwawych reżimów w wyniku rewolucji nie oznacza powołania tam światłych, demokratycznych rządów, tylko zawirowanie, chaos i, z czasem, władzę islamistów. Teraz trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, jak spowodować, żeby np. z Libii ogarniętej wojną po obaleniu Muammara Kaddafiego uczynić kraj stabilny. Nie zrobi się tego niszczeniem łódek przewożących uchodźców.
Przecież Kaddafi był krwawym dyktatorem.
Oczywiście. Zamiast umizgiwać się do niego, jak robił to Sarkozy, politycy Unii powinni byli działać na rzecz demokratyzacji systemu. Ale popierać bezkrytycznie rewolucję bez przygotowania tego, co będzie potem, to straszny błąd. Paradoksalnie Libia za jego czasów była dla mieszkańców znacznie bezpieczniejszym krajem niż obecnie. Europa nie jest w stanie przyjąć wszystkich uchodźców, którzy lądują głównie we Włoszech, w Hiszpanii i Grecji. A trzeba ich integrować i otoczyć całym europejskim socjalem – prawem do zasiłków, do bezpłatnych szkół, do opieki zdrowotnej, pozwolić na przemieszczanie się po UE. Przy kilkudziesięciu, może kilkuset tysiącach uchodźców rocznie żadne państwo nie byłoby w stanie tego udźwignąć. A to wywołuje również skutki polityczne, takie jak wzrost notowań partii antyimigranckich. Już teraz we Włoszech czy Grecji liczba osób żebrzących lub kradnących na ulicach jest bardzo duża. Proporcjonalnie do tego narastają niezadowolenie i nastroje antyeuropejskie. Alternatywą jest nieintegrowanie i odosobnienie przybyszów. Ale jak długo można zamykać ludzi w obozach bez wyroku? Z czasem te obozy musiałyby się stawać coraz szczelniejsze i bardziej restrykcyjne, a stąd już tylko krok do naruszenia najbardziej podstawowych wartości Unii. A tego z kolei alternatywą ostatecznie musi być odejście od traktatu z Schengen, żeby uchodźcy się nie rozpływali po całej UE. Cała ta sytuacja powoduje ogromny, nawarstwiający się kryzys ekonomiczny i kryzys wartości.
Jeżeli poszczególne państwa Unii zamkną swoje granice, to już nie będzie ta sama Unia, do której wstępowaliśmy.
I tak już nie jest. W wielu kluczowych dla nas sprawach sprawdzają się najczarniejsze prognozy. Baliśmy się Europy dwóch prędkości, a jest oczywiste, że właśnie ją mamy, przy czym Polska świadomie, nie wchodząc do strefy euro, skazała się na tę drugą prędkość. I, co jest paradoksalne, nasi politycy wcale z tego powodu nie rozdzierają szat. Ale to niejedyny problem. Unia wycofuje się powoli z polityki spójności. Dobrze o tym wiemy, bo spodziewamy się, że obecna perspektywa budżetowa jest ostatnią, w której Polsce przypadną duże pieniądze. A więc godzimy się na nierówności rozwojowe, których zniesienie miało być kluczem UE. Wiadomo też, że Unia będzie redukowała rozmaite programy. Kiedyś było dla wszystkich oczywiste, że polscy rolnicy będą otrzymywali niższe dopłaty bezpośrednie tylko przez pierwszą kadencję w Unii. Jest już druga kadencja polskiego członkostwa i mamy świadomość, że obecna polityka rolna Unii zostanie utrzymana na bardzo długo, jeżeli nie na zawsze. A więc polscy rolnicy skazani są na gorsze warunki działania na wiele lat. Zakładaliśmy też w przeszłości, że polityka zagraniczna zostanie uwspólnotowiona i że to będzie lepiej. A jak jest w rzeczywistości? Angela Merkel i Francois Hollande załatwiają sprawę konfliktu na Ukrainie obok dyplomacji europejskiej i nawet nie próbują konsultować swoich działań z pozostałymi krajami Unii.
Chce pan powiedzieć, że Unia Europejska się rozpada?
Jeżeli ma pani na myśli możliwość wycofania się wszystkich krajów z traktatu unijnego, to nie. Do takiego rozpadu nie dojdzie. Natomiast możliwe jest obumieranie Unii Europejskiej, jakiej chcieliśmy, przy zachowaniu jej instytucji. Nikt nie zrezygnuje z Parlamentu Europejskiego. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że administracja brukselska zwiększy zatrudnienie. Ale historia zna przykłady organizacji międzynarodowych, które popadały w atrofię i po jakimś czasie przestawały istnieć. Jeżeli Unia wycofa się ze swoich sztandarowych projektów – okroi budżet, przestanie finansować politykę rozwojową, jeśli dojdzie do renacjonalizacji polityki rolnej i wycofania się z Schengen, to już w ogóle nie będzie tą naszą wymarzoną wspólnotą.