„Orzeł”. Legenda odbrązowiona

75 lat temu, w drugim roku wojny, zaginął ORP „Orzeł", chluba polskiej Marynarki Wojennej. Nowy film o historii okrętu podwodnego ma pokazać, jak było naprawdę.

Aktualizacja: 05.06.2015 21:52 Publikacja: 05.06.2015 02:00

Luty 1939 roku, dziewiczy rejs „Orła” ze stoczni we Vlissingen do Gdyni

Luty 1939 roku, dziewiczy rejs „Orła” ze stoczni we Vlissingen do Gdyni

Foto: NAC

Tak, był moment, kiedy serca zaczęły nam bić naprawdę mocno. Jednak nadzieje rozpłynęły się po piętnastu minutach – wspomina Tomasz Stachura, szef ekspedycji „Santi Odnaleźć Orła", która w maju przeczesywała fragment Morza Północnego. W pewnym momencie specjalistyczna aparatura na pokładzie kutra zarejestrowała obraz do złudzenia przypominający wrak okrętu podwodnego. – Uchwyciliśmy go na skraju zasięgu naszego sonaru. Musieliśmy zatem zawrócić i raz jeszcze tamtędy przepłynąć, ale tak, by kształt ten mieć nieco bliżej siebie – opowiada hydrograf. – I wtedy rozpierzchł się on na tysiące kawałeczków. Okazało się, że natrafiliśmy na ławicę ryb – wzdycha.

Tak więc jedna z największych zagadek II wojny światowej pozostaje nierozwiązana. Nadal nie wiemy, gdzie spoczywa ORP „Orzeł" ani w jakich okolicznościach zatonął. Ale znaków zapytania w opowieści o najsłynniejszym polskim okręcie jest znacznie więcej.

Kompleks? Chyba wyższości

Mariusz Ołdakowski na pokład „Orła" trafił na chwilę, jako dwudziestoletni chłopak. Była wiosna 1940 roku. Okręt stacjonował już wówczas w Wielkiej Brytanii, a Ołdakowski dopiero zdobywał marynarskie szlify. Jako praktykant wziął udział w patrolu, który zresztą później przeszedł do historii. ORP „Orzeł" zatopił podczas niego statek „Rio de Janeiro" przewożący hitlerowskich żołnierzy do Norwegii. Niemcy sposobili się do inwazji na ten kraj, ale starali się zachować to w tajemnicy. Akcja „Orła" przyczyniła się do zdemaskowania ich planów.

Przeszło pół wieku później Ołdakowski udzielił wywiadu dziennikarzowi nieistniejącego już „Życia". – Kiedyś któryś z polskich historyków zapytał mnie, czy podczas pobytu w Anglii nie mieliśmy kompleksu niższości – wspominał. – Odpowiedziałem mu: mieliśmy kompleks wyższości, bo nasze okręty były lepsze. W swojej klasie „Błyskawica", „Grom" i „Orzeł" były najlepsze, najnowocześniejsze we flocie brytyjskiej.

Jego słowa doskonale oddają panujące wówczas nastroje – ORP „Orzeł" był jak sprawa narodowa. Pomysł jego budowy dojrzewał od połowy lat 20. W armii powołany został Komitet Główny Fundacji Łodzi Podwodnej. Jego twórcy założyli, że oficerowie i podoficerowie będą przekazywać mu pół procent swoich miesięcznych poborów. Wkrótce gromadzeniem pieniędzy na okręt zajęła się Liga Morska i Kolonialna, sama zaś kwesta przerodziła się w prawdziwy wyścig. Żołnierze rywalizowali z marynarzami, kto da więcej. – Drobne sumy zbierali harcerze, robotnicy, kolejarze, a nawet wierni w kościołach – wylicza dr Hubert Jando, historyk specjalizujący się w dziejach ORP „Orzeł". Latem 1935 roku w wyniku społecznej akcji polski rząd otrzymał na budowę okrętu podwodnego 5 milionów złotych.

Kilka miesięcy później w Hadze podpisana została umowa ze Zjednoczeniem Stoczni Holenderskich. Zgodnie z nią tamtejsi specjaliści mieli zbudować Polakom dwie jednostki za łączną kwotę 21 milionów złotych. Pierwsza z nich – ORP „Orzeł" – została zwodowana na początku 1938 roku.

– W tym czasie rzeczywiście był to jeden z najnowocześniejszych okrętów podwodnych na świecie – przyznaje Lech Trawicki, wicedyrektor Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Dysponował dwoma armatami, na pokład zabierał 20 torped i mógł bezpiecznie zanurzyć się na głębokość nawet stu metrów. Został przystosowany do długotrwałego działania na morzu bez konieczności zawijania do portu. – Propaganda PRL przekonywała później, że ORP „Orzeł" był zbyt duży, jak na niezbyt rozległy i stosunkowo płytki Bałtyk, że jego budowa była przejawem wybujałych ambicji przedwojennej Polski. Jednak całe przedsięwzięcie miało sens – zapewnia Trawicki.

ORP „Orzeł" i zwodowany kilka miesięcy później ORP „Sęp" zostały bowiem stworzone przede wszystkim po to, by walczyć z jednostkami sowieckimi. – Na wypadek wojny z ZSRR miały zablokować flotę wroga w Zatoce Fińskiej – podkreśla Jando. Trawicki zwraca zaś uwagę, że do wiosny 1939 roku Polska nie miała planów na wypadek agresji Niemiec. – Głównym wrogiem był ZSRR. Sowieckie okręty od czasu do czasu zresztą urządzały prowokacje, przechodząc w okolicach Helu – wyjaśnia. A do trzymania w szachu choćby ich pancerników duże okręty podwodne nadawały się jak najbardziej.

Kiedy w lutym 1939 roku „Orzeł" dotarł ostatecznie do Gdyni, witali go nie tylko państwowi dostojnicy, ale też 30 tysięcy mieszkańców. Niesieni euforią, mogli mieć jeszcze wówczas złudne poczucie bezpieczeństwa. Dni II Rzeczypospolitej były już jednak policzone.

Portret bez grubej kreski

Dowódca ORP „Orzeł", komandor podporucznik Henryk Kłoczkowski, zaczął się pakować w środku nocy. Dwie walizki, maszyna do pisania, myśliwska fuzja. Swój dobytek przeniósł z okrętu na estońską motorówkę, która chwilę później ruszyła w kierunku Tallina. Kłoczkowski przekonywał, że musi iść do szpitala, gdzie lekarze przyjrzą się jego tajemniczej dolegliwości. Był 15 września 1939 roku.

Kilkadziesiąt dni później w specjalnym raporcie oficerowie z „Orła" napiszą, że podczas gdy okręt znajdował się w wynurzeniu, Kłoczkowski: „uparcie wychodził (na pokład – przyp. ŁZ), bełkocąc niezrozumiale i siadał na pomoście koło koła ratunkowego". Że takim zachowaniem narażał okręt na niebezpieczeństwo, że chorobę symulował, że był tchórzem.

Jego niegdysiejszy zwierzchnik i protektor, komandor Eugeniusz Pławski, w jednym z listów rzucił: „Coś go musiało mocno uderzyć po głowie, bo jakże inaczej wytłumaczyć zmianę, która z wybitnego dowódcy zrobiła szmatę".

Schodzącemu z pokładu Kłoczkowskiemu w milczeniu przyglądał się jego zastępca, kapitan marynarki Jan Grudziński. Za chwilę to na nim będzie spoczywała odpowiedzialność za losy okrętu, on podejmie decyzję o brawurowej ucieczce z Tallina, pod jego dowództwem „Orzeł" przedrze się do Wielkiej Brytanii i zagości na łamach światowych mediów.

Dwaj bohaterowie dramatu, który bardzo łatwo narysować grubą kreską. Dowódca zły i dobry. ORP „Orzeł" – od upadku do chwały. Tyle że ta historia chyba jednak nie jest czarno-biała.

Dr Hubert Jando: – Jeśli chce mnie pan zapytać, czy Kłoczkowski był zdrajcą czy nie, to odpowiem, że nie wiem. Po prostu.

Lech Trawicki: – Załoga „Orła" na pewno nie była monolitem. Mieliśmy tam spór pomiędzy dowódcą a oficerami, ale też oficerami a podoficerami. Dziś podobny spór dzieli badaczy. Jedni utrzymują, że pierwszy dowódca okrętu zdradził, inni są go skłonni bronić.

Komandor podporucznik Henryk Kłoczkowski na pewno był postacią nietuzinkową. Pochodził z rodziny o pięknych marynarskich tradycjach. Jego wuj Wacław dosłużył się stopnia kontradmirała i stanowiska zastępcy dowódcy Kierownictwa Marynarki Wojennej. Sam Henryk walczył na Dniestrze podczas wojny polsko-bolszewickiej, potem ukończył francuską Szkołę Oficerów Broni Podwodnej i Szkołę Podwodnego Pływania w Tulonie. Dowodził okrętem podwodnym ORP „Żbik", został też delegowany do Holandii, by doglądać budowy „Orła". Jego nominacja na stanowisko dowódcy tego okrętu nie zdziwiła chyba nikogo. – Był specjalistą, z którym liczyli się wszyscy. A załogę „Orła" mieli tworzyć najlepsi z najlepszych – podkreśla dr Jando.

Kapitan Grudziński ustępował mu wiekiem i doświadczeniem. Zanim krótko przed wojną trafił na „Orła", służył między innymi we Flotylli Pińskiej, był dowódcą kompanii artylerii nadbrzeżnej, przez kilkadziesiąt dni dowodził też torpedowcem ORP „Kujawiak". Na okręcie podwodnym służył zaledwie przez kilka miesięcy: jako zastępca dowódcy na ORP „Sęp". – Był człowiekiem cichym, skromnym, ale na pewno bardzo walecznym, ambitnym – zaznacza dr Jando.

Według niektórych hipotez Grudziński miał współpracować z polskim kontrwywiadem i „opiekować się" Kłoczkowskim. – To informacje niepotwierdzone, więc trudno się do nich odnosić – uważa dr Jando. Podobnie z teorią, jakoby Kłoczkowski jeszcze w Holandii został zwerbowany przez niemiecki wywiad. Agenci Hitlera mieliby go szantażować ujawnieniem afery obyczajowej, w którą się wplątał. – Trudno powiedzieć, w jaki sposób Niemcy mogliby już podczas wojny wpływać na Kłoczkowskiego. Tym bardziej że sam „Orzeł" nie był przecież w stanie przesądzić losów zmagań na Bałtyku – podkreśla Kacper Śledziński, autor książki „Odwaga straceńców. Polscy bohaterowie wojny podwodnej".

Tak czy inaczej zachowanie oficera w pierwszych dniach wojny do dziś wywołuje kontrowersje. Kłoczkowski pozwolił, by część załogi noc z 31 sierpnia na 1 września spędziła na lądzie, dlatego już po wybuchu walk ORP „Orzeł" spóźnił się na swoją pozycję. Kłoczkowski odmówił pójścia w stronę Gdańska i zaatakowania pancernika „Schleswig-Holstein", kiedy wydawało się, że okręt będzie opuszczał tamtejszy port. Kłoczkowski samowolnie wypłynął z Zatoki Gdańskiej i przemieścił się w stronę Gotlandii, a potem jeszcze dalej na północ. Odmówił zaatakowania niemieckiego statku. Wreszcie postanowił szukać schronienia w Estonii, gdzie okręt został internowany.

Ale jego obrońcy wskazują, że każdy z tych argumentów można obalić. Kłoczkowski poszedł na północ, by w spokoju dokonać napraw po ataku niemieckiego samolotu, Kłoczkowski nie ostrzelał statku, bo choć ten należał do wrogiego państwa, był nieuzbrojony i płynął bez eskorty (wcześniej musiałby sprawdzić pokład jednostki, a w tym czasie jej załoga zdążyłaby wezwać odsiecz), Kłoczkowski naprawdę potrzebował pomocy medycznej, a okręt remontu, i miał prawo oczekiwać pomocy od dawnych znajomych.

W 1942 roku pierwszy dowódca ORP „Orzeł" przedostał się do Wielkiej Brytanii i tam stanął przed Morskim Sądem Wojennym. Został zdegradowany i skazany na cztery lata więzienia, choć akurat tej części wyroku nigdy nie wykonano. – Oficerowie oskarżający Kłoczkowskiego już nie żyli. Co ciekawe, potem znalazł on kilku podoficerów z załogi „Orła", którzy przedstawili odmienną, korzystną dla niego wersję wydarzeń, ale proces nie został już wznowiony – opowiada dr Jando.

Nie mniejsze kontrowersje budzi sprawa internowania w Estonii. Do dziś nie wiadomo, kto tak naprawdę za nie odpowiada – czy Kłoczkowski, który zostawił okręt na redzie, czy może Grudziński, bo pozwolił na wprowadzenie go do portu. Badacze spierają się też o rolę Estończyków, którzy przyjęli „Orła", a potem postanowili go zatrzymać. – Sytuacja jest skomplikowana, ale według mojej wiedzy Estończycy po prostu nie mieli innego wyjścia. „Orzeł" mógłby uniknąć internowania tylko wówczas, gdyby istotnie jego awaria uniemożliwiała mu dalsze funkcjonowanie. A tak nie było – podkreśla dr Jando. Inna sprawa, że – jak przekonują dziś sami Estończycy – kilka dni później niespecjalnie przeszkadzali polskiemu okrętowi w ucieczce.

Tak czy inaczej to właśnie w Tallinie ORP „Orzeł" rozpoczął zupełnie nowy rozdział swojej historii. Kilkudziesięciodniowa przeprawa przez Bałtyk, Cieśniny Duńskie i Morze Północne, niemal bez uzbrojenia, w oparciu o ręcznie wyrysowane mapy sprawiła, że okręt z wolna zaczął przechodzić do legendy. – To największa przygodowa opowieść czasów wojny – entuzjazmował się premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill.

Legendę wzmocniła jeszcze tajemnicza śmierć marynarzy. W ostatni rejs ORP „Orzeł" wyszedł z Rosyth 23 maja 1940 roku. Dzień później dotarł do wyznaczonego sektora Morza Północnego. Okręt miał wrócić do portu 11 czerwca. Kiedy tak się nie stało, w świat poszedł komunikat: „Z powodu braku jakichkolwiek wiadomości i niepowrócenia z patrolu w określonym terminie okręt podwodny Rzeczypospolitej Polskiej „Orzeł" uważać należy za stracony".

Skok do wieczności

Co tak naprawdę wydarzyło się na morzu? Badacze zajmujący się dziejami okrętu wysnuli kilka hipotez. „Orzeł" mógł wejść na minę, zatonąć w następstwie ataku niemieckiego samolotu, okrętu podwodnego, względnie nawodnego, omyłkowego ostrzału Brytyjczyków lub awarii.

Kacper Śledziński przypomina, że niespełna dwa miesiące przed zaginięciem ORP „Orzeł" miał problem z odwietrznikiem zamykającym zbiornik szybkiego zanurzania. – Awaria taka nie pozwala zatrzymać okrętu na żądanej głębokości. A jeśli opadnie on zbyt głęboko, może zostać zgnieciony przez ciśnienie – tłumaczy. – Podczas kwietniowego patrolu usterkę w porę udało się usunąć i okręt szczęśliwie wyszedł na powierzchnię. Według teorii, którą przytaczam w książce, na przełomie maja i czerwca mogło się to nie udać. Ale to zaledwie jedna z wielu hipotez. Moim zdaniem wszystkie wciąż mają taką samą siłę.

Nieco innego zdania jest dr Jando. Zagadką zaginięcia „Orła" zajmuje się od lat. Przeanalizował w tym czasie tysiące dokumentów, brał udział w czterech ekspedycjach poszukiwawczych, napisał też poświęconą okrętowi książkę, która niebawem ukaże się w druku. W efekcie wytypował trzy najbardziej jego zdaniem prawdopodobne teorie. Pierwsza mówi o awarii okrętu, druga o wejściu na dryfującą minę, trzecia o ostrzelaniu przez brytyjski samolot. – Istnieje raport brytyjskiego lotnika, który zasiadał za sterami samolotu Lockheed Hudson. 3 czerwca o godzinie 8.04 zrzucił trzy bomby na niezidentyfikowany okręt podwodny. Miały spaść 13 metrów za kioskiem (czyli nadbudówką – przyp. ŁZ). Jako pierwszy o raporcie napisał Tomasz Kawa – opowiada dr Jando. Uszkodzony okręt mógł jeszcze przez pewien czas płynąć. Ustalając miejsce jego zatonięcia, należy brać pod uwagę także błąd, który mógł popełnić pilot, podając współrzędne. – Łącznie należałoby przeszukać obszar o powierzchni 1200 kilometrów kwadratowych – wylicza badacz.

I właśnie tę część Morza Północnego postanowili sprawdzić pomysłodawcy projektu „Santi Odnaleźć Orła", w którym dr Jando bierze udział.

Historia ORP „Orzeł" zawsze była obecna w polskiej świadomości i kulturze. W ostatnich latach zaistniała tam jednak z nową siłą. Tylko od 2006 roku na Morze Północne wyruszyło już sześć ekspedycji poszukiwawczych. Wrak legendarnego okrętu próbowała namierzyć zarówno Marynarka Wojenna, jak entuzjaści spoza armii.

Trzy lata temu w rejon, gdzie mógł zatonąć „Orzeł", popłynął okręt ratowniczy Marynarki Wojennej ORP „Lech". – Zaczęło się od tego, że nasi hydrografowie przeanalizowali bazę wraków, którą sukcesywnie gromadzi Biuro Hydrograficzne Wielkiej Brytanii. Natrafili na obiekt o charakterystykach podobnych do ORP „Orzeł". Wstępne oględziny wraku przeprowadził niszczyciel min ORP „Czajka", który akurat wracał z misji na Atlantyku. Wkrótce z Gdyni wyruszył ORP „Lech", by zbadać obiekt dokładniej – wspomina komandor porucznik rezerwy Bartosz Zajda, który był wówczas rzecznikiem prasowym Marynarki Wojennej RP i uczestniczył w wyprawie.

Zajda wspomina, że na pokładzie można było wyczuć atmosferę wielkiego oczekiwania, ale też pewną powściągliwość. Na miejscu do morza kilkakrotnie schodzili wyspecjalizowani nurkowie głębokowodni. – Niestety, już po kilku dniach badań okazało się, że nie mamy do czynienia z „Orłem" – opowiada Zajda. Marynarze nie wrócili jednak do Gdyni z niczym. Zbadany przez nich wrak okazał się pozostałością poszukiwanego przez Brytyjczyków okrętu J6, który zatonął podczas I wojny światowej.

Wraki, zaczepy i ławice

Dwie kolejne ekspedycje to dzieło pasjonatów z projektu „Santi Odnaleźć Orła", którzy wynajmowali w Wielkiej Brytanii kuter i doposażali go w wart miliony złotych specjalistyczny sprzęt. Na Morzu Północnym pracowali w latach 2014 i 2015. Sprawdzili przeszło 20 wraków, a tylko podczas ostatniej wyprawy zlustrowali fragment dna o powierzchni 150 kilometrów kwadratowych. – Korzystamy z danych gromadzonych przez hydrografów, sprawdzamy wraki, które na mapach oznaczone zostały jako „nieznane", sięgamy też do baz tak zwanych zaczepów. Są tam zaznaczane miejsca, gdzie rybacy zaczepili sieciami o spoczywające na dnie obiekty – wylicza Tomasz Stachura, szef projektu.

Dzieje „Orła" ponownie zaczynają interesować już nie tylko historyków i ludzi morza. Kapitanowi Grudzińskiemu został poświęcony jeden z odcinków dokumentalnej serii „Portrety wojenne". Krótkie filmy, charakteryzujące się nowoczesną formą i dynamicznym montażem, powstały przede wszystkim z myślą o młodzieży. Trwa również praca nad filmem fabularnym i dziesięcioodcinkowym serialem o okręcie i jego załodze. Ma go wyreżyserować Jan Kidawa-Błoński. – Scenariusz filmu jest już gotowy. W marcu został złożony w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej i czeka na rekomendację. Zdjęcia chcemy rozpocząć na przełomie tego roku i przyszłego – tłumaczy Krzysztof Grabowski, producent filmu i serialu o ORP „Orzeł". – Serial powstanie nieco później. Jego scenariusz tworzymy z myślą o TVP 2 – dodaje. W jego produkcję włączą się Holandia i Estonia.

Skąd tak duże zainteresowanie zaginionym okrętem? – ORP „Orzeł" to jeden z polskich mitów. Historia niesłychanie barwna ze względu na ucieczkę z Tallina, ale też wewnętrzne napięcia panujące w załodze czy przykre doświadczenia w Wielkiej Brytanii, kiedy to długo nasi marynarze byli odcinani od patroli, podczas gdy dosłownie za płotem startowały myśliwce Dywizjonu 303 – wyjaśnia Grabowski. – Pod koniec lat 50. powstał co prawda doskonały film Leonarda Buczkowskiego, ale w tamtym czasie reżyser nie mógł powiedzieć wszystkiego. Nie poruszył na przykład wątku rosyjskiego, a to przecież ZSRR najgwałtowniej zareagował po wspomnianej ucieczce z Tallina. Zresztą sytuacja międzynarodowa w tamtym regionie w pewnym stopniu przypominała tę dzisiejszą. Dlatego właśnie warto tę historię opowiedzieć na nowo – dodaje.

Ustalenia historyków z jednej strony odbrązawiają opowieść o okręcie, z drugiej jednak dają jego legendzie jeszcze mocniejsze fundamenty. – Wśród załogi dochodziło do tarć, ale proszę wskazać środowisko, zakład pracy, w którym one nie występują. A tutaj mówimy o kilkudziesięciu ludziach zamkniętych na małej przestrzeni, w dodatku narażonych na ciągłe niebezpieczeństwo – podkreśla dr Jando. – Ucieczka z Tallina, przedarcie się przez Bałtyk, determinacja i chęć walki, jakie temu towarzyszyły, to historia absolutnie niesamowita. I warto to podkreślać przy każdej okazji.

Tym bardziej że prowadzone w archiwach poszukiwania często pokazują trochę chyba zapomniane, ludzkie oblicze marynarzy z „Orła". – We wniosku o odznaczenie podporucznika Mokrskiego Krzyżem Walecznych przeczytać można o żołnierskim honorze, odwadze, doskonałych cechach charakteru, ale też „niezmąconym humorze". Pierwsza myśl, kiedy to czytałem: „Przywidziało mi się". Ale nie, Mokrski został uhonorowany także za poczucie humoru – wspomina dr Jando.

Zajda: – Dziś wiele osób się zastanawia, czy „Orzeł" kiedykolwiek zostanie odnaleziony. A ja czasem mam wrażenie, jakby nigdy nie zaginął.

Tak, był moment, kiedy serca zaczęły nam bić naprawdę mocno. Jednak nadzieje rozpłynęły się po piętnastu minutach – wspomina Tomasz Stachura, szef ekspedycji „Santi Odnaleźć Orła", która w maju przeczesywała fragment Morza Północnego. W pewnym momencie specjalistyczna aparatura na pokładzie kutra zarejestrowała obraz do złudzenia przypominający wrak okrętu podwodnego. – Uchwyciliśmy go na skraju zasięgu naszego sonaru. Musieliśmy zatem zawrócić i raz jeszcze tamtędy przepłynąć, ale tak, by kształt ten mieć nieco bliżej siebie – opowiada hydrograf. – I wtedy rozpierzchł się on na tysiące kawałeczków. Okazało się, że natrafiliśmy na ławicę ryb – wzdycha.

Tak więc jedna z największych zagadek II wojny światowej pozostaje nierozwiązana. Nadal nie wiemy, gdzie spoczywa ORP „Orzeł" ani w jakich okolicznościach zatonął. Ale znaków zapytania w opowieści o najsłynniejszym polskim okręcie jest znacznie więcej.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich